Płyta
Osobą, która będzie modna, a wręcz noszona na rękach w najbliższym sezonie, będzie Bob Dylan. W tych dniach w kinach pojawi się inspirowany jego karierą film Todda Haynesa „I’m Not There". Obraz stał się słynny już choćby dlatego, że Dylana gra w nim m.in. Cate Blanchett. Na nasze ekrany film trafi w lutym, ale już można go było zobaczyć na festiwalu Camerimage, a do sklepów trafiła pochodząca z niego dwupłytowa ścieżka dźwiękowa. Zawiera 33 największe hity artysty w wykonaniu wokalistów z najrozmaitszych „bajek" i pokoleń. Jest tu i Eddie Vedder, i Charlotte Gainsbourg, i Willie Nelson, i sam Bob Dylan. Nie są to jednak ich własne muzyczne interpretacje piosenek, lecz rodzaj karaoke do podkładów nie odbiegających zbytnio od dylanowskich oryginałów. Dzięki temu płyta jest spójna, ale… nudna.
W latach 60. Dylan był autorem najczęściej wykonywanym przez innych artystów, bo każdemu wydawało się, że nie da rady zaśpiewać gorzej niż on. Historia rocka litościwie zapomniała o tych wykonaniach – z wyjątkiem jednego. Utarło się nawet powiedzonko „Nobody Sings Dylan Like Dylan". I tak jest do dzisiaj. Albo się twórczo przekracza mistrza, jak zrobił to kiedyś Jimi Hendrix, albo jest to próba grania po Jankielu.
Robert Leszczyński
„I’m Not There", Sony/BMG
Osobą, która będzie modna, a wręcz noszona na rękach w najbliższym sezonie, będzie Bob Dylan. W tych dniach w kinach pojawi się inspirowany jego karierą film Todda Haynesa „I’m Not There". Obraz stał się słynny już choćby dlatego, że Dylana gra w nim m.in. Cate Blanchett. Na nasze ekrany film trafi w lutym, ale już można go było zobaczyć na festiwalu Camerimage, a do sklepów trafiła pochodząca z niego dwupłytowa ścieżka dźwiękowa. Zawiera 33 największe hity artysty w wykonaniu wokalistów z najrozmaitszych „bajek" i pokoleń. Jest tu i Eddie Vedder, i Charlotte Gainsbourg, i Willie Nelson, i sam Bob Dylan. Nie są to jednak ich własne muzyczne interpretacje piosenek, lecz rodzaj karaoke do podkładów nie odbiegających zbytnio od dylanowskich oryginałów. Dzięki temu płyta jest spójna, ale… nudna.
W latach 60. Dylan był autorem najczęściej wykonywanym przez innych artystów, bo każdemu wydawało się, że nie da rady zaśpiewać gorzej niż on. Historia rocka litościwie zapomniała o tych wykonaniach – z wyjątkiem jednego. Utarło się nawet powiedzonko „Nobody Sings Dylan Like Dylan". I tak jest do dzisiaj. Albo się twórczo przekracza mistrza, jak zrobił to kiedyś Jimi Hendrix, albo jest to próba grania po Jankielu.
Robert Leszczyński
„I’m Not There", Sony/BMG
Więcej możesz przeczytać w 48/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.