Powodem, dla którego Stolica Apostolska postanowiła zająć się sprawą gdańskiego metropolity, były skargi 16 księży zarzucających mu poniżające traktowanie i mobbing. Kierowali je do nuncjusza abp. Salvatore Pennacchio, czyli do papieskiego ambasadora w Polsce. Niestety, korespondencja ta nie trafiała do samego papieża. Skądinąd wiadomo, że abp Pennacchio jest w zażyłych stosunkach z abp Głódziem, bywał w jego posiadłości w Bobrówce na Podlasiu. Kilkanaście dni temu nuncjusz gościł też prywatnie u abp Głódzia w jego trójmiejskiej rezydencji.
Tym razem jednak skargi trafiły bezpośrednio do Sekretariatu Stanu i do samego papieża Franciszka. To efekt zabiegów grupy działaczy katolickich z Trójmiasta, którzy zorganizowali się wokół małżeństwa Justyny Zorn i Romana Miotke z Gdyni. Jak nieoficjalnie dowiedział się „Wprost”, Watykan zdecydował się wysłać do Gdańska wizytatora, który ma zbadać sytuację na miejscu. Na razie nie wiadomo, kto nim będzie i czy misja będzie oficjalna. Za wysłaniem wizytatora optować miał m.in. abp Charles Scicluna z Malty, którego raport dotyczący Episkopatu w Chile spowodował tam dymisję wszystkich biskupów. Arcybiskup Scicluna był w Polsce w ubiegłym roku, przyznawał też, że obejrzał film „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich, w którym ujawniono, jak polski Kościół chronił księży pedofilów. – Kroplą, która w przypadku abp Głódzia przelała czarę goryczy, był właśnie fakt ukrywania pedofili w gdańskim Kościele – mówi nam osoba zorientowana w sprawie.
Nuncjatura ustępuje
Nuncjatura przez długie miesiące nie reagowała na skargi, które księża i świeccy wysyłali za jej pośrednictwem do Stolicy Apostolskiej. Tym razem jednak bezpośrednie interwencje w Watykanie sprawiły, że nuncjusz ustąpił. Jak ustalił „Wprost”, po wielu miesiącach abp Pennacchio zgodził się spotkać z grupą wiernych z Gdańska, którzy protestują przeciwko działaniom abp. Głódzia. Dotarliśmy do listu wysłanego z nuncjatury do Justyny Zorn, liderki protestujących. Choć sama adresatka nie otrzymała jeszcze korespondencji (została ona wysłana 14 lutego), nam udało się poznać jej treść dzięki znajomościom w kręgach kościelnych. Nuncjusz chce się spotkać z trzy- lub czteroosobową delegacją wiernych protestujących przeciwko działaniom gdańskiego arcybiskupa. Datę spotkania nuncjatura wskazała na 2 lub 3 marca. Zastrzeżono, by w spotkaniu nie uczestniczyli przedstawiciele mediów.
Wszystko wskazuje na to, że datę wyznaczono nieprzypadkowo. Na sobotę, 29 lutego (godz. 14.00) wierni z Trójmiasta zaplanowali bowiem protest przed nuncjaturą. „Brak reakcji hierarchii kościelnej, a zwłaszcza nuncjusza, na doniesienia w sprawie udokumentowanych przewinień abp Głódzia, jest dla nas, wiernych, powodem zgorszenia. Liczne próby kontaktu z nuncjuszem, które spotkały się z całkowitą obojętnością, zmusiły nas do publicznego wyjścia na ulicę i głośnego zamanifestowania naszej niezgody na akceptowanie zła. Stojąc przed nuncjaturą, chcemy jako katolicy i katoliczki zdecydowanie i wyraźnie powiedzieć: Dość tuszowania pedofilii, dość obarczania winą ofiar, dość stawania po stronie sprawców, dość przedkładania wizerunku nad dobro pokrzywdzonych, dość mobbingu, dość ignorowania świeckich, dość przemilczania prawdy!” – deklarują organizatorzy protestu.
„W świetle Pani listu jest oczywiste, że zgromadzenie zapowiedziane na 29 lutego br. zostanie przez Panią odwołane. Tego typu wydarzenia nie sprzyjają rozmowom prowadzonym w atmosferze spokoju i poszanowania” – napisała w liście do Justyny Zorn nuncjatura. – Zastanawiamy się, czy ten list nie jest po prostu próbą wywarcia na nas presji, byśmy odwołali protest – mówi nam jeden z organizatorów demonstracji.
Dlatego organizatorzy protestu pod nuncjaturą na razie go nie odwołują. „Zdajemy sobie sprawę z wielości obowiązków Księdza Arcybiskupa, ale jednocześnie przypominamy, że naszą pierwszą pisemną prośbę o spotkanie (po której nastąpiły kolejne) skierowaliśmy już w listopadzie 2019 r. Wówczas pozostały one bez żadnego odzewu. Chcielibyśmy uniknąć sytuacji, w której głównym motywem zaproszenia nas na spotkanie jest fakt zaplanowanego na 29 lutego br. zgromadzenia i dążenie do jego odwołania, co zasugerował Ksiądz Arcybiskup w przesłanym piśmie” – piszą w odpowiedzi na list nuncjatury organizatorzy protestu. I proponują spotkanie w terminie przed 29 lutego. „Od przebiegu wspomnianego spotkania uzależniamy możliwość odwołania zgromadzenia w dniu 29 lutego” – piszą w swoim liście wierni z Gdańska.
Kościelny kontrwywiad
Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź to wciąż jeden z najbardziej wpływowych hierarchów Kościoła w Polsce. Ciemne chmury zaczęły się nad nim gromadzić sześć lat temu, gdy tygodnik „Wprost” opublikował tekst o mobbingu w archidiecezji gdańskiej. Dziennikarka Magdalena Rigamonti cytowała w nim jednego z gdańskich duchownych: „Budzi strach, nie znosi sprzeciwu. Arcybiskup nie zachowuje się jak duchowny katolicki, tylko jak okrutny władca”. „Wprost” przytoczył też relację byłego kapelana arcybiskupa, którego hierarcha budził w nocy pijany. Kazał mu grać na akordeonie do tańca. Podczas pijackich biesiad krzyczał: „Co ty, k…, nawet nalać nie potrafisz!”. Rano na kacu wzywał go, żądając „actimelka” i krzycząc: „Bądź moim actimelkiem!”. Kapelan był pierwszym księdzem, który zdecydował się sprzeciwić zwierzchnikowi. W efekcie próbowano z niego zrobić osobę niezrównoważoną psychicznie.
Później bracia Sekielscy ujawnili, jak abp Głódź nie reagował na przypadek księdza pedofila w swojej archidiecezji. Z kolei w październiku ub.r. TVN24 ujawnił kolejne przypadki mobbingu. Mimo kolejnych negatywnych publikacji, dzięki swoim wpływom w Watykanie, gdański metropolita uchodził za nietykalnego. Nie zaszkodziły mu ani nagłośnione skandaliczne zachowania wobec księży, ani bizantyjski przepych, którym lubił się otaczać, ani choćby film „Kler”, w którym jeden z bohaterów – abp Mordowicz – był wzorowany na jego postaci. Przez lata hierarcha pozostawał teflonowy.
Jak mówią księża pracujący w archidiecezji gdańskiej, odkąd w 2008 r. abp Głódź przybył do Gdańska, zaczęły się dla nich trudne czasy. – Skłócił ze sobą duchownych i wprowadził zamordyzm – słyszymy.
Już na pierwszym spotkaniu z księżmi swojej nowej archidiecezji abp Głódź ich zaskoczył. – Jak wiecie, wiele lat spędziłem w armii i z tego okresu zostały mi pewne przyzwyczajenia – zaznaczył hierarcha, nawiązując do tego, że przez 13 lat był ordynariuszem polowym. – Chciałem więc was zapytać, co waszym zdaniem jest w wojsku najważniejsze? – spytał żartobliwie. Padały różne odpowiedzi – „wojskowy dryl”, „dyscyplina”, „punktualność”, ktoś nawet powiedział „umundurowanie”, nawiązując w ten sposób do faktu, że arcybiskup lubił się wtedy ubierać w wojskowe mundury, których kolekcja znajduje się podobno w specjalnej izbie pamięci w jego rezydencji w rodzinnej Bobrówce. Tymczasem abp Głódź wypalił: „W wojsku najważniejszy jest kontrwywiad!”. Wielu kapłanów potraktowało to jako zachętę do donoszenia na kolegów.
Pieniądze od wiernych
Jedną z przyczyn nietykalności abp. Głódzia jest to, że jego rządy pozwoliły wyjść z gigantycznych długów, jakie w Gdańsku pozostawił po sobie jego poprzednik, abp Tadeusz Gocłowski. W 2002 r. wybuchła afera kościelnego wydawnictwa Stella Maris. Kuria musiała wypłacić gigantyczne zobowiązania, które pozostały m.in. po współpracowniku abp. Gocłowskiego, oskarżonym o pranie brudnych pieniędzy. Arcybiskup Głódź w znacznej mierze poprawił sytuację finansową archidiecezji. Jednak pieniądze wiernych szły też na luksusy arcybiskupa.
Żeby spłacić długi, abp Głódź wpadł na pomysł opodatkowania 200 podległych sobie parafii. Diecezja powołała do życia Fundusz Solidarnościowy, na który musieli się składać księża z diecezji – każdy po 50 zł miesięcznie. Osobną stawkę dostali proboszczowie – ich miesięczne opłaty zależały od wielkości parafii. Płacili po 5 gr od mieszkańca, niezależnie od tego, czy na jej terenie wierni uczestniczyli w życiu Kościoła, czy nie. Z tego tytułu do skarbca arcybiskupa mogło więc wpływać miesięcznie nawet 50 tys. zł. – To czysty wyzysk – mówi nam jeden z trójmiejskich proboszczów. Wylicza też inne źródła dochodów arcybiskupa. – Na przykład „zwyczajowe” koperty z zawartością od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych, które trafiają do arcybiskupa, gdy ten przyjeżdża do parafii na bierzmowanie – mówi nasz rozmówca.
To jednak nie wszystko. – Gdy nastał abp Głódź, do wszystkich proboszczów wysłano trzyosobowe komisje, które miały sprawdzić stan finansów, a jednocześnie zobaczyć, ile da się z danej parafii wycisnąć. Dziś każda parafia ma w kurii założony segregator z oszacowanymi przez komisję zasobami. Proboszczowie muszą zgłaszać każdą umowę, jaką zawierają, np. na dzierżawę gruntu, wynajem nieruchomości czy choćby komercyjny montaż anteny na dachu kościoła. Połowa zysku idzie do kurii. Drugą połowę może zachować parafia, ale nawet wtedy obowiązki podatkowe w całości pokrywa sam proboszcz – mówi nasze źródło w kurii. Powstał także proceder swoistego handlu probostwami – zwłaszcza że Sławoj Leszek Głódź jako nowy arcybiskup dokonywał wielu personalnych zmian. – Żeby otrzymać jedną z najlepszych parafii, wypadało dać jakieś 100 tys. zł, za mniej prestiżowe parafie płacono od 20 tys. zł – mówi nam jeden z księży.
Wśród gdańskich księży krążą anegdoty o wyszukanych „dowodach wdzięczności”, jakie duchowni dawali swemu zwierzchnikowi. – Żeby cokolwiek załatwić, nie można iść z pustymi rękami. Jeden z księży kupił na przykład swemu szefowi żywego daniela. Podziałało, księdza przeniesiono do dobrej placówki w Sopocie. Inny w zamian za ekskluzywny zestaw porcelany załatwił sobie dobrego wikarego – wymienia nasz rozmówca.
Trzeba przyznać, że archidiecezja gdańska prowadzi wiele instytucji dobroczynnych – domów pomocy, jadłodajni czy świetlic środowiskowych. – Tyle że dzięki sprytowi arcybiskupa i jego kontaktom z politykami system ich finansowania jest oparty głównie na pieniądzach zewnętrznych, np. samorządu, pomocy społecznej czy NFZ – mówi nam jedna z osób, znająca księgowość diecezji. – Pieniądze od wiernych idą na inne cele, w tym na wystawne życie metropolity – dodaje.
Stare grzechy wracają
Obok nadużyć finansowych konto abp. Głódzia obciążają też niewyjaśnione sprawy podlegających mu duchownych oskarżanych o molestowanie seksualne nieletnich. Choćby zmarłego w 2010 r. ks. Henryka Jankowskiego, którego – w obliczu ujawnionych w mediach zarzutów pedofilii – uparcie publicznie bronił. Nie mniej bulwersująca była ujawniona w filmie braci Sekielskich sprawa byłego kapelana Lecha Wałęsy, ks. Franciszka Cybuli. Mimo że na kilka tygodni przed śmiercią duchownego kuria miała dobrze udokumentowane informacje, że kapłan wykorzystywał seksualnie chłopców, abp Głódź pochował go z honorami i osobiście przewodniczył uroczystościom pogrzebowym.
Arcybiskupa może też obciążać sprawa ks. Mirosława Bużana, prawomocnie skazanego w 2011 r. za upicie i wykorzystanie 15-letniej dziewczyny z parafii w Bojanie. Mimo wyroku kapłan nadal odprawia msze. Według „Gazety Wyborczej” był on ochraniany przez abp. Głódzia. W gdańskich kręgach kościelnych panuje przekonanie, że metropolita odwdzięczał się w ten sposób ks. Bużanowi za pomoc w przebudowie pałacu biskupiego na Oruni.
Ofiarą mobbingu abp. Głódzia był też zmarły w 2016 r. ks. Jan Kaczkowski. W październiku ub.r. „Wprost” ujawnił, że abp Głódź chciał zwolnić śmiertelnie chorego już wtedy duszpasterza z funkcji dyrektora hospicjum w Pucku. Z kolei biograf ks. Kaczkowskiego Przemysław Wilczyński ujawnił niedawno, że w wyniku działań metropolity ks. Kaczkowski był bliski psychicznego załamania, a nawet rozważał odejście ze stanu kapłańskiego. O co konkretnie chodziło? Zimą 2012 r. metropolita gdański wysłał do Pucka trzyosobową komisję złożoną z księży. Miała ona zbadać sprawę zakładanego przez ks. Kaczkowskiego katolickiego gimnazjum. Wysłannicy arcybiskupa mieli się zachowywać wulgarnie, skandalicznie traktując ks. Kaczkowskiego.
Odwołanie czy rezygnacja?
W sierpniu abp Sławoj Leszek Głódź skończy 75 lat. W Kościele to wiek, w którym biskup składa rezygnację na ręce papieża. Watykan może jej nie przyjąć i jeszcze na jakiś czas przedłużyć urzędowanie, ale ostatnio dzieje się tak coraz rzadziej. Raczej nie ma powodów, dla których papież Franciszek miałby przedłużyć misję gdańskiego metropolity. Dla hierarchy odejście na emeryturę w wieku 75 lat może się okazać rozwiązaniem honorowym – wobec emerytowanych biskupów nikt kościelnego dochodzenia nie będzie prawdopodobnie prowadził.
Dlatego grupa wiernych z Trójmiasta chciałaby, żeby ich arcybiskup został odwołany choćby krótko przed tą datą. – Miałoby to rangę symbolu – przekonują. W gdańskich kręgach kościelnych pojawiły się nawet spekulacje, że abp Głódź – nie czekając na decyzję Stolicy Apostolskiej – powołując się na stan zdrowia, złoży rezygnację w Wielki Czwartek, czyli święto kapłanów. Czy tak będzie?
Ani abp Głódź, ani przedstawiciele nuncjatury nie zgodzili się odpowiedzieć na nasze pytania. Nie odnieśli się też do zarzutów.
– Kolejne publikacje niczego nie zmieniają, nawet nie powodują jakichkolwiek działań ze strony kościelnej i nie mam wątpliwości, że tak właśnie pozostanie – uważa poproszony o komentarz w tej sprawie ks. prof. Adam Świeżyński z UKSW, który jako jeden z nielicznych duchownych występował publicznie w obronie pokrzywdzonych księży.
Zdaniem Ignacego Dudkiewicza, redaktora naczelnego katolickiego magazynu „Kontakt”, protesty wiernych są niezwykle ważne, choć czasem nie przynoszą szybkich efektów. – Jednak w żadnym kraju nie doszło do realnej zmiany w funkcjonowaniu Kościoła rzymskokatolickiego bez nacisku i udziału osób świeckich – podkreśla. – Dlatego ich gotowość do wychodzenia na ulicę w proteście przeciwko działaniom hierarchów jest tak cenna. Jeszcze kilka lat temu wydawało się to niewyobrażalne, by wierni i wierne w ten sposób, jasno i publicznie, deklarowali swoją niezgodę na sposób funkcjonowania naszej wspólnoty – dodaje Dudkiewicz.
Naczelny „Kontaktu” przypuszcza, że abp Głódź doczeka jednak emerytury w archidiecezji gdańskiej. – Rzecz jednak nie w tym, czy ta konkretna demonstracja przyniesie sukces. Z niemal całkowitą pewnością można powiedzieć: „nie, nie przyniesie”. Rzecz w tym, w jaki sposób zmienia się myślenie nas, katolików i katoliczek, o naszym Kościele i naszej odpowiedzialności za niego, która wymaga również wyrażania głośno niezgody na zło. To proces, który może przynieść, choć w długiej perspektywie, zmianę znacznie donioślejszą niż dymisja tego czy innego biskupa, który skądinąd rzeczywiście powinien odejść.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.