Rząd chce reformować finanse publiczne, podwyższając podatki
Kiedy chce się podnieść podatki, mówi się o reformie finansów publicznych. To trik znany jeszcze z czasów PRL. Gdy Piotr Jaroszewicz ogłaszał podwyżkę cen, mówił o ich reformie i regulacji. Grzegorz Kołodko posługuje się tą samą retoryką. Zapowiadana przez niego reforma finansów publicznych to fikcja. Reforma ma polegać na podwyżce podatków i wzroście deficytu budżetowego. Efektem będzie presja na umacnianie złotego i podwyższanie stóp procentowych. Jednocześnie pogorszą się warunki funkcjonowania przedsiębiorstw, co doprowadzi do kolejnych bankructw. Tych tendencji mogą nie zrównoważyć inwestycje zagraniczne i ros-nące wydatki rządowe. Wzrost gospodarczy będzie bardzo umiarkowany i oparty na niezdrowych podstawach.
Krytyczny rok 2004
Co roku rząd musi wydać 125,8 mld zł - to tzw. sztywne wydatki, które stanowią 68 proc. budżetu. Z pozostałych 32 proc. niemal połowa to wydatki na pensje w sferze budżetowej. Rząd może dysponować zaledwie jedną szóstą bud-żetu państwa. To sytuacja patologiczna, dlatego finanse państwa wymagają naprawy. Przez ostatni rok rząd ignorował problem, korzystając z alibi: "Nie robimy reform, bo zasypujemy dziurę budżetową". Dłużej jednak nie można zwlekać, bo w 2004 r. drastycznie wzrosną wydatki państwa. Podstawowa składka unijna to 7 mld zł (kolejny miliard to składki na rzecz instytucji unijnych). Nasz wkład w dopłaty bezpośrednie dla rolników wyniesie 2,5 mld zł, a jeszcze 4-5 mld zł trzeba znaleźć na współfinansowanie unijnych inwestycji. Do tego należy doliczyć ubytek dochodów związany z likwidacją ceł, prawdopodobny ubytek dochodów z akcyzy na paliwa oraz koszty twórczości posłów, którzy uchwalają ustawy rodzące skutki budżetowe (sama zmiana składki na ubezpieczenie zdrowotne, według Ministerstwa Finansów, zwiększa wydatki prawie o miliard złotych).
Lista wydatków jest niekompletna, bo nie obejmuje m.in. długów służby zdrowia (8 mld zł), długów ZUS wobec OFE, zadłużenia samorządów czy planów wydatkowych agencji i funduszy. Uwzględnienie tych czynników pozwala oszacować, że w przyszłym roku spowodują one wzrost deficytu finansów publicznych o 20 mld zł. Podawana przez resort finansów kwota 11,5 mld zł, choć także wysoka, jest zdecydowanie zaniżona.
Domiar za przedsiębiorczość
- Rząd zachowuje się tak, jakby dopiero dzisiaj jego członkowie dowiedzieli się, że na akcesję do Unii Europejskiej potrzebne są pieniądze - komentuje Krzysztof Dzierżawski z Centrum im. Adama Smitha. Nad tym, jak zasypać dziurę budżetową, głowią się struktury ministerialne, kierowane przez wiceministra Jana Czekaja, a także zespół doradców, któremu przewodzi prof. Elżbieta Chojna-Duch. Jak się dowiedzieliśmy, Jan Czekaj forsuje koncepcję podwyższania podatków. Prawie pewne jest wprowadzenie od 2004 r. podatku katastralnego oraz nowego podatku dla najbogatszych (mówi się o 50 proc.). Podatek katastralny jest potrzebny, ale nie jesteśmy do jego wprowadzenia przygotowani. Nie uporządkowano bałaganu w sprawach własnościowych, nie istnieje system ksiąg wieczystych.
Czwarty próg podatkowy nie przyniesie nowych dochodów, ale pozwoli lewicowemu elektoratowi zaakceptować cięcia socjalne, bo najbogatszym podniesie się podatki. Pewne jest zamrożenie na kolejny rok progów podatkowych. W resorcie rozważany jest pomysł ograniczenia deficytu przez zmniejszenie o połowę (w latach 2004-2006) wpłat do OFE. Do tego doliczyć trzeba ukochane dziecko wicepremiera Kołodki - podatek od zysków z akcji (potrzebny, ale nie tak szybko i nie w wysokości 20 proc.). Wraca też pomysł deklaracji majątkowych, a w konsekwencji podatku od majątku. Na razie resort finansów przygląda się, jak próba podwyżek podatków jest realizowana w socjalistycznych Niemczech.
Nowe stare pomysły
- Filarem reformy finansów publicznych powinna być racjonalizacja wydatków socjalnych oraz uproszczenie systemu podatkowego. Jeśli będzie to możliwe, podatki dochodowe należy obniżyć - mówi prof. Elżbieta Chojna-Duch, doradca ministra Kołodki. Jej propozycje obejmują likwidację powiatów jako zbędnej struktury administracyjnej, a także części agencji i funduszy centralnych (można na przykład połączyć Agencję Mienia Wojskowego i Wojskową Agencję Mieszkaniową, rozwiązać Urząd ds. Kombatantów) oraz wojewódzkich i powiatowych funduszy ochrony środowiska. Duże oszczędności ma przynieść codzienne monitorowanie zadłużenia służby zdrowia oraz zaostrzenie odpowiedzialności za przekroczenie limitów wydatków. Po reformie udział wydatków sztywnych w budżecie nie przekraczałby 50 proc. Cięcia musiałyby więc wynieść 32 mld zł.
Pomysły Chojny-Duch zmierzają w dob-rym kierunku, tyle że nie są nowe. Mówi się o nich od lat. Gdy Leszek Miller rozpoczynał rządy, zapowiadał likwidację agencji i funduszy. Skończyło się na słowach. Trudno też uwierzyć, by partie zgodziły się na likwidację powiatów, skoro są one instrumentem nagradzania partyjnych kadr. Podobne opory napotyka likwidacja funduszy i zbędnych instytucji centralnych. Każdy taki twór przypisany jest jednej z rządzących partii i traktowany przez nią jak własność. Nawet jeżeli udaje się coś zmienić, to oszczędności okazują się niższe od zaplanowanych. Przykładem jest propozycja reformy KRUS. Według planów Kołodki, miała ona przynieść 3,5 mld zł. Po obróbce przez wicepremiera Jarosława Kalinowskiego oszczędności zredukowano do 10 mln zł. Także "odsztywnienie" wydatków łatwiej zarzucić, niż zrealizować. Ustaw, które określają wydatki budżetu, jest ponad 170. Nowelizacja każdej z nich zabrałaby lata.
Filozofia Kołodki
Rozsądek podpowiada, że niewiele wyjdzie z reform, za to dużo z przygotowywanych podwyżek podatków. Przemawia za tym nie tylko opór materii, ale także niechęć do jego przełamywania w kierownictwie Ministerstwa Finansów. Lansuje ono tezę, że to nie wysokie podatki i deficyt budżetu, lecz silny złoty i wysokie stopy procentowe hamują wzrost gospodarczy. Nie dostrzega się tu, bo i po co, skutków deficytu budżetowego dla stóp procentowych (tzw. efekt wypychania) i aprecjacji złotego (wabienie papierami skarbowymi zagranicznego kapitału spekulacyjnego). Nie dostrzega się, mimo pouczającej lekcji o korzyściach z obniżenia akcyzy na alkohol, możliwego do uzyskania efektu Laffera, związanego z niższymi podatkami.
Filozofię ministerstwa syntetycznie ujął Kołodko w słowach: "W dłuższym okresie, gdy Polska wróci na ścieżkę szybszego wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. i wyżej, będziemy mogli rozważać dalsze zmniejszanie obciążeń podatkowych". Oznacza to, że podatki nigdy nie zostaną zmniejszone. Przy takich obciążeniach, jakie szykuje resort finansów, osiągnięcie pięcioprocentowego wzrostu jest mało prawdopodobne. Nawet gdyby się to udało, pojawi się pytanie: po co obniżać podatki, skoro ich poziom gwarantuje tak wysoki wzrost gospodarczy?
KRZYSZTOF RYBIŃSKI główny analityk BPH PBK W przyszłym roku będziemy mieli wyższy deficyt budżetowy i wyższe podatki. Gdyby Kołodko dostał wolną rękę, mielibyśmy reformę finansów z prawdziwego zdarzenia. Politycy będą jednak naciskać, by podwyższać podatki, a nie ciąć wydatków. MAREK BELKA były minister finansów Każda reforma finansów narusza czyjeś interesy, ale wszyscy się zgadzają, że jest konieczna. Jeżeli już w 2005 r. chcielibyśmy osiągnąć kryteria traktatu z Maastricht, jak zakłada umowa NBP z Ministerstwem Finansów, to oprócz cięć wydatków konieczna byłaby podwyżka podatków. Moim zdaniem, nie należy dążyć do spełnienia tych kryteriów za wszelką cenę. MIECZYSŁAW CZERNIAWSKI poseł SLD, przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że musimy zmniejszyć sztywne wydatki, które stanowią już 68 proc. bud-żetu. Skutkiem społecznym i politycznym dla formacji, która taką operację przeprowadzi, będzie spadek poparcia. Dlatego żaden z poprzednich rządów tego nie robił. Uważam, że ten rząd - bez względu na polityczne koszty - rozpocznie reformę. |
Więcej możesz przeczytać w 6/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.