Bogactwo smaku krewetki kryje się w jej głowie. Jeśli kupujemy obrane i pozbawione głowy krewetki, to sami pozbawiamy się szansy na odzyskanie jej smaku w potrawach, które z nich przyrządzimy. Najwspanialej smak krewetki oddają nieco większe skorupiaki, takie jak król krewetek andaluzyjskiego Kadyksu, potężny, czerwony carabinero. Ten dochodzący do czterdziestu centymetrów długości skorupiak, ubrany jest w piękną, malinową chitynę. Jego głowa stanowi połowę całej jego długości, po jej ciężarze znawcy tematu poznają świeżość krewetki. Głowa świeżej krewetki jest ciężka, dużo cięższa od reszty ciała, a jej oczy powinny być błyszczące i lekko podchodzić czerwienią chityny. Jeśli głowa jest lekka, to znaczy, że cały smak zdążył już z głowy wyparować, co zdarza się zawsze, gdy carabineros były wcześniej mrożone.
Niedaleko Kadyksu, w hotelowej restauracji El Pellegrino mnie i mojemu przyjacielowi podano zupę sporządzoną na wywarze z dwudziestu dwóch carabineros. Genialnie esencjonalna, ale też i kosmicznie droga. Pytano nas dwukrotnie, czy na pewno jesteśmy świadomi, jak drogą potrawę zamawiamy – cena kilograma tych krewetek w hurcie dochodzi do 70 euro. Zupa ta była czymś w rodzaju bouillabaisse, czyli dania, bez którego nie potrafią się obejść Francuzi, jednak poza sposobem przyrządzenia nie miała zbyt wiele wspólnego z prowansalskim oryginałem. Podejrzewam, że do bouillabaisse przyrządzonej na sposób francuski spokojnie wystarczyłaby jedna taka krewetka i cztery głodne osoby najadłyby się do syta.
W sercu Madrytu, przy Calle de Lagasca, mieści się słynna na cały świat restauracja La Trainera. Od 1966 roku Miguel García Gómez karmi w niej najwspanialszymi owocami morza, pochodzącymi z najlepszych łowisk w Galicji. Latem najlepiej zamawiać tam właśnie królewskie carabineros. Podawane sauté, podlane znakomitym winem smakują tak obłędnie, że można zwariować ze szczęścia. Gigantyczne krewetki lądują na talerzu w całości. Należy delikatnie odłamać głowę w miejscu, w którym łączy się z resztą ciała i... natychmiast wyssać jej zawartość. W tej czysto perwersyjnej czynności kryje się prawdziwe osiągnięcie sedna smaku krewetki. Smaku, którego nie da się porównać z niczym innym.
Cudownym doświadczeniem związanym z krewetkami była wizyta na Ibizie, w oddalonej od świata restauracji Jemanja. To nieco tajemnicze miejsce, gromadzące wyjątkowych ludzi. Równie łatwo natknąć się w nim na światowego celebrytę co na prawdziwego znawcę smaku. Czasem nawet te dwie rzeczy idą w parze... Podano mi tam dwanaście sztuk gambas rosa – 15-centymetrowych, czerwonych krewetek, przyrządzonych najprościej, jak tylko można. Upieczone w całości na ruszcie, położone na oliwie i grubej soli, podane w akompaniamencie przedziwnych, ogromnych frytek do stolika, przy którym stopy toną w morskim piasku, spowodowały, że zapomniałam na chwilę o całym świecie.
Na koniec prosta krewetkowa propozycja na zimno, czyli krewetki w różowym sosie. Oryginalnie Hiszpanie przyrządzają to danie z langostinos (rodzaj małego homara), ale świetnie sprawdzą się też szare krewetki królewskie. Różowy sos to nic innego jak świeży majonez zmieszany z ketchupem, sokiem z pomarańczy i odrobiną brandy lub whisky. Całość doprawiamy tabasco i szczyptą soli. Ugotowane krewetki podajemy na stół, a każdy z gości obiera je samodzielnie, macza w sosie i leniwie unosi do ust. Dobry, hiszpański sposób na upalne lato.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.