P rzez dekady zachodnie rządy myślały o świecie jedynie kategoriami wzrostu PKB. Epidemia koronawirusa pokazuje bankructwo polityki taniego państwa i zysków za wszelką cenę. Jeśli naszej gospodarki nie stać, żeby ratować życie ludzi, to po co nam taka gospodarka?
W przeciwieństwie do zdrowia społeczeństwa i planety, które rzadko wywołują szerszą debatę, zdrowie gospodarki jest przedmiotem nieustającej troski. Samopoczucie i zdrowie zwykłych ludzi rzadko jest obiektem takiego zainteresowania. Nie powinno nas więc dziwić, że zwolennicy rządów wolnego rynku długo nie chcieli zareagować na globalne zagrożenie koronawirusem. Teraz każą nam wybierać między zdrowiem gospodarki a zdrowiem społeczeństwa. Sławomir Sierakowski przekonuje w Onecie, że narzucone środki ostrożności to „lekarstwo gorsze od choroby” i załamuje ręce nad polityką zachodnich państw, która niechybnie doprowadzi do krachu finansowego: „Będziemy wychodzić z tego przez dekadę, dlatego że w każdym społeczeństwie zginie kilka-kilkanaście tysięcy starszych osób? A ile szkód i ofiar spowoduje katastrofa gospodarcza?”.
Głód i pragnienie
Czy rzeczywiście gospodarka jest w tak złym stanie, że po ponad dekadzie nieustającego wzrostu nie potrafi przeżyć nawet miesiąca na częściowym wstrzymaniu? Jak bardzo musieli zawieść nasi politycy, że stworzyli państwo, które w momencie pandemii nie potrafi ubezpieczyć swoich obywateli od gospodarczych i zdrowotnych skutków kryzysu? Przez dekadę słyszeliśmy o wzroście gospodarczym i rekordowych zyskach firm. Gdzie się podziały te środki? Utylitaryzm Sierakowskiego można spróbować zrozumieć tylko w świecie, w którym panują zasady społecznego darwinizmu wyznaczane przez bezwzględną wolnorynkową logikę. Zdrowie naszych bliskich nie ma jednak ceny. To elementarna idea stojąca za społeczną organizacją, która powinna nas odróżniać od bezwzględnego świata zwierząt. My jednak bez szemrania mamy zaakceptować to, że za skutki epidemii zapłacą najsłabsi. Mamy pogodzić się z logiką, która wymaga poświęceń tylko od tych na dole, nigdy od tych na górze. Już raz to zrobiliśmy. Po 2008 r. rządy na Zachodzie pomogły przede wszystkim wielkim korporacjom i bankom. Krach na rynkach finansowych był pretekstem do polityki oszczędzania, cięcia wydatków publicznych, deregulacji, uśmieciowienia rynku pracy i dalszego osłabiania usług publicznych. Ta logika doprowadziła nas tu, gdzie dzisiaj się znajdujemy.
Bierność polityków
Zachód przez miesiące biernie przyglądał się rozwojowi epidemii koronawirusa. Połączenia lotnicze z Chinami zostały zawieszone dopiero, gdy epidemia rozniosła się po wielu krajach. Długo nikt nie chciał zakłócać porządku globalnego handlu, którego jednym z fundamentów jest wolny przepływ ludzi. Przyczyniło się to do błyskawicznego rozpowszechnienia wirusa po całym świecie. W Stanach Zjednoczonych Donald Trumptygodniami bagatelizował zagrożenie. Jeszcze pod koniec lutego twierdził, że tylko 12 osób jest zakażonych i zaraz wszyscy wyzdrowieją. W zeszłym tygodniu liczba zarażonych wzrosła do 70 tys. Dopiero eksplozja zachorowań w Kalifornii i Nowym Jorku zmusiła Trumpa do działania. Również w Wielkiej Brytanii pierwszą reakcją rządu było ratowanie rynków kosztem zdrowia własnych obywateli. „Sunday Times” donosi, że Dominic Cummings, prawa ręka premiera Borisa Johnsona, miał przedstawić pod koniec lutego następującą strategię rządu do walki z epidemią: „Odporność stadna, chrońmy gospodarkę, jeśli to oznacza, że niektórzy emeryci umrą, trudno”. Premier zszokował wyborców zdaniem, że: „Wiele osób może utracić swoich bliskich”. Było to poświęcenie na rzecz ratowania PKB, na które był gotów.
Również francuski rząd wykazał się początkowo pełną dezynwolturą w stosunku do epidemii. 15 marca, jak gdyby nigdy nic, odbyły się we Francji wybory samorządowe. Agnes Buzyn, francuska minister zdrowia, wywołała skandal, gdy przyznała w wywiadzie dla „Le Monde”, że ostrzegała premiera już w styczniu, że wybory należy przesunąć. Sama zrezygnowała z funkcji, bo ubiegała się o stanowisko mera Paryża: „Wiedziałam, że fala tsunami zakażeń jest przed nami. Odchodziłam z rządu przekonana, że wybory samorządowe się nie odbędą”. Była minister zdrowia kontynuowała kampanię bezpośrednią, mimo że miała świadomość zagrożenia. Po opublikowaniu wywiadu z Buzyn ponad 600 przedstawicieli zawodów medycznych pozwało rząd za świadomie narażanie ich na utratę zdrowia.
Rządy w Paryżu i Londynie w świetle dramatycznego wzrostu liczby zgonów w Lombardii, pod naciskiem opinii publicznej, musiały porzucić strategię wypracowywania odporności stadnej. Jedyną skuteczną odpowiedzią na ograniczenie liczby zgonów było zamrożenie społecznego życia. Rządy w całej Europie zarządziły kwarantannę i zaleciły swoim obywatelom praktykowanie społecznego dystansu. Decyzja wynikała z zagrożenia całkowitym przeciążeniem systemu ochrony zdrowia, który nie był przygotowany na taką ilość przypadków. Północne Włochy dysponują najlepszymi szpitalami na świecie, ale i tak nie były w stanie zapanować nad postępującą epidemią. W Polsce jesteśmy daleko od sytuacji z Lombardii, a system już ledwo dyszy. Szpitale zwróciły się o pomoc do studentów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.