Pierwszy poziom to myślenie powodowane roztropnością i rozsądkiem. Jeżeli na takim myśleniu się skupimy, wiemy niemal wszystko. Samolot był marny, lotnisko marne, pogoda fatalna, piloci zapewne popełnili zawinione lub niezawinione błędy, rosyjska wieża kontrolna także. Wszyscy ludzie zaangażowani w przebieg ostatniej fazy lotu byli pod presją, jak wyglądała ta presja, zapewne nigdy do końca się nie dowiemy, tym bardziej że presja czysto psychologiczna, a nie zwerbalizowana jest niemożliwa do precyzyjnego ocenienia.
Zapewne błędy polskie były większe niż błędy rosyjskie, ale co z tego? (Poza ewentualnymi konsekwencjami w szkoleniu pilotów i zakupie dobrych samolotów, ale to inna sprawa). Roztropność wskazuje, że niczego sensacyjnego ani bardzo ważnego już się nie dowiemy. Roztropność wskazuje także, że skoro Rosjanie nie chcą wziąć na siebie żadnej winy i raz przyjęli takie stanowisko, będą go bronić, chyba że stanie się coś niezwykłego. Dane techniczne, zapisy rozmów i inna wiedza nie posuną naszego rozumienia przebiegu wypadku ani o krok. Rozumiem jednak, że zdrowy rozsądek w takiej sytuacji nie wystarczy, chociaż powinien stanowić podstawę dalszych rozważań.
Drugi poziom to kwestie prawne i rozłożenie odpowiedzialności za katastrofę, czego mają prawo domagać się wszyscy. Innymi słowy, jest to poziom prawdy o katastrofie. Prawdy popartej możliwie dużą liczbą dowodów, choć zdajemy sobie sprawę (powodowani rozsądkiem), że pełni dowodów nie uda się zebrać. Takie stanowisko słusznie zajął premier Tusk, który także słusznie powiedział, że w kwestii prawdy nie ma kompromisów, a zatem prawda nie może być wynikiem nacisków politycznych i politycznych ustępstw, nawet gdyby w grę wchodziła przyszłość dobrych stosunków polsko-rosyjskich.
Rosjanie zatem w imię prawdy, a nie polityki, muszą wyjaśnić, co się działo na wieży kontrolnej, i wiele innych spraw. Jak to spowodować? Metodami nacisku politycznego – powtórzmy – w celu uzyskania prawdy, a nie kompromisu, oraz ewentualnym odwołaniem się do arbitrażu międzynarodowego. Nie chodzi o to, żeby Rosjanie jak niegrzeczne dzieci przyznali się do złego zachowania, bo to byłoby żądanie śmieszne. Chodzi o to, żeby Rosjanie zrozumieli wagę prawdy oraz to, że prawda nikomu nie zaszkodzi, jedynie pomoże.
Czy Rosjanie są do tego zdolni? Można mieć wątpliwości, ale nie można tego wykluczyć. Czy prawda leży w rosyjskim interesie? Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie, ale na pewno Rosji nie szkodzi. Więc dlaczego nie powiedzieli całej prawdy od razu? Tu wchodzą w grę czynniki wewnątrzrosyjskie, tradycje polityki rosyjskiej lub zwyczajna bezmyślność i to właśnie polski rząd, zgodnie ze słowami premiera, musi pokonać. Czy to się uda? Nikt tego nie wie, ale – niestety – sprawa stosunków z Rosją będzie zależała w dużej części od sukcesu w opowiedzeniu prawdy. Polski rząd od początku nie mógł nic więcej zrobić, niż domagać się od Rosji prawdy i tylko poziom nacisku oraz jego skuteczność są i będą zmienne.
Po trzecie, jest poziom symboliczny, czyli poziom winy. Nie winy prawnej czy technicznej, lecz winy i kary na poziomie najwyższej polityki i relacji polsko-rosyjskich. Według niektórych (Jarosława Kaczyńskiego) polskie władze powinny jakoś (jak?) ukarać Rosję za jej zachowanie. Polski parlament powinien ogłosić rezolucję stwierdzającą winę Rosji, a Polska powinna bardziej stanowczo wystąpić wobec Rosji. Jak jednak mogłoby takie zachowanie wyglądać i jakie mogłyby być jego ewentualne pozytywne i negatywne konsekwencje? Otóż chodzi tu zapewne o wszystkie formy protestu i jasnego powiedzenia, że Rosjanie kłamią.
Ale którzy Rosjanie? MAK? To nie jest aż tak ważna instytucja. Więc należałoby potępić premiera i prezydenta Rosji, którzy na temat katastrofy poza wyrazami współczucia nie powiedzieli ani słowa. I co by z tego wyniknęło? Oczywiście radykalne zepsucie stosunków polsko-rosyjskich na czas nieokreślony, natomiast ani krok nie zostałby uczyniony w kierunku wyjaśnienia całej prawdy.
Czy ktokolwiek (zwłaszcza zwolennicy postawy PiS) sądzi, że Rosjanie się polskiego potępienia po prostu przestraszą? Chyba nikt. A zatem i tak nie powiedzą prawdy, a my znajdziemy się w sytuacji kraju straszącego, ale niezdolnego do wyegzekwowania tego, na czym wielu zależy, czyli przyznania się do winy. To byłoby dla Polski kompromitujące, bo w polityce międzynarodowej straszenie jest narzędziem, po jakie się sięga tylko o krok przed rozpoczęciem wojny. Takiej postawy naszych władz nie zrozumiałyby większość obywateli. Nie zrozumiałby jej także cywilizowany świat.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.