Mamy nową definicję korupcji
"Żadne krzyki nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne" – tę słynną pomyłkę, która przydarzyła się w czasie sejmowego exposé Jarosławowi Kaczyńskiemu, stacje telewizyjne z upodobaniem powtarzały przez wiele miesięcy. Dziś to samo mógłby powiedzieć nowy premier Donald Tusk. Bo wystarczyło kilka tygodni rządów koalicji PO-PSL, by przeciętny obywatel nabrał poważnych wątpliwości co do znaczenia wielu oczywistych – wydawałoby się – pojęć. A już od kiedy prof. Władysław Bartoszewski zdecydował, że przestaje nazywać bydło niebydłem, ruszyła prawdziwa lawina redefiniowania rzeczywistości.
Dotychczas za oczywiste przyjmowało się, że sejmowe komisje śledcze są powoływane do wyjaśnienia szczególnie trudnych i zawiłych spraw, których nie są w stanie rozwikłać samodzielnie organy ścigania. Tak było w wypadku afer Rywina i Orlenu. Teraz nowy Sejm zdecydował, że pierwsza komisja śledcza, która powstanie, zajmie się wyjaśnieniem okoliczności śmierci byłej posłanki Barbary Blidy. Problem w tym, że w tej sprawie wszystko jest jasne. Blida popełniła samobójstwo. A stało się to przez błąd funkcjonariuszy ABW, którzy się zresztą do tego przyznali. Co tu jeszcze wyjaśniać? Można by na przykład przyjrzeć się kulisom afery węglowej, w związku z którą Blida miała być zatrzymana. Posłowie jednak zdecydowali, że akurat tym komisja ma się nie zajmować.
Przy okazji sprawy komisji śledczej ds. śmierci Barbary Blidy okazało się, że w Polsce niemal całkowicie zatarła się różnica między debatami sejmowymi a uroczystościami pogrzebowymi. Posłowie SLD prześcigali się w honorujących Blidę mowach pogrzebowych. A to, co na mównicy wyprawiała Krystyna Łybacka, przekroczyło wszelkie granice nie tylko dobrego smaku, ale także zdrowego rozsądku.
Dzięki politykom Platformy Obywatelskiej i pewnej grupie tzw. dziennikarzy śledczych mamy z kolei nową definicję korupcji. Już wcześniej przypuszczano, że korupcją nie było przyjęcie pieniędzy przez byłą posłankę PO Barbarę Sawicką. Nieprawdopodobne przecież wydawało się, że w coś tak obrzydliwego, co nazywane jest korupcją, mógłby być zamieszany ktoś z partii, którą gorąco popiera prof. Władysław Bartoszewski. Czyli ktoś z partii niebydła. Te oczywiste przypuszczenia szybko się potwierdziły. Dzięki ujawnionej przez media „aferze" w TVP okazało się, że korupcja w rzeczywistości nie polega na wręczaniu i przyjmowaniu łapówek, ale na wycenianiu pracy swoich podwładnych.
W związku z tym wszystkim muszę, niestety, ogłosić, że to prawdopodobnie mój ostatni wstępniak, bo wkrótce zostanę ujęty przez ABW lub CBA jako ktoś, kto od lat para się korupcją. Muszę przyznać bowiem, że wielokrotnie zdarzało mi się przyznawać nagrody dziennikarzom za krytyczne teksty o różnych politykach. Muszę też przyznać, że nie zastosowałem przy tym procederze partyjnego parytetu. Jedyne, co mam na swoją obronę, to to, że chyba najczęściej wnioskowałem o nagrody za teksty o Aleksandrze Kwaśniewskim, który w owym czasie formalnie był bezpartyjny.
Dotychczas za oczywiste przyjmowało się, że sejmowe komisje śledcze są powoływane do wyjaśnienia szczególnie trudnych i zawiłych spraw, których nie są w stanie rozwikłać samodzielnie organy ścigania. Tak było w wypadku afer Rywina i Orlenu. Teraz nowy Sejm zdecydował, że pierwsza komisja śledcza, która powstanie, zajmie się wyjaśnieniem okoliczności śmierci byłej posłanki Barbary Blidy. Problem w tym, że w tej sprawie wszystko jest jasne. Blida popełniła samobójstwo. A stało się to przez błąd funkcjonariuszy ABW, którzy się zresztą do tego przyznali. Co tu jeszcze wyjaśniać? Można by na przykład przyjrzeć się kulisom afery węglowej, w związku z którą Blida miała być zatrzymana. Posłowie jednak zdecydowali, że akurat tym komisja ma się nie zajmować.
Przy okazji sprawy komisji śledczej ds. śmierci Barbary Blidy okazało się, że w Polsce niemal całkowicie zatarła się różnica między debatami sejmowymi a uroczystościami pogrzebowymi. Posłowie SLD prześcigali się w honorujących Blidę mowach pogrzebowych. A to, co na mównicy wyprawiała Krystyna Łybacka, przekroczyło wszelkie granice nie tylko dobrego smaku, ale także zdrowego rozsądku.
Dzięki politykom Platformy Obywatelskiej i pewnej grupie tzw. dziennikarzy śledczych mamy z kolei nową definicję korupcji. Już wcześniej przypuszczano, że korupcją nie było przyjęcie pieniędzy przez byłą posłankę PO Barbarę Sawicką. Nieprawdopodobne przecież wydawało się, że w coś tak obrzydliwego, co nazywane jest korupcją, mógłby być zamieszany ktoś z partii, którą gorąco popiera prof. Władysław Bartoszewski. Czyli ktoś z partii niebydła. Te oczywiste przypuszczenia szybko się potwierdziły. Dzięki ujawnionej przez media „aferze" w TVP okazało się, że korupcja w rzeczywistości nie polega na wręczaniu i przyjmowaniu łapówek, ale na wycenianiu pracy swoich podwładnych.
W związku z tym wszystkim muszę, niestety, ogłosić, że to prawdopodobnie mój ostatni wstępniak, bo wkrótce zostanę ujęty przez ABW lub CBA jako ktoś, kto od lat para się korupcją. Muszę przyznać bowiem, że wielokrotnie zdarzało mi się przyznawać nagrody dziennikarzom za krytyczne teksty o różnych politykach. Muszę też przyznać, że nie zastosowałem przy tym procederze partyjnego parytetu. Jedyne, co mam na swoją obronę, to to, że chyba najczęściej wnioskowałem o nagrody za teksty o Aleksandrze Kwaśniewskim, który w owym czasie formalnie był bezpartyjny.
Więcej możesz przeczytać w 50/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.