Jeżeli szerokie zastępy Polaków charakteryzuje coś, co utrudnia - i długo jeszcze będzie utrudniać - naszą adaptację w świecie zachodnim, a bliżej w Unii Europejskiej, to jest to postawa Polaczka cwaniaczka. Na początku rozważań posłużę się przykładem, który zapewne odda istotę sprawy lepiej niż próba definicji.
No problem
Nie tak dawno wracałem - jak co tydzień - z Frankfurtu, z wykładów. Wszedłem do przedziału, gdzie już w najlepsze rozmawiali chłopak i dziewczyna. Młody człowiek, który najwyraźniej chciał zrobić na rozmówczyni wrażenie osoby bardzo zdolnej, opowiadał, jak to niewiele uczył się gdzieś w Polsce na uniwersytecie, a teraz zamierza stosować tę samą zasadę w Ameryce. Ma wprawdzie jakieś kłopoty paszportowe, bo wizę miał tylko na trzy miesiące, a przebywał w USA już pół roku i przed wyjazdem do Polski odmówiono mu jej przedłużenia. No, ale przecież oni na pewno nie wszędzie mają odnotowane, że otrzymał odmowę (i dlaczego ją otrzymał), więc na pewno tu, w Polsce, w konsulacie wizę dostanie. Na pewno... W swoim drobnym cwaniactwie chłopak nie rozumiał, że świat zachodni jest zorganizowany lepiej, niż mu się wydaje, i że drobne w gruncie rzeczy kanty na dłuższą metę szkodzą jemu samemu. Zamykają mu bowiem możliwości, które mogłyby się stać ważnym elementem jego przyszłej kariery, gdyby dojrzał intelektualnie (i moralnie!). Typowy Polaczek cwaniaczek, który nie ocenia konsekwencji swoich czynów nawet w kategoriach wąsko rozumianego interesu własnego, tym bardziej nie będzie ich oceniał w kategoriach wzajemnych korzyści, jakie daje prawdomówność, uczciwość, dotrzymywanie zobowiązań i - wreszcie - przewidywalność czyjegoś postępowania.
Do klubu bez pochodzenia
Jesteśmy społeczeństwem nazbyt tolerancyjnym dla takiego zachowania. Tłumaczymy to naszą historią: rozbiorami, wojnami, komunizmem. Wszystko to "tyż prawda", jak mówią górale, gdy słyszą argument, który nie wyraża - ich zdaniem - najważniejszej prawdy. Pamiętam kolegę profesora, który w czasach komunizmu mawiał: "Najważniejsze jest pochodzenie". - Poprawne ideologicznie, czyli robotnicze? - pytano go. "Nie - odpowiadał. - Tu się pochodzi, tam się pochodzi i coś się zawsze wykombinuje". Wyjaśnienia odwołujące się do zaszłości trafiają może do przekonania historykom i badaczom problemów społecznych, ale w codziennych relacjach biznesowych, biurokratycznych i innych nikogo nie będą interesować. W miarę wzrostu intensywności kontaktów na różnych polach będziemy coraz częściej traktowani jak uciążliwi partnerzy. Liberalni ekonomiści (Gary Becker, Herbert Giersch i inni) rozwinęli tzw. teorię klubów. Zgodnie z nią, stosowanie przez członków klubów określonych reguł gry powoduje, że ich zachowania we wzajemnych relacjach są przewidywalne, dzięki prawdomówności i dotrzymywaniu kontraktów kosztowne oceny potencjalnych zachowań partnerów mogą być pomijane. Efektem są niższe koszty transakcyjne, czyli niższe koszty w ogóle.
Słowo honoru
Skoro o przewidywalności mowa, to warto przypomnieć, jak ogromnie kosztowne, w kategoriach straconego czasu, są w naszych miastach wypadki drogowe powodujące, że trzeba z dwóch pasów przenieść ruch na jeden pas. Wielu Polaczków cwaniaczków udaje, że nie widzi migających kierunkowskazów z sąsiedniego pasa i jedzie przed siebie. Gdy ktoś jednak wpuści samochód z sąsiedniego pasa, to nierzadko trafia się cwaniaczek, który wpycha się na drugiego, a nawet i na trzeciego. Podejrzewam, że niejeden kierowca po takim zimnym prysznicu staje się mniej skłonny do uprzejmości. Jazda staje się bardziej czasochłonna i "nerwochłonna". Tymczasem w krajach "klubu" w takich sytuacjach normą jest zasada jeden-jeden. Rozładowuje to ruch o wiele szybciej niż polska dominacja drobnego cwaniactwa. Jest to realizacja przyswojonej od dawna zasady przestrzegania reguł klubowych, która przynosi wszystkim "członkom klubu" ewidentne korzyści. Teoria klubów ma zastosowania także w bardziej złożonych sytuacjach. Z badań przeprowadzonych w latach 90. wynika, że większość umów zawieranych między wielkimi amerykańskimi korporacjami to umowy ustne ich menedżerów lub krótkie notatki sporządzone na zakończenie spotkania, zawierające najważniejsze punkty uzgodnień. Wcześniejsze doświadczenia rzetelności w dotrzymywaniu litery i ducha kontraktu oraz oczywiste (dla Amerykanów!) korzyści z utrzymywania takich relacji w przyszłości są wystarczającym warunkiem wzajemnego zaufania.
Jakoś to nie będzie
Zastępom Polaczków cwaniaczków trzeba pilnie zacząć przypominać, że Unia Europejska - przy wszystkich uciążliwych idiotyzmach, jakie rozkwitają tam w nadmiarze - jest właśnie takim klubem, w którym obowiązują określone reguły gry. I nie można liczyć, że drobnym cwaniactwem uda nam się wykręcić od ich stosowania. Peeselowskie pasożyty mogą sobie myśleć, że wujek, ciocia, żona czy szwagier w agencjach rozdawnictwa unijnej "darmochy" dadzą sobie radę, a jeśli coś zawalą, to - jak to u nas - jakoś się "załatwi". Nie załatwi się, ponieważ nawet jeśli cele (na przykład polityka rolna UE) są wątpliwe, to metody realizacji są ściśle sprecyzowane i biurokratycznie kontrolowane. Wszystko, co zostanie wydatkowane niezgodne z regułami, trzeba będzie zwrócić. Cwaniactwo obróci się przeciwko nam wszystkim, bo to budżet (czyli my z podatków!) zapłaci koszty zwrotów. Zresztą podejście naszych polityków do negocjacji, a nawet do codziennych relacji gospodarczych przesiąknięte jest na wskroś duchem cwaniactwa. Odsuwanie w daleką przyszłość realizacji wcale licznych i kosztownych zobowiązań to tylko jeden z typowych przykładów. W przyszłości - znowu - jakoś to będzie. W ten sam sposób politycy i biurokraci odnoszą się nierzadko do wprowadzania u nas unijnych regulacji. Obserwując ich manewry, ma się wrażenie, że tak naprawdę ważne są tylko dwie sprawy: zaakceptowanie przez Komisję Europejską przyjętej ustawy i zwiększenie (przy okazji) zakresu polityczno-biurokratycznej kontroli nad daną dziedziną życia społecznego. O tym, że ustawy oznaczają określone zobowiązania, często wymagające poważnego wysiłku finansowego i organizacyjnego ze strony administracji publicznej, firm prywatnych i innych podmiotów, nie chce się pamiętać. Implementacja to przyszłość, a w przyszłości, raz jeszcze, jakoś to będzie... Tymczasem taryfy ulgowej dla nas nie będzie. Warto przyswoić sobie tę lekcję przed szkodą.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.