Wpadli do wielkiego pałacu i zaczęli plądrowanie. W pewnej chwili otworzyli wielką lodówkę i osłupieli: w zamrażalniku były dwie ludzkie głowy. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że są to głowy niedawnych ministrów, o których słuch zaginął. Obok nich leżały resztki ludzkiej wątroby i inne smakołyki. Tak się odżywiał Idi Amin, prezydent Ugandy.
Kanibal na współczesnym tronie to ekstremum. Ale już pijany w sztok, ledwie zipiący ze starości Leonid Breżniew, który w ostatnich latach swojego żywota nie wiedział, co się wokół niego dzieje (ale stale miał przy boku oficera ochrony z atomową walizeczką w ręku), niczym dziwnym się nie wydawał. Również dryfujący jak lotniskowiec bez steru Borys Jelcyn, człowiek pijący wódkę od rana do wieczora, nikogo nie niepokoił, a Bill Clinton rechotał z jego niezrozumiałych żartów, jakby był w teatrze na komedii najwyższego sortu.
Zejdźmy niżej. Poseł Nowak stał z tekturą koło mównicy sejmowej całymi dniami podczas debat na totalnej głodówce, targany omamami. Potem naciskał przycisk i głosował. Poseł Janowski skakał jak kangur, by kilka tygodni później głosować. I nikt nie rzuca pomysłu, by przed głosowaniem spytać lekarza, czy poseł jest w przytomności umysłu. A gdyby to była ustawa wojenna i jego głos o wojnie zadecydował? Albo jeszcze bardziej obrazowo: gdyby posłowie zobaczyli go uśmiechniętego w mundurze kapitana lotnictwa wchodzącego do kabiny pilotów podczas lotu boeingiem 767 – również by nie zapytali: „Sorki, co tu się dzieje ?!".
Przystępując do egzaminu na samochodowe prawo jazdy, musimy przedstawić komplet wyników badań z ekspertyzą neurologa i wynikiem testów psychotechnicznych włącznie – do kierowania państwem i tasowania losami milionów ludzi taki kwit nie jest potrzebny. A gdy o niego zapytać – podnosi się larum.
Prawda jest prosta: dziś do Sejmu może trafić schizofrenik. On sam może nie wiedzieć, że jest chory. Znam jednego, który został zdiagnozowany w wieku 30 lat i nadal tej diagnozy nie przyjmuje do wiadomości. Człowiek z twórczym umysłem, dowcipny. Dopóki nie wpadnie w stan katatonii – nikt nie wierzy, że coś mu jest. Spokojnie mógłby zostać politykiem. Wyobraźmy więc sobie, że zostaje marszałkiem Sejmu, premierem albo prezydentem. I że choroba uaktywnia się w chwili dla Polaków najważniejszej: podczas potężnego kryzysu o podłożu militarnym czy w obliczu katastrofy gospodarczej.
Może się zdarzyć, że człowieka dopadnie nagła niedyspozycja mentalna w trudnej chwili – tak jak to się stało z Jarosławem Kaczyńskim. Nie oszukujmy się: stałoby się tak z każdym, kogo spotkałby podobny dramat. Sam pewnie łykałbym prochy kilogramami, byleby nie dopuszczać do siebie myśli o tym, co się stało. Czy powinienem w takim stanie być przywódcą państwa? Absolutnie nie. Czy powinienem o przywództwo się ubiegać? Tym bardziej nie. Ci, którzy Kaczyńskiego pchnęli w objęcia kampanii prezydenckiej, są dla mnie po dziś dzień bandą zimnych cyników, dla których los osobisty prezesa PiS był nic niewart, jego ewentualne kompromitacje i losy całego naszego kraju mieli gdzieś głęboko z tyłu. To straszni ludzie.
Ostatnia licząca się wersja. Pozbawieni okresowych badań lekarskich jeździmy z prawem jazdy uzyskanym w wieku 30 lat, choć mamy już lat 65 i zaawansowaną wieńcówkę, cukrzycę, początki alzheimera tudzież ledwo widzimy na oczy. Śmigamy śmiało stówą przez miasto, bo przecież jeździmy tyle lat. Bezkarnie. Aż do wypadku. Rosja ma wyjątkowy niefart. U schyłku życia odjechali zarówno Lenin, jak i Stalin, a Breżniew z komunistycznego zamordysty zmienił się w cyborga niewiedzącego, czy nadal się znajduje na planecie Ziemia. Ze starczymi zmianami w mózgu wyrywał żołnierzom wieńce, gdy chcieli je kłaść w jego imieniu podczas wizyt w miejscach pamięci, wieszał się na szyjach zagranicznych rozmówców, gramolił za kierownicę limuzyn podczas oficjalnych wizyt (usiłował uciec w ten sposób sprzed niejednego pałacu), wreszcie znienacka pytał ludzi stojących najbliżej: „Gdzie ja jestem?". A mimo to wciąż miał pełną kontrolę nad połową globu.
Biologicznie jest możliwe, że poseł jak on i każdy inny człowiek nagle zwariuje, ze starości lub z innego powodu, i to niepostrzeżenie. Co wtedy? Czy jego wezwanie na badania, bo się przyznał, że widzi na suficie Marsjan, również wywoła oburzenie posła Kłopotka? W państwie demokratycznym badania stanu zdrowia psychicznego kandydatów na posłów powinny być obowiązkowe. Decyzję powinien podjąć Sejm, jeśli troszczy się o Polskę bardziej niż o osobiste lęki i delirki wysłanników narodu. Wtedy będzie można powiedzieć, że naród wybrał, choć wiedział.
Zbigniew Hołdys
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Kanibal na współczesnym tronie to ekstremum. Ale już pijany w sztok, ledwie zipiący ze starości Leonid Breżniew, który w ostatnich latach swojego żywota nie wiedział, co się wokół niego dzieje (ale stale miał przy boku oficera ochrony z atomową walizeczką w ręku), niczym dziwnym się nie wydawał. Również dryfujący jak lotniskowiec bez steru Borys Jelcyn, człowiek pijący wódkę od rana do wieczora, nikogo nie niepokoił, a Bill Clinton rechotał z jego niezrozumiałych żartów, jakby był w teatrze na komedii najwyższego sortu.
Zejdźmy niżej. Poseł Nowak stał z tekturą koło mównicy sejmowej całymi dniami podczas debat na totalnej głodówce, targany omamami. Potem naciskał przycisk i głosował. Poseł Janowski skakał jak kangur, by kilka tygodni później głosować. I nikt nie rzuca pomysłu, by przed głosowaniem spytać lekarza, czy poseł jest w przytomności umysłu. A gdyby to była ustawa wojenna i jego głos o wojnie zadecydował? Albo jeszcze bardziej obrazowo: gdyby posłowie zobaczyli go uśmiechniętego w mundurze kapitana lotnictwa wchodzącego do kabiny pilotów podczas lotu boeingiem 767 – również by nie zapytali: „Sorki, co tu się dzieje ?!".
Przystępując do egzaminu na samochodowe prawo jazdy, musimy przedstawić komplet wyników badań z ekspertyzą neurologa i wynikiem testów psychotechnicznych włącznie – do kierowania państwem i tasowania losami milionów ludzi taki kwit nie jest potrzebny. A gdy o niego zapytać – podnosi się larum.
Prawda jest prosta: dziś do Sejmu może trafić schizofrenik. On sam może nie wiedzieć, że jest chory. Znam jednego, który został zdiagnozowany w wieku 30 lat i nadal tej diagnozy nie przyjmuje do wiadomości. Człowiek z twórczym umysłem, dowcipny. Dopóki nie wpadnie w stan katatonii – nikt nie wierzy, że coś mu jest. Spokojnie mógłby zostać politykiem. Wyobraźmy więc sobie, że zostaje marszałkiem Sejmu, premierem albo prezydentem. I że choroba uaktywnia się w chwili dla Polaków najważniejszej: podczas potężnego kryzysu o podłożu militarnym czy w obliczu katastrofy gospodarczej.
Może się zdarzyć, że człowieka dopadnie nagła niedyspozycja mentalna w trudnej chwili – tak jak to się stało z Jarosławem Kaczyńskim. Nie oszukujmy się: stałoby się tak z każdym, kogo spotkałby podobny dramat. Sam pewnie łykałbym prochy kilogramami, byleby nie dopuszczać do siebie myśli o tym, co się stało. Czy powinienem w takim stanie być przywódcą państwa? Absolutnie nie. Czy powinienem o przywództwo się ubiegać? Tym bardziej nie. Ci, którzy Kaczyńskiego pchnęli w objęcia kampanii prezydenckiej, są dla mnie po dziś dzień bandą zimnych cyników, dla których los osobisty prezesa PiS był nic niewart, jego ewentualne kompromitacje i losy całego naszego kraju mieli gdzieś głęboko z tyłu. To straszni ludzie.
Ostatnia licząca się wersja. Pozbawieni okresowych badań lekarskich jeździmy z prawem jazdy uzyskanym w wieku 30 lat, choć mamy już lat 65 i zaawansowaną wieńcówkę, cukrzycę, początki alzheimera tudzież ledwo widzimy na oczy. Śmigamy śmiało stówą przez miasto, bo przecież jeździmy tyle lat. Bezkarnie. Aż do wypadku. Rosja ma wyjątkowy niefart. U schyłku życia odjechali zarówno Lenin, jak i Stalin, a Breżniew z komunistycznego zamordysty zmienił się w cyborga niewiedzącego, czy nadal się znajduje na planecie Ziemia. Ze starczymi zmianami w mózgu wyrywał żołnierzom wieńce, gdy chcieli je kłaść w jego imieniu podczas wizyt w miejscach pamięci, wieszał się na szyjach zagranicznych rozmówców, gramolił za kierownicę limuzyn podczas oficjalnych wizyt (usiłował uciec w ten sposób sprzed niejednego pałacu), wreszcie znienacka pytał ludzi stojących najbliżej: „Gdzie ja jestem?". A mimo to wciąż miał pełną kontrolę nad połową globu.
Biologicznie jest możliwe, że poseł jak on i każdy inny człowiek nagle zwariuje, ze starości lub z innego powodu, i to niepostrzeżenie. Co wtedy? Czy jego wezwanie na badania, bo się przyznał, że widzi na suficie Marsjan, również wywoła oburzenie posła Kłopotka? W państwie demokratycznym badania stanu zdrowia psychicznego kandydatów na posłów powinny być obowiązkowe. Decyzję powinien podjąć Sejm, jeśli troszczy się o Polskę bardziej niż o osobiste lęki i delirki wysłanników narodu. Wtedy będzie można powiedzieć, że naród wybrał, choć wiedział.
Zbigniew Hołdys
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Więcej możesz przeczytać w 27/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.