Łukasz A. Turski
Fizyk, profesor Instytutu Fizyki Teoretycznej PAN oraz Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
Buszując na południu Europy w dostępnych w hotelach telewizyjnych programach informacyjnych, a także w prasie, szukałem wieści o Polsce. Znalazłem jedną - "Financial Times" doniósł o plajcie Elektrimu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w prasie, którą dostałem na pokładzie polskiego samolotu do Warszawy, głównym tematem była sprawa jakiegoś paranoicznego pomysłu budowy pod Siedlcami Las Vegas wraz z gigalotniskiem. Takiej bzdury nie wymyśliłby nawet sławny ongiś Feliks Siemienas.
Zielone światło dla głupoty
Głównym tematem debaty polityków zebranych na jednym z niedzielnych "Śniadań z Radiem Zet" była sprawa tureckiego lotniska. Ku memu przerażeniu wyjątkowo żarliwie bronił tego projektu Lech Nikolski, poseł SLD i szef gabinetu politycznego premiera. To zgroza, bo przecież minister, człowiek nieleciwy, mógłby pamiętać, jak skończyło się żarliwe popieranie przez prominentnych członków innej partii pomysłu zbudowania Las Vegas na Bemowie. Tamten projekt był zresztą o niebo "sensowniejszy", bo maczał w nim palce znany niegdyś piosenkarz o światowym rozgłosie. Tragikomicznie, ale i bardzo groźnie brzmiały liczne wyrazy wsparcia dla projektu Las Vegas wypowiadane przez polityków innych partii. Ten entuzjazm dla bialskiej inwestycji przypomniał mi czasy PRL, gdy byle drobny przedsiębiorca z Zachodu, działający u siebie w kraju na obrzeżach normalnego życia gospodarczego, po przyjeździe do Polski stawał się oczkiem w głowie partyjnych bonzów. Na łamach prasy był rekinem finansjery, miał bowiem kartę American Express, którą przed kamerami TVP płacił za bursztynowy naszyjnik w Peweksie. W ten sposób ktoś taki zyskiwał "zielone światło" dla operacji gospodarczych, które miały wydźwignąć PRL z upadku, na przykład dzięki masowej produkcji mrożonych obiadów. Zdaje się, że wszyscy powinniśmy pamiętać, co z tego wyszło.
Jak zmierzyć znamiona luksusu?
Przez ostatnie tygodnie w Polsce wydarzyło się tak wiele, że zaczynam się obawiać, iż oglądając kolejny zachód słońca w Warszawie, zobaczę nad jednym z koszmarnych hangarów dla łodzi podwodnych zbudowanych na placu Defilad cień napisu PRL, umieszczanego niegdyś na wieży Pałacu Kultury i Nauki. Oto "spełniając powszechne życzenie społeczne", Ministerstwo Edukacji ograniczyło swobodę absolwentów szkół gimnazjalnych w składaniu aplikacji do liceów. W ramach reformy matur (kolejny demontaż poprzednich elementów reformy) znacznie ograniczono rolę języków obcych w wykształceniu, rezyg-nując z uznawania certyfikatów znajomości języka . Oczywiście, zrobiono to, realizując postulaty równości społecznej. W trosce o społeczną sprawiedliwość Ministerstwo Finansów zamierza wprowadzić - jak za czasów premiera Zbigniewa Messnera - pomiar "znamion luksusu", czyli szczegółowe zeznania majątkowe. Od tego projektu tylko krok od reaktywowania organizacji kontrolnych ge-nerałów Szczapy, Drzazgi, Oliwy, Żyta i Baryły - sławnych inspekcji robotniczo-chłopskich, dobrze służących ładowi społecznemu w latach stanu wojennego. Teraz łatwo będzie dołożyć domiar emerytce z Krakowa, która po zrujnowanych przez rządy PZPR rodzicach odziedziczyła obraz Aksentowicza lub Styki. Najlepiej zresztą od razu jej ten obraz zabrać do muzeum, boć przecież nie jest ubezpieczony. Wystarczy, że ktoś w urzędzie skarbowym sprzeda listę obrazów z zeznań majątkowych, i zaraz złodzieje je ukradną, a "kultura narodowa poniesie wielką stratę". Jeszcze - nie daj Boże - wywiozą te obrazy do Niemiec. Nie wspominam już o winietach za jazdę po nie istniejących autostradach, bo to naprawdę pomysł kwalifikujący się do księgi rekordów głupoty.
Lepsze jutro było wczoraj
W cieniu PRL kryją się kolejne możliwości usprawnienia naszego życia społecznego i gospodarczego. Bezinteresownie podpowiadam wicepremierowi Markowi Polowi kilka z nich. Latem szwenda się po świecie sporo Polaków. Niestety, nie wszystkich na to stać. Dostęp do dóbr konsumpcyjnych takich jak wyjazdy zagraniczne jest niesprawiedliwy. Powinniśmy więc obłożyć wyjazdy wakacyjne podatkiem na dofinansowanie Funduszu Wczasów Społecznie Uzasadnionych - najlepiej w formie winiety wklejanej do paszportu. Poza tym należałoby ograniczyć wyjazdy zagraniczne, na przykład do dwóch rocznie. Aby usprawnić kontrolę przestrzegania tego przepisu, najlepiej byłoby, gdyby obywatele składali paszporty w odpowiednich urzędach, skąd dwa razy w roku - po wypełnieniu formularza uzasadniającego cel wyjazdu oraz uzyskaniu pozytywnej oceny tego wniosku - będą mogli ten dokument odebrać. Paszporty będą bezpieczne, a tym, którzy za granicą albo w kraju źle się zachowują, na przykład psiocząc na rząd lub dając podstawy do domniemania, że źle się przysłużą wyrabianiu dobrej opinii o naszym ludowym kraju przed przystąpieniem do Unii Europejskiej, będzie można dokumenty zatrzymać - łatwo i bez zawracania sądom głowy. Mam też pomysł na rozwiązanie problemów rynku samochodowego. Namnożyło się różnych dealerów, więc niektórzy bankrutują. W czasach PRL pol-mozbyty kwitły, a ich pracownicy byli doceniani. Nie musieli się przed nikim płaszczyć, by sprzedać samochód. Każdy klient ich szanował i nie skąpił im nienormatywnych gratyfikacji. Trzeba więc wrócić do tego dobrze sprawdzonego systemu, przywrócić talony na samochody, a ich dystrybucję powierzyć centralom związków zawodowych i stowarzyszeń twórczych. Proporcjonalny podział marek samochodowych i liczby egzemplarzy dostępnych w sprzedaży powinno się scedować na Komisję Trójstronną. Zanim wypracuje ona strategię, czasowo (na jakieś 2-3 lata) decyzje będzie podejmował minister, szef gabinetu premiera (tak było w PRL i wszyscy byli zadowoleni), w końcu wybitny specjalista od łaźni - przepraszam - lotnisk tureckich.
Cień PRL
W fizyce uczymy się przewidywać przebieg zjawisk na podstawie bieżących doświadczeń. Obawiam się więc, że mogę mieć rację. Sami bowiem za mało robimy, by tę metastazę nowotworu realsocjalizmu powstrzymać. Ministerstwo Edukacji broniło się początkowo przed reglamentacją aplikacji do liceów. Powinniśmy mu byli wtedy pomóc. Cień PRL unosi się nie tylko nad placem Defilad, wypełza też zza regałów w ministerialnych pokojach i przybiera postaci tak różne jak strachy z baśni braci Grimm. Rząd i opozycja nie mają - jak widać - sił, ochoty ani umiejętności, by tego upiora kołkiem do ziemi przybić. Smutne to jak zbliżająca się jesień.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.