"Kryzysy międzynarodowe mają swoje pozytywy.
Napawają lękiem słabych, ale pobudzają
i inspirują silnych"
James Reston
Aby w najbliższych tygodniach nadążać za aktualnościami z polsko-unijnego frontu negocjacyjnego, należałoby pisać nie do tygodnika ani nawet nie do dziennika, ale raczej do agencji informacyjnej, dostarczającej newsy i komentarze w interwałach kilkugodzinnych. Wtedy jednak musiałbym zrezygnować z mojej "cytatologicznej" formuły, bo skąd mógłbym zaczerpnąć tyle cytatów, by nastarczyć z nimi do każdego komentarza? I tak rytm tygodniowy stawia przed państwa biednym autorem wystarczająco wysoką poprzeczkę... W takim razie tylko jedna uwaga ? propos toczącej się (w czwartek, gdy piszę te słowa) dyskusji Chirac - Schröder. Znajomy dyplomata unijny przypomniał mi całkiem niedawno, że w historii Wspólnot/Unii Europejskiej trudno byłoby znaleźć przykład podjęcia naprawdę ważnych decyzji bez przejściowych kryzysów. Z pewnością zatem członkostwo w Unii Europejskiej wymaga mocnych nerwów i dobrej kondycji. Wielogodzinne negocjacje, poszukiwanie nowych kompromisów, dążenie do zmieszczenia się w kalendarzu pomimo sprzeczności interesów - oto rzeczywistość, którą trzeba polubić, skoro nie da się jej zmienić. Warto jednak zauważyć, że lepsze są nawet całonocne maratony przy zatrzymanym zegarze niż bardziej "klasyczne" metody rozwiązywania problemów. Patrzę z przerażeniem na wydarzenia w Moskwie, myślę o tak licznych w europejskiej historii krwawych ofiarach rozwiązań siłowych, przesuwa mi się wreszcie przed oczyma korowód nie zawsze pokojowych manifestacji, których jesteśmy świadkami w naszym własnym kraju, lub gorszące sceny małpich skoków po pulpicie marszałkowskim na Wiejskiej - i stwierdzam, że wolę kryzysy ? la Unia Europejska. Słownik Kopalińskiego przypomina, że cudzoziemskie słowo "kryzys" ma grecki źródłosłów i oznacza "odsiew, wybór, rozstrzygnięcie". A zatem, że pierwotne znaczenie tego słowa dalekie jest od przypisywanego mu dziś popularnie "załamania", "upadku" lub innego synonimu katastrofy. Czyżby starożytni Grecy przypisywali kryzysom więcej cech pozytywnych niż negatywnych, o czym świadczyłoby powiązanie rzeczownika "krisis" z czasownikiem "krinein" (odsiewać, rozdzielać, wybierać, decydować)? Oznaczałoby to coś więcej niż tylko grę słów: byłoby także metodą działania politycznego, w którym przesilenie służy podjęciu decyzji. Więc może miał rację amerykański dziennikarz Reston, który szukał w kryzysach międzynarodowych czegoś dobrego, a nadzieję pokładał w przekonaniu, że świat nie składa się tylko ze słabych i bezwolnych, lecz także z tych, którzy potrafią pozytywnie wykorzystać swą siłę. A pro domo sua warto pamiętać, że zbyt często sami nie rozpoznajemy własnej siły i zbyt łatwo przystajemy na autopodejrzenie, że cóż my - szaraczki - możemy... Wtedy paraliżuje nas najmniejsze nawet echo "kryzysu" i od razu popadamy w lęk, zniechęcenie i przygnębienie. No i proszę. Zostawiłem sobie pisanie ostatniego akapitu na piątek rano i właśnie okazało się, że jednak Chirac ze Schröderem zdołali uzyskać generalne porozumienie w tak ważnej dla nas sprawie pakietu rolno-finansowego - i to jeszcze przed kolacją. Czwartkowa nerwowość dziennikarzy i polityków, niecierpliwe pytania w rodzaju "co teraz będzie z rozszerzeniem?" ustąpiły miejsca tezie o przełomie i ostatecznym otwarciu drzwi do rozszerzenia. Można przewidzieć, że w sobotę ponownie pojawią się pytania i obawy, tym razem dotyczące stanowiska pozostałych trzynastu państw członkowskich. Wtedy znów zaczną się kalkulacje, na jak długo zarezerwowane są pokoje hotelowe dla uczestników brukselskiego szczytu. A w niedzielę (oby!) znów będzie można na chwilę odetchnąć i nadal robić swoje. Zatem - zanim nie pojawi się następny kryzys - róbmy to, co należy, i starajmy się nie należeć do "słabych".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.