Zawsze uważałem, że o prawdziwej telewizji możemy mówić wtedy, gdy w rogu ekranu pojawiają się dwa magicz-ne słowa: na żywo. Wtedy - niezależnie, czy ogląda-my wiadomości, transmisję sportową czy koncert rozrywkowy - stopień zainteresowania widzów programem natychmiast wzrasta: puls przyspiesza i trudniej oderwać oczy od ekranu. Dlaczego? Bo naprawdę wszystko może się wydarzyć! Jeśli to piosenka, wykonawca może się pomylić, zafałszować, potknąć, a nawet przewrócić. Nie chodzi o to, że na to czekamy. Sama świadomość, że jeśli coś takiego się wydarzy, nikt tego nie wytnie, sprawia, iż nie chcemy niczego przeoczyć. Nasze zmysły wyostrzają się: więcej zauważamy, uważniej słuchamy, lepiej potem pamiętamy. Sami o tym nie wiedząc, zamieniamy się ze zwykłych telewidzów w myśliwych biorących udział w polowaniu na sensacje. Jeśli jest to transmisja zawodów w skokach narciarskich, skaczemy razem z Małyszem, a ostatnio nawet z Hannawaldem. Razem z nimi jesteś-my w powietrzu, razem z nimi lecimy nad głowami tłumu zebranego na dole. I razem nie wiemy, jak daleko uda nam się wylądować, i bardzo się staramy. Podejrzewam, że podczas takiej transmisji nasz organizm spala większą niż zwykle dawkę kalorii. Jeśli zaś na ekranie mamy transmisję z teatru wojny, znajdujemy się w sytuacji gapia, siłą czarów przeniesionego w samo centrum akcji i zarazem osłoniętego płaszczem zapewniającym nietykalność. Marzenie każdego dziecka: być tam, zobaczyć wszystko na własne oczy i przeżyć - obudzić się jak ze snu. Gdy waliły się wieże nowojorskiego World Trade Center, miliony ludzi na całym świecie obserwowały te sceny na ekranach telewizorów. Tak samo wyglądały one w mieszkaniach położonych na Manhattanie kilka przecznic od miejsca tragedii, tak samo w Moskwie, Paryżu, Londynie, Warszawie, Rejkiawiku czy Tokio. Wtedy wszyscy byliśmy nowojorczykami i naprawdę nie wiedzieliś-my, co będzie dalej. To nie był hollywoodzki film, z dającym się przewidzieć zakończeniem, czy serial ze zwrotami dramaturgicznymi, pojawiającymi się z regularnością przerw na reklamy. To była relacja na żywo, wyłamująca się z wszelkich reguł, nie poddająca się reżimowi ramówki, działająca na system nerwowy silniej niż skok na bungee, pompująca do krwi kolejne chluśnięcia adrenaliny. To była też najwyższa oglądalność i zarazem jedyny spektakl zasługujący na miano teatru telewizji. Spektakl tworzący historię. Nie telewizji! Historię świata. Następne odcinki tego spektaklu są właśnie przed nami. Wygląda na to, że w tym roku napis "na żywo" częściej niż zwykle będzie się pojawiał znienacka na ekranie telewizorów. Transpondery na satelitach są już rezerwowane na zapas, niczym miejsca w hotelach w Zakopanem w szczycie sezonu. Czekają, aż zacznie się wojna. Najpierw będzie informacja w telewizyjnym dzienniku. Potem trochę wydłużony dziennik albo jego specjalne wydanie. W najgorszym (najlepszym?) wypadku: transmisja na żywo bez przerwy... Oglądanie telewizji niewiele ma bowiem wspólnego z edukacją, rozrywką, informacją. To są tylko jej funkcje zastępcze, spełniane w czasie przerw między prawdziwymi spektaklami. Żywiołem telewizji jest bez wątpienia globalny voyeryzm (nie mylić z globalną wioską): totalne podglądanie wszystkiego i wszystkich w najbardziej podniecających, czyli ekstremalnych sytuacjach. To, co staje się obiektem podglądania, świadczy, w jakich czasach żyjemy. Patrzę na najnowsze wyniki badań oglądalności programów nadawanych na żywo. Kogo oglądaliśmy, a właściwie podglądaliśmy? W ostatnich dniach byli to Adam Małysz (konkurs skoków w Zakopanem), Edyta Górniak (przez fanów nazywana teraz Edi, a nawet wręcz Edzia), Ich Troje, Wilki i Bajm (polskie eliminacje do konkursu Eurowizji) oraz Catherine Deneuve, która za wysoką opłatę zgodziła się odebrać niezrozumiałą dla siebie nagrodę (Telekamery). Ten rząd nazwisk to nieomal dowód naszej beztroskiej szczęśliwości. Gdy zostanie zastąpiony przez obrazy zburzonych domów, zabitych ludzi i obalonego Saddama Husajna, będzie to dla nas znak, że żarty się skończyły, że nie ma co się cieszyć z dodatkowych dawek adrenaliny we krwi. Tabletki uspokajające staną się bardziej potrzebne od aspiryny, a bezsenne noce nie będą już spowodowane pełnią księżyca, lecz niemożnością oderwania się od ekranu z transmisją na żywo. Zawsze uważałem, że sednem telewizji są takie transmisje. Wolałbym jednak, by nadal pokazywano najdłuższe skoki Małysza i najkrótsze spódniczki Edzi Górniak. Kto wie, może jeszcze przez jakiś czas będziemy doświadczać tego szczęścia?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.