W tym tygodniu Sejm rozpatrzy wniosek Ligi Polskich Rodzin o odwołanie Marka Borowskiego z funkcji marszałka Sejmu. Zachowania wnioskodawców nie ma co komentować. Jest warte dokładnie tyle samo, ile podjęta na ostatnim posiedzeniu próba zablokowania obrad Sejmu, formalnie przeprowadzona w pojedynkę przez posła Gabriela Janowskiego, ale faktycznie wspierana przez cały klub LPR. Najwyraźniej skrajna prawica, niezależnie od swoich oficjalnych, legalistycznych i propaństwowych deklaracji, zdecydowała się przypuścić atak na instytucje i reguły parlamentaryzmu. Jej ideowi antenaci czynili tak w przeszłości niejednokrotnie, i to z odsłoniętą przyłbicą, bez najmniejszej próby zamaskowania swojego stanowiska. Najwyraźniej wnukowie idą w ślady dziadów. Nie jest też sensacją postępowanie Samoobrony, która podczas ostatniego posiedzenia Sejmu w ślad za LPR zablokowała obrady i również zażądała dymisji marszałka Borowskiego. Można odnieść wrażenie, że obydwa ugrupowania wręcz ścigają się w zadawaniu ciosów naszemu parlamentaryzmowi. Prawdziwie szokujący był sposób, w jaki na te incydenty zareagowały kluby parlamentarne Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości. Potępiły one wprawdzie blokowanie obrad Sejmu, ale zapowiedziały głosowanie za wnioskiem LPR o odwołanie Borowskiego. Najwyraźniej doszły do przekonania, że dobra jest każda okazja, byleby tylko pognębić najpoważniejszego rywala, jakim dla PO i PiS jest Sojusz Lewicy Demokratycznej i wywodzący się z jego szeregów Borowski. Chęć dokuczenia konkurentom okazała się silniejsza niż dyktowana przez rację stanu konieczność przeciwstawienia się radykalnemu awanturnictwu. Wszystko wskazuje na to, że zwyciężyło przekonanie o pójściu ręka w rękę z radykałami aż do chwili, kiedy wykrwawi się najważniejszego rywala i samemu zajmie jego miejsce. Warto przypomnieć, że w historii aż roi się od podobnych przykładów. Wiele razy ugrupowania umiarkowane i rozsądne nie potrafiły się oprzeć pokusie pokiereszowania rywala rękami radykałów, by po upuszczeniu mu krwi łatwiej odepchnąć go od władzy. Zdarzało się, że owa sztuczka prowadziła do oczekiwanych efektów. Były też jednak i inne przypadki. Dwa z nich, bez wątpienia najgłośniejsze, wiążą się z najbardziej przerażającymi wydarzeniami XX wieku, jakimi były zwycięstwa bolszewików w Rosji oraz faszystów we Włoszech i Niemczech. Nie byłoby tak łatwego triumfu totalitaryzmów, gdyby nie bezpardonowa rywalizacja ich przeciwników. Partie umiarkowanej prawicy, centrum i lewicy tak zaciekle się zwalczały, że nie doceniły pojawienia się nowego wroga. Co więcej, cieszyły się, kiedy ten przysparzał kłopotów konkurentom. Czym się te gry skończyły, wie dzisiaj każde dziecko. Komunizm i faszyzm zatriumfowały na długie lata, a politycy, którzy chcieli się nimi instrumentalnie posługiwać, zostali zmieceni ze sceny, a często pozbawieni życia. Nasz przypadek nie jest oczywiście aż tak drastyczny. Na razie zagrożenie dla normalnego funkcjonowania parlamentaryzmu ze strony radykałów bardziej przypomina grypę niż gruźlicę. Warto jednak pamiętać, że grypę też trzeba leczyć, bo zaniedbanie może grozić poważnymi powikłaniami. Z biegiem czasu mnożą się sygnały świadczące o tym, że PO i PiS wycofują się ze wspierania sejmowych radykałów i najpewniej nie zagłosują za ich wnioskiem o odwołanie marszałka Borowskiego. Wypada się tylko cieszyć, że opozycyjne ugrupowania rozsądku i umiaru zdecydowały się zachować na miarę dobrej opinii o nich. Trudno jednak zapomnieć o ich kilkudniowym nieformalnym sojuszu z sejmowymi awanturnikami. Pozostanie po tym kac, na co najlepszym lekarstwem będzie porzucenie przez PO i PiS wspólnych akcji z radykałami.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.