Kinkel się wściekł. Zadzwonił i krzyczał do słuchawki, że ma nas, Austriaków, dość i nie będzie się więcej za nami wstawiał - tak w rozmowie z "Wprost" Manfred Scheich, główny negocjator Austrii, wspomina jeden z krytycznych momentów maratonu negocjacyjnego, który miał zamknąć rokowania Austrii, Szwecji, Finlandii i Norwegii z Unią Europejską w 1994 r. i ostatecznie ustalić warunki członkostwa tych krajów we wspólnocie. Godzinę wcześniej w kolejnej ciężkiej rozmowie z Klausem Kinkelem, niemieckim ministrem spraw zagranicznych, austriackim negocjatorom udało się osiągnąć kompromis w najważniejszej dla nich sprawie - tranzytu obcych ciężarówek przez austriackie Alpy. Niemiecki dyplomata obiecał, że do tego kompromisu przekona pozostałych członków unii. Gdy jednak Austriacy zostali sami, zaczęli się bać, że po powrocie do kraju premier i społeczeństwo uznają, że ustąpili zbyt łatwo. Zdecydowali się powiadomić niemieckiego ministra, że się wycofują. Czy podnosząc głos, Kinkel zademonstrował słabość i brak profesjonalizmu? Nie. Nie on jeden wtedy krzyczał. W długiej, wypełnionej stresem sesji negocjacyjnej nerwy zaczynają odmawiać posłuszeństwa. Mimo to strony wiedzą, że nie mogą wrócić do domu bez porozumienia. - W czasie negocjacji nie można się zbytnio upierać. Trzeba pamiętać, że najważniejsze jest wstąpienie do unii - mówi "Wprost" Gabriel Ferran, szef hiszpańskiej misji w Brukseli z okresu, gdy Hiszpania wchodziła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (która w 1993 r. przekształciła się w UE). Dlatego mimo z pozoru nierozwiązywalnych rozbieżności rozmowy prowadzi się do upadłego. Po przekroczeniu ustalonego terminu politycy zatrzymują zegar i negocjują do skutku. - W gruncie rzeczy w negocjacjach chodzi o to, kto pierwszy zmięknie - mówi Alan Mayhew, doradca polskiego rządu ds. integracji europejskiej.
Kryzys przed świtem
Do przełomu dochodzi zazwyczaj wtedy, gdy obie strony są już wyczerpane i rozmówcom zaczyna zaglądać w oczy widmo fiaska. O świcie 1 marca 1994 r., na kilka godzin przed ogłoszeniem porozumienia między unią a Finlandią, obie strony myślały, że nikt nie ustąpi i czas pakować walizki. Veli Sundbäck, główny fiński negocjator, miał już przygotowane przemówienie przerywające rozmowy, w którym obwiniał za to stronę unijną. Finowie jednak nie wyjechali. Niemcy jeszcze raz poprosili ich na rozmowy, podczas których doszło do porozumienia. Finowie walczyli przede wszystkim o fundusz pomocowy dla rolników pracujących w trudnych górskich lub arktycznych warunkach. Domagali się objęcia nim całego kraju, ale musieli z tego zrezygnować. Fundusz - choć ograniczony do obszarów na północ od 62. równoleżnika - powstał i wspiera rolników do dziś. Szwedzi poczuli, że zabrnęli w ślepą uliczkę podczas drugiej nocy maratonu. Chodziło o składkę do wspólnego budżetu. Bogata Szwecja nie chciała dokładać do biedniejszych państw i domagała się 20 mld koron upustu. Unia oferowała tylko 4 mld koron. Około trzeciej nad ranem żadna strona nie była już w stanie przełamać impasu i Szwedzi opuścili obrady. - O siódmej rano przyszedł do nas Willi Claes, minister spraw zagranicznych Belgii, i powiedział, że wszyscy są zmęczeni i rozdrażnieni, więc powinniśmy przerwać rozmowy i spotkać się kiedy indziej - wspomina w rozmowie z "Wprost" Frank Belfrage, dziś ambasador Szwecji w Paryżu, wtedy główny szwedzki negocjator. Szwedzi ustąpili i zaproponowali kompromis. Negocjacje ruszyły. Szwedom udało się w końcu wywalczyć połowę żądanego rabatu, ale tylko przez pierwsze cztery lata członkostwa. Dziś szwedzki rabat to już historia. Austriacy negocjowali trzy dni i trzy noce. - Nie spałem przez cały ten czas, ale najgorsze było czekanie, które zajmowało trzy czwarte czasu rozmów akcesyjnych - wspomina Scheich. Brukselskie pertraktacje są często przerywane: trzeba czekać, aż reprezentanci gospodarzy porozumieją się z pozostałymi krajami unii i wrócą z odpowiedzią.
Posprzątać ten bazar!
Wiele zależy od postawy kraju, który przewodniczy unii, bo to jego przedstawiciele bezpośrednio prowadzą i koordynują negocjacje. Fiński negocjator Antti Kuosmanen w książce "Fińska droga do Unii Europejskiej" pisze, że pierwsze dwa dni rozmów pod przewodnictwem Theodorosa Pangalosa, greckiego ministra do spraw europejskich, były chaotyczne i oznaczały stratę czasu. Gdy puściły nerwy, ujawniły się narodowe uprzedzenia. Po tym jak Finowie spóźnili się kilka godzin z prezentacją nowego stanowiska, Pangalos wpadł we wściekłość i powiedział im, że są gorsi niż Rosjanie. Heikki Haavisto, ówczesny minister spraw zagranicznych Finlandii, ledwo powstrzymał się przed zarzuceniem Grekowi, że jest gorszy niż Turcy. - Pangalos był bardzo impulsywny i niecierpliwy - wspomina Scheich. Negocjacje ruszyły dopiero wtedy, gdy inicjatywę przejęli Niemcy i Belgowie. - Podobnie będzie z Polską. Niemcy będą waszym sojusznikiem, bo rozszerzenie jest równie ważne i dla was, i dla nich - twierdzi Scheich. W 1994 r. to właśnie Niemcy przełamali impas w rozmowach Pangalosa z kandydatami. - Trzeba posprzątać ten bazar - miał powiedzieć Kinkel po przyjeździe do Brukseli, a Pangalos musiał przełknąć tę aluzję. Bardzo trudne były rozmowy Hiszpanów i Portugalczyków dziesięć lat wcześniej. - Negocjacje to było piekło. Z drugiej strony padały groźby, wręcz nas szantażowano, ale staraliśmy się zachować spokój i dążyć do zakończenia rozmów - mówi "Wprost" Carlos Westendorp y Cabeza, wówczas członek hiszpańskiego zespołu negocjacyjnego.
Polska kula u nogi
W wypadku Polski bardziej prawdopodobne jest to, że w negocjacyjnej grze nerwów to nasi negocjatorzy ulegną pierwsi. I to z kilku powodów. Po pierwsze, tym razem kandydatom bardziej niż Skandynawom i Austriakom zależy, żeby się znaleźć w klubie zachodniej Europy. Poziom życia, rolnictwa czy ochrony środowiska kandydatów z 1994 r. był wyższy niż krajów unijnych. Dziś to Polska prosi, a unia kaprysi. Po drugie, kandydaci sprzed ośmiu lat zręcznie rozgrywali kartę późniejszego referendum w kraju, kontrując kolejne propozycje UE pod pretekstem, że jeśli się zgodzą, to społeczeństwo odrzuci traktat akcesyjny. We wszystkich krajach kandydackich (z wyjątkiem Finlandii) większość obywateli była przeciwna przystąpieniu. - Dwunastu ówczesnych członków UE dobrze wiedziało, że my musimy jeszcze wygrać referendum w kraju - mówi Belfrage. Szwedzi i Austriacy zdołali w końcu przekonać swoje społeczeństwa, ale Norwegowie odrzucili wynegocjowane porozumienie i do dziś pozostają poza wspólnotą. W Polsce przewaga zwolenników akcesji nad sceptykami była wykorzystywana jako argument, że jesteśmy Europejczykami, dlatego karta referendum w rękach polskich negocjatorów nie jest asem, lecz blotką. Po trzecie, polsko-unijne spory są poważniejsze niż problemy z 1994 r. - W porównaniu z waszymi nasze problemy były w gruncie rzeczy śmieszne - komentuje Scheich. Największym koszmarem Scheicha był tranzyt tirów przez Alpy i sprzedaż domków letniskowych cudzoziemcom, w której to kwestii zresztą unia w końcu ustąpiła, podczas gdy Polacy będą walczyć o miliardy euro dopłat bezpośrednich i funduszy rozwojowych. Po czwarte, obecni kandydaci nie zdołali stworzyć mocnego wspólnego frontu, jaki istniał osiem lat temu. W 1994 r. premierzy Finlandii, Szwecji i Norwegii przyjechali do Helsinek, żeby - jak wspomina Kuosmanen - "podnieść morale" negocjatorów tuż przed ich wspólnym odlotem do Brukseli. Polska, która ma więcej mieszkańców i więcej rolników niż wszyscy pozostali kandydaci razem, jest przez nich postrzegana raczej jako kula u nogi niż sojusznik. Brak solidarności między kandydatami bezlitośnie wykorzystają znający unijne prawo jak własną kieszeń przedstawiciele wspólnoty. Scheich jest przekonany, że unia i tym razem wykorzysta starą technikę negocjacyjną i najpierw uzgodni korzystne dla siebie warunki z najmniej upartym kandydatem, a potem powie polskim negocjatorom: Patrzcie, oni się zgodzili, nie możemy dla was robić wyjątków.
Nie dramatyzuj, dołącz i zmień
Obecne rozszerzenie bardziej przypomina to z 1985 r. niż to sprzed ośmiu lat. Hiszpania i Portugalia także były "brzydkimi kaczątkami" Europy - po latach dyktatorskich rządów generała Franco oraz Antonia Salazara oba kraje były zacofane i niedoinwestowane. - Po latach okazało się, że zdecydowana większość obaw, jakie żywiliśmy, była bezpodstawna - mówi Ferran. - Baliśmy się, że otwarcie naszego rynku dla europejskich przedsiębiorstw, na przykład rafineryjnych czy chemicznych, doprowadzi do upadku naszych firm, tymczasem nic takiego się nie stało. Co więcej, konkurencja rozbiła monopole oraz wymusiła rozwój wielu zaniedbanych dziedzin. Mimo wszystko nie należy wyolbrzymiać roli końcowych negocjacji. - Powinniście pamiętać, że negocjacje z unią trwają bez końca. Wszystko można zmienić nawet po podpisaniu układów akcesyjnych - doradza Victor Martins, portugalski negocjator. Dlatego w swoim czasie premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher przekonywała niezadowolonego z proponowanych warunków premiera Hiszpanii Felipe Gonzaleza: "Nie dramatyzuj, dołącz, a później zmień to, co ci się nie podoba".
Jacek Saryusz-Wolski były minister ds. europejskich, negocjował m.in. polski układ stowarzyszeniowy ze Wspólnotami Europejskimi Odchodzenie od stołu i zawieszanie negocjacji to stały element dyplomacji wewnątrz Unii Europejskiej. Dyplomacja unijna jest inna niż dyplomacja bilateralna. W układzie wielostronnym nie ma czasu na mówienie "tak", które ma oznaczać "nie", bo gdy negocjuje kilkanaście krajów, trzeba mówić dobitnie. Dlatego rozmowy obfitują w kryzysowe sytuacje. Jeden z najbardziej dramatycznych momentów podczas negocjacji układu stowarzyszeniowego ze Wspólnotami Europejskimi nastąpił 16 grudnia 1991 r., gdy delegacje Polski, Czechosłowacji i Węgier udały się do Brukseli, by uroczyście podpisać umowę. Półtorej godziny przed uroczystością do wszystkich trzech delegacji przyszedł faks z informacją, że Hiszpania zażądała dołączenia do traktatu aneksu modyfikującego przyznane "trójce" koncesje w sektorze stalowym. Delegacje krajów wyszehradzkich postanowiły odwołać ceremonię podpisania umów i wrócić na lotnisko, jeśli druga strona podtrzyma ultimatum. Po kilkudziesięciu dramatycznych minutach zakomunikowano nam, że strona wspólnotowa wycofuje się z dołączenia żądania Hiszpanii do umowy, a potem odbyła się uroczysta ceremonia - z uśmiechami i kamerami. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.