Praski szczyt NATO jest benefisem schorowanego, schodzącego już ze sceny politycznej Vaclava Havla
"Mamy do wyboru podjąć wyzwanie albo skazać się na izolację"
George W. Bush
Historia dzieje się na naszych oczach, ale rzadko bezpośrednio doświadczamy jej rytmu. Chyba że - jak ostatnio w Pradze - orkiestra gra tusz, kamery i mikrofony skoncentrowane są na jednym budynku, na jednej postaci, na jednym formalnym akcie zamykającym wieloletnie deklaracje, prace przygotowawcze, negocjacje i żmudne dochodzenie do finału. Ewolucyjna postać wydarzeń historycznych par excellence rewolucyjnych sprawia, że nie zauważamy lub nie doceniamy kluczowych i zwrotnych etapów, których jesteśmy naocznymi świadkami w "długim trwaniu" historii. Dopiero po latach, w kompendiach, encyklopediach i podręcznikach te zwrotne daty odzyskają blask i rangę.
Wyrażamy często w Polsce żal, że nie udało się wysublimować daty odzyskania przez nas tak upragnionej wolności. Czy powinniśmy za taką uznać zakończenie obrad "okrągłego stołu", czy może instalację rządu Mazowieckiego, czy pierwsze wybory prezydenckie, czy pierwsze w pełni demokratyczne wybory do obu izb parlamentu? Zapewne dopiero po latach, po licznych sporach i debatach historycy zaproponują bardziej lub mniej zgodnym chórem, którą datę należy uznać za kluczową. Co najmniej równie trudne jest określenie, kiedy nastąpił prawdziwy kres totalitaryzmu w jego XX-wiecznej postaci i kiedy cała Europa odzyskała faktyczną zdolność samostanowienia. Rozszerzenie NATO, które dokonało się w Pradze, jest tego procesu niezwykle doniosłym elementem - ale przecież także i ono nie jest definitywne. Prezydent Havel wyliczył kraje pozostające ante portas: poza dziewiętnastką obecnych członków i siódemką nowo przyjętych mamy Chorwację i Albanię, Macedonię i Serbię, a także Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę. W swym wystąpieniu nie zapomniał także o "wieczyście neutralnych" Finlandii i Szwajcarii, a także Irlandii, które obecnie wydają się nie zainteresowane sojuszem wojskowym, lecz z biegiem czasu mogą łatwo zmienić logikę swych kalkulacji. Podobnie z Unią Europejską. Rozszerzenie obecnej piętnastki o środkowowschodnioeuropejską dziesiątkę będzie miało po zaledwie kilku latach swój ciąg dalszy - Rumunia i Bułgaria, a być może także Turcja, która wcale nie zamyka listy pretendentów.
Z jednej strony, ulubieniec Europy Łukaszenka grozi nam sankcjami, najwyraźniej nie rozumiejąc języka demokracji, którym po doświadczeniach dwóch totalitaryzmów zaczęły się posługiwać państwa i społeczeństwa wyciągające wnioski z tych doświadczeń. Z drugiej strony, pojawia się obawa o utratę przez NATO i UE ich racji bytu przy tak wydłużonej i zróżnicowanej liście członków. Obawę tę wyartykułował wspomniany wcześniej prezydent Czech. Zwłaszcza w obliczu nowych i często nie zdefiniowanych jeszcze zagrożeń warto sobie ostrzej uświadomić, że wielka transformacja nie tylko ma zewnętrznych (coraz bardziej rozproszonych) wrogów, ale także wrogów wewnętrznych. "Bierność, biurokracja, kształtowane przez lata nawyki, które zakorzeniły w ludziach strach przed wszystkim, co nowe" - oto obecne zagrożenie. Mówi to schorowany i schodzący już ze sceny polityk, dla którego listopadowy spektakl praski jest wielkim benefisem.
Kiedyś można było ograniczyć perspektywę marzeń do uwolnienia od sowieckiej obroży, członkostwa w NATO i UE. W czekającej nas dekadzie poprzeczka znajduje się na innej wysokości. Członkostwo uznać należy za niezbędne, lecz wcale nie dostateczne. Gra będzie się toczyć obecnie o to, na ile Polska potrafi być kreatywna i wyposażona w wyobraźnię. To gra o to, na ile zdolni będziemy przyjąć na siebie rolę, wyznaczoną nam przez demografię i geopolitykę, a na ile pogodzimy się z prowincjonalnym zapadnięciem w sobie. "Wyzwanie" - to słowo często używane w przemówieniach, lecz nazbyt rzadko traktowane na serio przez samych polityków, nie wspominając już o szarych zjadaczach chleba. Praga jest wyzwaniem także dla nich. n
George W. Bush
Historia dzieje się na naszych oczach, ale rzadko bezpośrednio doświadczamy jej rytmu. Chyba że - jak ostatnio w Pradze - orkiestra gra tusz, kamery i mikrofony skoncentrowane są na jednym budynku, na jednej postaci, na jednym formalnym akcie zamykającym wieloletnie deklaracje, prace przygotowawcze, negocjacje i żmudne dochodzenie do finału. Ewolucyjna postać wydarzeń historycznych par excellence rewolucyjnych sprawia, że nie zauważamy lub nie doceniamy kluczowych i zwrotnych etapów, których jesteśmy naocznymi świadkami w "długim trwaniu" historii. Dopiero po latach, w kompendiach, encyklopediach i podręcznikach te zwrotne daty odzyskają blask i rangę.
Wyrażamy często w Polsce żal, że nie udało się wysublimować daty odzyskania przez nas tak upragnionej wolności. Czy powinniśmy za taką uznać zakończenie obrad "okrągłego stołu", czy może instalację rządu Mazowieckiego, czy pierwsze wybory prezydenckie, czy pierwsze w pełni demokratyczne wybory do obu izb parlamentu? Zapewne dopiero po latach, po licznych sporach i debatach historycy zaproponują bardziej lub mniej zgodnym chórem, którą datę należy uznać za kluczową. Co najmniej równie trudne jest określenie, kiedy nastąpił prawdziwy kres totalitaryzmu w jego XX-wiecznej postaci i kiedy cała Europa odzyskała faktyczną zdolność samostanowienia. Rozszerzenie NATO, które dokonało się w Pradze, jest tego procesu niezwykle doniosłym elementem - ale przecież także i ono nie jest definitywne. Prezydent Havel wyliczył kraje pozostające ante portas: poza dziewiętnastką obecnych członków i siódemką nowo przyjętych mamy Chorwację i Albanię, Macedonię i Serbię, a także Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę. W swym wystąpieniu nie zapomniał także o "wieczyście neutralnych" Finlandii i Szwajcarii, a także Irlandii, które obecnie wydają się nie zainteresowane sojuszem wojskowym, lecz z biegiem czasu mogą łatwo zmienić logikę swych kalkulacji. Podobnie z Unią Europejską. Rozszerzenie obecnej piętnastki o środkowowschodnioeuropejską dziesiątkę będzie miało po zaledwie kilku latach swój ciąg dalszy - Rumunia i Bułgaria, a być może także Turcja, która wcale nie zamyka listy pretendentów.
Z jednej strony, ulubieniec Europy Łukaszenka grozi nam sankcjami, najwyraźniej nie rozumiejąc języka demokracji, którym po doświadczeniach dwóch totalitaryzmów zaczęły się posługiwać państwa i społeczeństwa wyciągające wnioski z tych doświadczeń. Z drugiej strony, pojawia się obawa o utratę przez NATO i UE ich racji bytu przy tak wydłużonej i zróżnicowanej liście członków. Obawę tę wyartykułował wspomniany wcześniej prezydent Czech. Zwłaszcza w obliczu nowych i często nie zdefiniowanych jeszcze zagrożeń warto sobie ostrzej uświadomić, że wielka transformacja nie tylko ma zewnętrznych (coraz bardziej rozproszonych) wrogów, ale także wrogów wewnętrznych. "Bierność, biurokracja, kształtowane przez lata nawyki, które zakorzeniły w ludziach strach przed wszystkim, co nowe" - oto obecne zagrożenie. Mówi to schorowany i schodzący już ze sceny polityk, dla którego listopadowy spektakl praski jest wielkim benefisem.
Kiedyś można było ograniczyć perspektywę marzeń do uwolnienia od sowieckiej obroży, członkostwa w NATO i UE. W czekającej nas dekadzie poprzeczka znajduje się na innej wysokości. Członkostwo uznać należy za niezbędne, lecz wcale nie dostateczne. Gra będzie się toczyć obecnie o to, na ile Polska potrafi być kreatywna i wyposażona w wyobraźnię. To gra o to, na ile zdolni będziemy przyjąć na siebie rolę, wyznaczoną nam przez demografię i geopolitykę, a na ile pogodzimy się z prowincjonalnym zapadnięciem w sobie. "Wyzwanie" - to słowo często używane w przemówieniach, lecz nazbyt rzadko traktowane na serio przez samych polityków, nie wspominając już o szarych zjadaczach chleba. Praga jest wyzwaniem także dla nich. n
Więcej możesz przeczytać w 48/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.