W czasie sejmowych debat nad kwotami przyjęto taktykę bezradności (kobiety nie chcą uczestniczyć w polityce – twierdziło PiS – nie nadają się do niej, będziemy zmuszeni urządzać łapanki na żony, ciotki i teściowe) lub taktykę agresji; minister Radziszewska (niewiarygodne, ale z… PO) grzmiała, że „kwoty" są pomysłem lewicowym i te, które to wymyśliły, ulegają wrażym siłom politycznym.
Kiedy się okazało, że kobiety rwą się do wyborów, pragną kandydować, mają wiele spraw do załatwienia w Sejmie, taktykę bezradności trzeba było odłożyć do lamusa. Dziś już żaden z dawnych przeciwników ustawy kwotowej nie mówi o braku politycznych aspiracji wśród kobiet. Przeciwnie. Problemem jest, jak je skutecznie zagłuszyć. Bo kobiety muszą znać swoje miejsce.
Partie przyjęły więc trzy taktyki. Pierwsza (stara) na aniołki. Jej zwolennikiem jest Jarosław Kaczyński. Prezes, który ma zaufanie wyłącznie do swojej mamy i który już raz mocno sparzył się, gdy zaufanie to rozciągnął na inną kobietę (Joannę Kluzik-Rostkowską), stawia na nowe aniołki. Prawdziwe tym razem. To znaczy młode, piękne, które nie mają w polityce nic do powiedzenia. W każdym razie – na razie – nie zdradzą, nie będą samodzielne, nie wychylą się, a na pewno nie będą interesowały się problematyką równości, solidaryzmu, emancypacji czy – nie daj Boże – feminizmu! To adeptki posłanki Szczypińskiej, jej młodsze koleżanki, wpatrzone w prezesa, ojca Rydzyka i fotografię zmarłej pary prezydenckiej.
Drugą taktykę przyjęła PO. Choć z ustawy kwotowej wywiązuje się bardzo dobrze (Donald Tusk jest konsekwentnym zwolennikiem parytetów), to kobiety na listach wyborczych w liczbie przekraczającej kwoty (35 proc.) partia wprowadziła głównie tam, gdzie ma niewielkie szanse na wygrane. Nazywam tę taktykę „na baby" (zgodnie z przysłowiem, „gdzie diabeł nie może…"). Taktykę podobną zastosowało w czasie wyborów samorządowych PSL; wstawiało kobiety na listy tam, gdzie Stronnictwo zawsze przegrywa (na przykład w dużych miastach). W wyborach parlamentarnych PSL taktykę tę skorygowało, bo – paradoksalnie – ta chłopska partia ma ogromny potencjał kobiecy wspierający idee równości i solidaryzmu (vide Fedak czy Kierzkowska).
Na inną taktykę zdecydowało się SLD. To taktyka na młode. Przewodniczący Napieralski ma rację, dążąc do pokoleniowej wymiany swoich kadr. Bo SLD jak żadna inna partia osnute jest cieniem swojej przeszłości. Warto więc stawiać na młode kobiety. I gdyby owe „młode" wykaszały takich starych satyrów jak Leszek Miller, to uwierzyłabym w dobre intencje przewodniczącego, ale taktyka ta uderza nader często w inne kobiety, bardziej samodzielne i zaprawione w politycznych bojach, a więc mniej posłuszne przywództwu. Wanda Nowicka została zastąpiona młodą działaczką SLD, a pomysł wystawienia jej „powyżej" posłów Kalisza czy Balickiego nikomu nawet nie przyszedł do głowy, bo partia musi odtworzyć patriarchalną hegemonię, której kobiety (i młode, i stare) nie powinny zaszkodzić.
Palikot przyjął taktykę totalną, bo chodziło mu głównie o to, by zaistnieć w tych wyborach, ale – z racji postępowości – udało mu się ściągnąć na listy tyle kobiet, by osiągnąć prawie parytet (48 proc.), znaczącą ich część osadził na jednym z czterech pierwszych miejsc (46 proc.). Gorzej z „jedynkami". Wyszło tak jak w PSL – 9 kobiet. W przypadku Palikota wiemy przynajmniej, że kobiety, które zdecydowały się iść z nim na polityczną walkę, wiedzą nie tylko, czym jest władza fallusa, ale również kiedy można ukazać jej świński ryj.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.