Tę transakcję planował od lat. Teraz Polkomtel, operator sieci komórkowej Plus, należy do niego. Kosztował 18 mld zł. Zygmunt Solorz-Żak ma już prawdziwe imperium.
Spotkanie z zagranicznymi inwestorami w sprawie kupna Polsatu. Rzecz dzieje się ładnych parę lat temu. Zygmunt Solorz zajmuje miejsce na kanapie tuż przy oknie gabinetu. Przez godzinę podpuszcza gości pytaniami. Co takiego fajnego zrobią z Polsatem, gdy już go kupią? Mają jakiś sensowny pomysł? Potem odprawia ich z kwitkiem, a do współpracowników mówi: – Teraz zrobimy to, co oni proponowali. Ależ ja uwielbiam robić w konia tych zagraniczniaków!
Ale by kupić Polkomtel, 55-letni miliarder musiał się wykazać czymś więcej niż tylko znajomością zasady „wszystkie chwyty dozwolone". Aby zebrać 18 mld zł na zakup telekomunikacyjnej spółki, najpierw musiał, jak mówią jego biznesowi partnerzy, „skeszować” inne interesy. W zeszłym roku sprzedał akcje telewizji Polsat giełdowemu Polsatowi Cyfrowemu, który także kontroluje. Niedawno spieniężył pakiet i tej spółki. Z kapitałem kilku miliardów złotych zasiadł do negocjacji w sprawie Polkomtela.
Początek sieciowej rewolucji
Po jednej stronie Vodafone, Orlen, KGHM, Węglokoks i PGE reprezentowane przez menedżerów o nienagannych manierach i z dyplomami MBA. Z drugiej strony chłopak z Radomia, który nigdy nie przekroczył progu wyższej uczelni, a etykietę traktuje dość swobodnie, przy czym ten kontrast z radością podkreśla. Człowiek, który zaczynał od handlu zniczami na cmentarzu w Radomiu, przekonał menedżerów firm mających akcje Polkomtela, że ma najlepszą ofertę.
Aby dopiąć transakcję, wziął potężny kredyt – czego dotąd unikał. Za to stworzy grupę telekomunikacyjno-medialną, która może zrewolucjonizować rynek. – Zostanę ja i Telekomunikacja Polska – tak mówił o rynku telekomunikacyjnym rok temu.
Z punktu widzenia konsumenta rewolucja ma trzy litery. LTE (skrót od ang. long term evolution). LTE to czwarta generacja internetu w komórce, która oferuje dostęp do sieci o prędkości do 150 Mb/s. Internet w komórce będzie więc działał trzy razy szybciej niż obecnie.
– Dla klienta oznacza to możliwość jednoczesnego oglądania filmów, gier online, wideokonferencji i do tego prowadzenie rozmów telefonicznych w trybie VIP. Biorąc pod uwagę, jak szybko nasze życie migruje do internetu, zwiększy się też zapotrzebowanie na terminale z bardzo szybkim, wydajnym internetem – przekonuje Magda Borowik, ekspert ds. rynku telekomunikacyjnego z firmy IDC Polska.
Już dziś seriale i hity produkcyjne Polsatu można obejrzeć na komórce za pośrednictwem serwisu Ipla. Po zakupie Plusa telewizja Polsat ma się stać jeszcze bardziej interaktywna. To, że Solorz będzie LTE rozwijał, jest pewne. Ledwo co przez media przemknął news o zakupie Polkomtela, a już kontrolowana przez Solorza spółka Aero2 ogłosiła, że zainwestuje w supernowoczesny internet ok. miliarda złotych. Aero2 ma koncesje na częstotliwości konieczne do funkcjonowania LTE, a Polkomtel – niezbędną infrastrukturę. Małżeństwo doskonałe!
Solorz im niestraszny?
Konkurenta obawiać się może przede wszystkim Telekomunikacja Polska. – Gdybym była szefową TP, poczułabym zimny dreszcz na plecach – dodaje Magda Borowik. Ale Tepsa nie wydaje się zaniepokojona. Jeszcze parę miesięcy temu Maciej Witucki, prezes TP SA, tak mówił o bezprzewodowym dostępie do sieci: – Są firmy w Polsce, które już teraz obiecują internet radiowy o prędkości nawet 150 Mb/s, jednak kabel i tak zawsze wygra. W zeszłym tygodnia TP SA na ten temat najchętniej milczała. Inaczej sieć Play. – Nigdy nie braliśmy udziału w wyścigu na szybkości. Obiecywanie gruszek na wierzbie to specjalność konkurencji – mówi Marcin Gruszka, rzecznik prasowy Playa. Tyle że najmniejsza polska sieć komórkowa może mieć kłopoty nawet poważniejsze niż TP.
– Gdy LTE zacznie działać, Play, który ma obecnie najlepszy internet mobilny, mocno ucierpi. Ci, którzy wróżą, że w dłuższej perspektywie ta sieć może się wykrwawić, mogą mieć rację. Porównania z rozwiniętymi rynkami Zachodu wskazują, że u nas nie ma miejsca na aż czterech operatorów komórkowych – mówi Łukasz Kłosowski, szef portalu telekomunikacyjnego Gomobi.pl.
Chwytaj szansę
Co takiego ma w sobie Zygmunt Solorz, czego brakuje innym przedsiębiorcom działającym w branży mediów i informatyki?
Może przede wszystkim szczęście? Bo według niego samo dojście do wielkich pieniędzy to w mniejszym stopniu efekt wrodzonych zdolności, a w większym korzystnego zbiegu okoliczności, spotkania właściwych ludzi i chwytania w lot okazji.
Wykorzystał swe życiowe okazje w 150 proc. Urodził się w Radomiu w 1956 r. Jego ojciec nie mógł utrzymywać sześcioosobowej rodziny, bo po ciężkiej chorobie był sparaliżowany. Matka pracowała przy rozładunku węgla. Zygmunt kończył zawodówkę, a potem technikum przy Zakładach Mechanizacji Budownictwa „Zręb". Nauki nie lubił, książek nie czytał, ale szkoła dała mu szansę na płatne praktyki. Za zarobione pieniądze pojechał w pierwszą zagraniczną podróż – do NRD.
Przełomowy okazał się kolejny wyjazd. W 1977 r. z dwoma kolegami wyjechał do Bułgarii, tyle że w drodze zmienili plany: postanowili wyjechać na Zachód. W konsulacie PRL zgłosili zaginięcie dowodów osobistych i dostali od konsula tymczasowy paszport „na wszystkie kraje świata". Solorz najpierw dotarł do Austrii, potem do RFN. Podróżował fiatem 125p, który kupił za pieniądze zarobione na drobnym handlu z bratnimi „enerdusami”. W 1980 r. zapukał do drzwi Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. Przedstawił się jako Piotr Podgórski, żeby, jak twierdzi, jego rodzina w Polsce uniknęła nieprzyjemności (to dlatego niektórzy jego znajomi stale zwracają się do niego „Piotrek”). Szef misji powierzył mu transport pomocy materialnej do Polski. Solorz sam nie wyjeżdżał, bo nie mógł, ale koordynował transporty. Potem uruchomił własną firmę Solorz Import-Export. Od 1988 r. zbijał majątek na sprowadzaniu do Polski używanych samochodów, m.in. wartburgów i dacii.
Słońce Polsatu
– Pieniądze to tylko efekt uboczny mojej działalności – wzdycha dziś, pytany o pierwszy milion. – Bawi mnie to, że człowiek sobie coś wymyśli, potem patrzy, jak mu ten biznes rośnie, a w końcu sprzedaje i wymyśla sobie coś nowego.
Na początku lat 90. wymyślił telewizję Polsat, która początkowo nadawała z Holandii, a w 1993 r. jako pierwsza prywatna stacja w Polsce uzyskała koncesję na nadawanie naziemne. Wspierany przez wielu wpływowych polityków (dziennikarze mówili wtedy nawet o najbardziej w Sejmie wpływowej „partii Solorza") pokonał w wyścigu do eteru zagranicznych i krajowych konkurentów.
Dla Polsatu zawsze najważniejszy był masowy widz. Jego znakiem firmowym były na początku hity disco polo, lepka od seksu „Różowa landrynka", teleturnieje z gwiazdami – np. „Kalambury” z Wojciechem Malajkatem i Piotrem Gąsowskim czy komediowe seriale „Świat według Kiepskich”. Polsat był tak swojski jak jego właściciel, który na co dzień podróżuje samolotem i luksusowymi limuzynami, ale… – Pamiętam, jak kiedyś wbiegł do windy z nadgryzionym hamburgerem z McDonalda w kieszeni. Zjadł, zanim dojechaliśmy na szczyt budynku – opowiada jeden z pracowników Polsatu.
Branża zarzucała Solorzowi, że swą telewizją „zaniża poziom", a on odpowiadał, że postępuje jak Rupert Murdoch, król światowej branży medialnej – robi to, co niezbędne, by rosła oglądalność.
Czasem robił w iście zawrotnym tempie. Na przykład 8 czerwca 2008 r. w Polsacie można było obejrzeć, jak Robert Kubica pędzi na torze w Montrealu po swoje pierwsze zwycięstwo w Formule 1. Zanim zdążył dojechać do mety, Polsat włączył swój drugi hit tego dnia – mecz Polska – Niemcy na mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Kubica finiszował na antenie TV 4.
Nie ryzykuję
– To, czego ludziom najbardziej brakuje, by odnosić finansowe sukcesy, to nie pasja czy pieniądze na start, lecz odwaga i umiejętność podniesienia się po porażce – wygłasza swoje credo Zygmunt Solorz-Żak. Przyznaje jednak, że stara się stronić od ryzyka – tym bardziej że już parę razy biznesowy hazard go zawiódł. Tak było w przypadku zamkniętego w pierwszej połowie lat 90. „Kuriera Polskiego" czy udziałów w stacjach telewizyjnych nadających w krajach bałtyckich.
Posunięciem, które zaskoczyło rynek, był m.in. zakup w 2004 r. od BRE Banku akcji Elektrimu, firmy znajdującej się na progu bankructwa. Solorz zaryzykował więcej niż pieniądze – bo także spokój i reputację. Dziś przyznaje, że skusiły go aktywa telekomunikacyjne Elektrimu, czyli udziały Polskiej Telefonii Cyfrowej (operator sieci Era), warte – zależnie od wycen – od 500 do 600 mln euro. Biznesmen już wówczas dostrzegał szansę w mariażu sektorów mediów i telekomunikacji.
Koszt zakupu Elektrimu był znaczny, choć niekoniecznie ten liczony w pieniądzach. Wokół firmy przez lata trwała politycznobiznesowa zawierucha, w której następowały kolejno po sobie procesy sądowe, abritraże i ostre zagrywki rywalizujących o wpływy w spółce udziałowców. Ostatecznie wszystko zakończyło podpisanie ugody z udziałowcami PTC i wierzycielami. – Zdecydowanie wolę spokojne budowanie biznesu od procesowania się – wzdycha Solorz.
Solorz versus Kulczyk
O tym, że Solorz już od dawna opracowywał plany internetowej ekspansji, świadczy jego wypowiedź z 1999 r.: – Internet, telefon czy dostęp do rachunku bankowego za pośrednictwem telewizora to przyszłość – za kilka lub kilkanaście lat. Tak jak w przypadku Polsatu Solorz-Żak chce znowu postawić na miliony Polaków zamieszkujących prowincję, dotkniętych, jak to się uczenie mówi, wykluczeniem cyfrowym. Jeśli choć w części wywiąże się ze swych obietnic, to klienci jego firm mogą mu zagwarantować awans na pierwsze miejsce w rankingu 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost".
Ale by kupić Polkomtel, 55-letni miliarder musiał się wykazać czymś więcej niż tylko znajomością zasady „wszystkie chwyty dozwolone". Aby zebrać 18 mld zł na zakup telekomunikacyjnej spółki, najpierw musiał, jak mówią jego biznesowi partnerzy, „skeszować” inne interesy. W zeszłym roku sprzedał akcje telewizji Polsat giełdowemu Polsatowi Cyfrowemu, który także kontroluje. Niedawno spieniężył pakiet i tej spółki. Z kapitałem kilku miliardów złotych zasiadł do negocjacji w sprawie Polkomtela.
Początek sieciowej rewolucji
Po jednej stronie Vodafone, Orlen, KGHM, Węglokoks i PGE reprezentowane przez menedżerów o nienagannych manierach i z dyplomami MBA. Z drugiej strony chłopak z Radomia, który nigdy nie przekroczył progu wyższej uczelni, a etykietę traktuje dość swobodnie, przy czym ten kontrast z radością podkreśla. Człowiek, który zaczynał od handlu zniczami na cmentarzu w Radomiu, przekonał menedżerów firm mających akcje Polkomtela, że ma najlepszą ofertę.
Aby dopiąć transakcję, wziął potężny kredyt – czego dotąd unikał. Za to stworzy grupę telekomunikacyjno-medialną, która może zrewolucjonizować rynek. – Zostanę ja i Telekomunikacja Polska – tak mówił o rynku telekomunikacyjnym rok temu.
Z punktu widzenia konsumenta rewolucja ma trzy litery. LTE (skrót od ang. long term evolution). LTE to czwarta generacja internetu w komórce, która oferuje dostęp do sieci o prędkości do 150 Mb/s. Internet w komórce będzie więc działał trzy razy szybciej niż obecnie.
– Dla klienta oznacza to możliwość jednoczesnego oglądania filmów, gier online, wideokonferencji i do tego prowadzenie rozmów telefonicznych w trybie VIP. Biorąc pod uwagę, jak szybko nasze życie migruje do internetu, zwiększy się też zapotrzebowanie na terminale z bardzo szybkim, wydajnym internetem – przekonuje Magda Borowik, ekspert ds. rynku telekomunikacyjnego z firmy IDC Polska.
Już dziś seriale i hity produkcyjne Polsatu można obejrzeć na komórce za pośrednictwem serwisu Ipla. Po zakupie Plusa telewizja Polsat ma się stać jeszcze bardziej interaktywna. To, że Solorz będzie LTE rozwijał, jest pewne. Ledwo co przez media przemknął news o zakupie Polkomtela, a już kontrolowana przez Solorza spółka Aero2 ogłosiła, że zainwestuje w supernowoczesny internet ok. miliarda złotych. Aero2 ma koncesje na częstotliwości konieczne do funkcjonowania LTE, a Polkomtel – niezbędną infrastrukturę. Małżeństwo doskonałe!
Solorz im niestraszny?
Konkurenta obawiać się może przede wszystkim Telekomunikacja Polska. – Gdybym była szefową TP, poczułabym zimny dreszcz na plecach – dodaje Magda Borowik. Ale Tepsa nie wydaje się zaniepokojona. Jeszcze parę miesięcy temu Maciej Witucki, prezes TP SA, tak mówił o bezprzewodowym dostępie do sieci: – Są firmy w Polsce, które już teraz obiecują internet radiowy o prędkości nawet 150 Mb/s, jednak kabel i tak zawsze wygra. W zeszłym tygodnia TP SA na ten temat najchętniej milczała. Inaczej sieć Play. – Nigdy nie braliśmy udziału w wyścigu na szybkości. Obiecywanie gruszek na wierzbie to specjalność konkurencji – mówi Marcin Gruszka, rzecznik prasowy Playa. Tyle że najmniejsza polska sieć komórkowa może mieć kłopoty nawet poważniejsze niż TP.
– Gdy LTE zacznie działać, Play, który ma obecnie najlepszy internet mobilny, mocno ucierpi. Ci, którzy wróżą, że w dłuższej perspektywie ta sieć może się wykrwawić, mogą mieć rację. Porównania z rozwiniętymi rynkami Zachodu wskazują, że u nas nie ma miejsca na aż czterech operatorów komórkowych – mówi Łukasz Kłosowski, szef portalu telekomunikacyjnego Gomobi.pl.
Chwytaj szansę
Co takiego ma w sobie Zygmunt Solorz, czego brakuje innym przedsiębiorcom działającym w branży mediów i informatyki?
Może przede wszystkim szczęście? Bo według niego samo dojście do wielkich pieniędzy to w mniejszym stopniu efekt wrodzonych zdolności, a w większym korzystnego zbiegu okoliczności, spotkania właściwych ludzi i chwytania w lot okazji.
Wykorzystał swe życiowe okazje w 150 proc. Urodził się w Radomiu w 1956 r. Jego ojciec nie mógł utrzymywać sześcioosobowej rodziny, bo po ciężkiej chorobie był sparaliżowany. Matka pracowała przy rozładunku węgla. Zygmunt kończył zawodówkę, a potem technikum przy Zakładach Mechanizacji Budownictwa „Zręb". Nauki nie lubił, książek nie czytał, ale szkoła dała mu szansę na płatne praktyki. Za zarobione pieniądze pojechał w pierwszą zagraniczną podróż – do NRD.
Przełomowy okazał się kolejny wyjazd. W 1977 r. z dwoma kolegami wyjechał do Bułgarii, tyle że w drodze zmienili plany: postanowili wyjechać na Zachód. W konsulacie PRL zgłosili zaginięcie dowodów osobistych i dostali od konsula tymczasowy paszport „na wszystkie kraje świata". Solorz najpierw dotarł do Austrii, potem do RFN. Podróżował fiatem 125p, który kupił za pieniądze zarobione na drobnym handlu z bratnimi „enerdusami”. W 1980 r. zapukał do drzwi Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. Przedstawił się jako Piotr Podgórski, żeby, jak twierdzi, jego rodzina w Polsce uniknęła nieprzyjemności (to dlatego niektórzy jego znajomi stale zwracają się do niego „Piotrek”). Szef misji powierzył mu transport pomocy materialnej do Polski. Solorz sam nie wyjeżdżał, bo nie mógł, ale koordynował transporty. Potem uruchomił własną firmę Solorz Import-Export. Od 1988 r. zbijał majątek na sprowadzaniu do Polski używanych samochodów, m.in. wartburgów i dacii.
Słońce Polsatu
– Pieniądze to tylko efekt uboczny mojej działalności – wzdycha dziś, pytany o pierwszy milion. – Bawi mnie to, że człowiek sobie coś wymyśli, potem patrzy, jak mu ten biznes rośnie, a w końcu sprzedaje i wymyśla sobie coś nowego.
Na początku lat 90. wymyślił telewizję Polsat, która początkowo nadawała z Holandii, a w 1993 r. jako pierwsza prywatna stacja w Polsce uzyskała koncesję na nadawanie naziemne. Wspierany przez wielu wpływowych polityków (dziennikarze mówili wtedy nawet o najbardziej w Sejmie wpływowej „partii Solorza") pokonał w wyścigu do eteru zagranicznych i krajowych konkurentów.
Dla Polsatu zawsze najważniejszy był masowy widz. Jego znakiem firmowym były na początku hity disco polo, lepka od seksu „Różowa landrynka", teleturnieje z gwiazdami – np. „Kalambury” z Wojciechem Malajkatem i Piotrem Gąsowskim czy komediowe seriale „Świat według Kiepskich”. Polsat był tak swojski jak jego właściciel, który na co dzień podróżuje samolotem i luksusowymi limuzynami, ale… – Pamiętam, jak kiedyś wbiegł do windy z nadgryzionym hamburgerem z McDonalda w kieszeni. Zjadł, zanim dojechaliśmy na szczyt budynku – opowiada jeden z pracowników Polsatu.
Branża zarzucała Solorzowi, że swą telewizją „zaniża poziom", a on odpowiadał, że postępuje jak Rupert Murdoch, król światowej branży medialnej – robi to, co niezbędne, by rosła oglądalność.
Czasem robił w iście zawrotnym tempie. Na przykład 8 czerwca 2008 r. w Polsacie można było obejrzeć, jak Robert Kubica pędzi na torze w Montrealu po swoje pierwsze zwycięstwo w Formule 1. Zanim zdążył dojechać do mety, Polsat włączył swój drugi hit tego dnia – mecz Polska – Niemcy na mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Kubica finiszował na antenie TV 4.
Nie ryzykuję
– To, czego ludziom najbardziej brakuje, by odnosić finansowe sukcesy, to nie pasja czy pieniądze na start, lecz odwaga i umiejętność podniesienia się po porażce – wygłasza swoje credo Zygmunt Solorz-Żak. Przyznaje jednak, że stara się stronić od ryzyka – tym bardziej że już parę razy biznesowy hazard go zawiódł. Tak było w przypadku zamkniętego w pierwszej połowie lat 90. „Kuriera Polskiego" czy udziałów w stacjach telewizyjnych nadających w krajach bałtyckich.
Posunięciem, które zaskoczyło rynek, był m.in. zakup w 2004 r. od BRE Banku akcji Elektrimu, firmy znajdującej się na progu bankructwa. Solorz zaryzykował więcej niż pieniądze – bo także spokój i reputację. Dziś przyznaje, że skusiły go aktywa telekomunikacyjne Elektrimu, czyli udziały Polskiej Telefonii Cyfrowej (operator sieci Era), warte – zależnie od wycen – od 500 do 600 mln euro. Biznesmen już wówczas dostrzegał szansę w mariażu sektorów mediów i telekomunikacji.
Koszt zakupu Elektrimu był znaczny, choć niekoniecznie ten liczony w pieniądzach. Wokół firmy przez lata trwała politycznobiznesowa zawierucha, w której następowały kolejno po sobie procesy sądowe, abritraże i ostre zagrywki rywalizujących o wpływy w spółce udziałowców. Ostatecznie wszystko zakończyło podpisanie ugody z udziałowcami PTC i wierzycielami. – Zdecydowanie wolę spokojne budowanie biznesu od procesowania się – wzdycha Solorz.
Solorz versus Kulczyk
O tym, że Solorz już od dawna opracowywał plany internetowej ekspansji, świadczy jego wypowiedź z 1999 r.: – Internet, telefon czy dostęp do rachunku bankowego za pośrednictwem telewizora to przyszłość – za kilka lub kilkanaście lat. Tak jak w przypadku Polsatu Solorz-Żak chce znowu postawić na miliony Polaków zamieszkujących prowincję, dotkniętych, jak to się uczenie mówi, wykluczeniem cyfrowym. Jeśli choć w części wywiąże się ze swych obietnic, to klienci jego firm mogą mu zagwarantować awans na pierwsze miejsce w rankingu 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost".
Więcej możesz przeczytać w 27/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.