Co drugi Polak w sile wieku nie pracuje!
Co drugi Polak w wieku produkcyjnym (46,2 proc.) nie pracuje. W USA na jedną nie pracującą osobę przypadają trzy pracujące, w krajach piętnastki - dwie. Na cele socjalne Polska wydaje najwięcej pieniędzy (porównując odsetek PKB) na świecie! Więcej niż słynące z monstrualnie rozbudowanej opieki socjalnej Szwecja, Norwegia, Luksemburg czy Niemcy!
"Cierpimy na deficyt marzeń w chorym systemie" - pisał kiedyś Stefan Kisielewski. "Telewizor, meble, mały fiat - oto marzeń szczyt" - śpiewał później Perfect. Co sprawiło, że nie chciało nam się chcieć? Z pewnością w sporej mierze peerelowski tzw. syndrom egelitarno-reglamentacyjny i filozofia równych żołądków, które przeorały mentalność Polaków. Skażono nas wirusem nicnierobienia. Żyliśmy w wielkiej poczekalni na wszystko (od papieru toaletowego po M-3), w państwie, które udawało, że płaci, a jego obywatele udawali, że pracują. Powstał wielki zakład opieki społecznej, a właściwie aspołecznej, gdyż "władza ludowa" degenerowała i demoralizowała podwładnych, tłamsząc wszelkie przejawy przedsiębiorczości. Problemem jest to, że ten zakład przetrwał epokę PRL i wkrótce musi zbankrutować.
Cywilizacja wegetujących rentierów
Z czego żyje dziś pół Polski? Z opieki społecznej i szarej strefy, która wytwarza prawie jedną trzecią PKB. Władza wciąż demoralizuje, stwarzając iluzję państwa opiekuńczego. "Lepiej brać pięć stów zasiłku i dorabiać na czarno, niż pracować za 800 zł pensji minimalnej" - stwierdził niedawno przed kamerami Polsatu pewien bezrobotny.
Kolejne polskie rządy bały się jak ognia protestów społecznych. Lekką ręką wysyłano ludzi na wcześniejsze emerytury, bez specjalnych trudności przyznawano renty i zasiłki przedemerytalne. Tylko do górników i rolników w ostatniej dekadzie dopłaciliśmy (bezpośrednio z budżetu) 300 mld zł! W ten sposób za pieniądze podatników kupowano spokój społeczny i poprawiano statystyki dotyczące bezrobocia. Ludzie bez kłopotu mogli uciec z rynku pracy na bezpieczny państwowy garnuszek. - Świadczenia socjalne są w Polsce bardzo powszechne, ale równocześnie bardzo niskie. Stworzono patologiczny system, który umożliwia milionom ludzi przetrwanie na "socjalu" - tłumaczy Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Socjolodzy ukuli nawet termin definiujący taki stan rzeczy: cywilizacja wegetujących rentierów.
W Polsce pracuje, przypomnijmy, tylko 53,8 proc. osób i od kilku lat ich liczba spada (w unii - 63,8 proc., a w USA - 77 proc.). Emeryci w Polsce są najmłodsi na świecie. Na tzw. transfery indywidualne (emerytury, renty, zasiłki itp.) wydajemy 19,9 proc. PKB, czyli prawie połowę budżetu (43,9 proc.)! Średnia w krajach chcących się przyłączyć do UE to 12,8 proc. PKB (29,4 proc. budżetu). Skutek jest taki, że godzina pracy w Polsce kosztuje 4,5 USD, a w bogatszych Czechach 3,5 USD. Jeśli ktoś nie wie, dlaczego omijają nas zagraniczni inwestorzy, właśnie uzyskał odpowiedź na to pytanie.
Chleba bez pracy
Mimo że minęło 13 lat od upadku PRL, w Polsce w sektorze państwowym nadal się nie pracuje, lecz "chodzi do pracy". "Czy się stoi, czy się leży, trzy tysiące się należy" - ta zasada obowiązywała w drugiej połowie lat 70. Dziś w nieco zmienionej formie (2,2 tys. zł się należy) nadal jest aktualna w państwowych przedsiębiorstwach. "Pracuje" w nich co czwarty zatrudniony Polak (26,3 proc.). Wytwarza on jedną trzecią tego, co produkuje jego kolega w sektorze prywatnym, a pensję dostaje prawie o 15 proc. wyższą! - Po prywatyzacji tę samą pracę mogłoby wykonywać trzy razy mniej osób - komentuje Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK. - Polacy chętnie przyjmują państwowe posady, bo państwo jest złym menedżerem i nie wymaga tyle, ile właściciele prywatni. To świadczy także o skłonności do unikania ryzyka - państwową posadę trudniej stracić. A ponieważ nie istnieje zagrożenie utratą pracy, ludzie mniej się starają - ocenia prof. Andrzej Koźmiński, rektor Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania w Warszawie.
Zbiorowe samobójstwo na raty
"Nie ma czegoś takiego jak bezpłatny obiad" - zauważył kiedyś Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla. Kto płaci za system, w którym połowa zdolnych do pracy obywateli nie pracuje? "Pani płaci, pan płaci, społeczeństwo płaci" - mówił jeden z bohaterów "Rejsu" Marka Piwowskiego. W Polsce sposobem na życie jest korzystanie z państwowych, czyli "niczyich" pieniędzy. Mamy najwyższy na świecie wskaźnik rencistów - 155 na tysiąc mieszkańców. W przesocjalizowanych Niemczech na tysiąc mieszkańców przypada 55 rencistów. "Nim gruby schudnie, chudy zdechnie" - głosi ludowa mądrość. Niemcy są krajem cztery razy bogatszym niż Polska, więc stać ich na to, by wyrzucać (do czasu!) pieniądze w błoto i rozwijać się w tempie zaledwie 0,5 proc. rocznie. Na renty wydajemy najwięcej spośród krajów OECD - około 3,8 proc. produktu krajowego brutto. Nic dziwnego, skoro w RP załatwienie sobie lewej renty to wręcz - jak niegdyś w PRL - powód do chluby i dowód zaradności. Między innymi dlatego liczba pracujących stale u nas spada. Jeszcze w 1997 r. poziom zatrudnienia wynosił 58,8 proc. osób w wieku produkcyjnym. W dodatku aż dwie trzecie Polaków (65 proc.) uważa, że troszczenie się o los rodziny należy przede wszystkim do obowiązków państwa - wynika z badań OBOP. Toż to obranie kursu na zbiorowe, narodowe samobójstwo!
Wybieg dla politycznych modelek
"Scena polityczna to nie wybieg dla modelek" - stwierdziła kiedyś Margaret Thatcher. Thatcher potrafiła złamać kręgosłup populistom - w imię interesu Wielkiej Brytanii. Tymczasem większość polskich polityków zachowuje się właśnie jak wdzięczące się do publiczności panienki w bikini. Zabiegają o elektorat za wszelką cenę, w imię własnych doraźnych interesików, kompletnie nie licząc się z realiami. Potrzeba nam dziś męża stanu, który odważy się powiedzieć to, co należy powiedzieć wprost: obiecuję wam jedynie pot, krew i łzy, bo inaczej Rzeczpospolita zginie.
Polacy zaś zachowują się racjonalnie: po co wypruwać sobie żyły, podejmować ryzyko, skoro system nie zmusza do wzięcia odpowiedzialności za własny los? Mają zakładników w postaci bezwolnej, tchórzliwej klasy politycznej bez klasy.
"Cierpimy na deficyt marzeń w chorym systemie" - pisał kiedyś Stefan Kisielewski. "Telewizor, meble, mały fiat - oto marzeń szczyt" - śpiewał później Perfect. Co sprawiło, że nie chciało nam się chcieć? Z pewnością w sporej mierze peerelowski tzw. syndrom egelitarno-reglamentacyjny i filozofia równych żołądków, które przeorały mentalność Polaków. Skażono nas wirusem nicnierobienia. Żyliśmy w wielkiej poczekalni na wszystko (od papieru toaletowego po M-3), w państwie, które udawało, że płaci, a jego obywatele udawali, że pracują. Powstał wielki zakład opieki społecznej, a właściwie aspołecznej, gdyż "władza ludowa" degenerowała i demoralizowała podwładnych, tłamsząc wszelkie przejawy przedsiębiorczości. Problemem jest to, że ten zakład przetrwał epokę PRL i wkrótce musi zbankrutować.
Cywilizacja wegetujących rentierów
Z czego żyje dziś pół Polski? Z opieki społecznej i szarej strefy, która wytwarza prawie jedną trzecią PKB. Władza wciąż demoralizuje, stwarzając iluzję państwa opiekuńczego. "Lepiej brać pięć stów zasiłku i dorabiać na czarno, niż pracować za 800 zł pensji minimalnej" - stwierdził niedawno przed kamerami Polsatu pewien bezrobotny.
Kolejne polskie rządy bały się jak ognia protestów społecznych. Lekką ręką wysyłano ludzi na wcześniejsze emerytury, bez specjalnych trudności przyznawano renty i zasiłki przedemerytalne. Tylko do górników i rolników w ostatniej dekadzie dopłaciliśmy (bezpośrednio z budżetu) 300 mld zł! W ten sposób za pieniądze podatników kupowano spokój społeczny i poprawiano statystyki dotyczące bezrobocia. Ludzie bez kłopotu mogli uciec z rynku pracy na bezpieczny państwowy garnuszek. - Świadczenia socjalne są w Polsce bardzo powszechne, ale równocześnie bardzo niskie. Stworzono patologiczny system, który umożliwia milionom ludzi przetrwanie na "socjalu" - tłumaczy Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Socjolodzy ukuli nawet termin definiujący taki stan rzeczy: cywilizacja wegetujących rentierów.
W Polsce pracuje, przypomnijmy, tylko 53,8 proc. osób i od kilku lat ich liczba spada (w unii - 63,8 proc., a w USA - 77 proc.). Emeryci w Polsce są najmłodsi na świecie. Na tzw. transfery indywidualne (emerytury, renty, zasiłki itp.) wydajemy 19,9 proc. PKB, czyli prawie połowę budżetu (43,9 proc.)! Średnia w krajach chcących się przyłączyć do UE to 12,8 proc. PKB (29,4 proc. budżetu). Skutek jest taki, że godzina pracy w Polsce kosztuje 4,5 USD, a w bogatszych Czechach 3,5 USD. Jeśli ktoś nie wie, dlaczego omijają nas zagraniczni inwestorzy, właśnie uzyskał odpowiedź na to pytanie.
Chleba bez pracy
Mimo że minęło 13 lat od upadku PRL, w Polsce w sektorze państwowym nadal się nie pracuje, lecz "chodzi do pracy". "Czy się stoi, czy się leży, trzy tysiące się należy" - ta zasada obowiązywała w drugiej połowie lat 70. Dziś w nieco zmienionej formie (2,2 tys. zł się należy) nadal jest aktualna w państwowych przedsiębiorstwach. "Pracuje" w nich co czwarty zatrudniony Polak (26,3 proc.). Wytwarza on jedną trzecią tego, co produkuje jego kolega w sektorze prywatnym, a pensję dostaje prawie o 15 proc. wyższą! - Po prywatyzacji tę samą pracę mogłoby wykonywać trzy razy mniej osób - komentuje Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK. - Polacy chętnie przyjmują państwowe posady, bo państwo jest złym menedżerem i nie wymaga tyle, ile właściciele prywatni. To świadczy także o skłonności do unikania ryzyka - państwową posadę trudniej stracić. A ponieważ nie istnieje zagrożenie utratą pracy, ludzie mniej się starają - ocenia prof. Andrzej Koźmiński, rektor Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania w Warszawie.
Zbiorowe samobójstwo na raty
"Nie ma czegoś takiego jak bezpłatny obiad" - zauważył kiedyś Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla. Kto płaci za system, w którym połowa zdolnych do pracy obywateli nie pracuje? "Pani płaci, pan płaci, społeczeństwo płaci" - mówił jeden z bohaterów "Rejsu" Marka Piwowskiego. W Polsce sposobem na życie jest korzystanie z państwowych, czyli "niczyich" pieniędzy. Mamy najwyższy na świecie wskaźnik rencistów - 155 na tysiąc mieszkańców. W przesocjalizowanych Niemczech na tysiąc mieszkańców przypada 55 rencistów. "Nim gruby schudnie, chudy zdechnie" - głosi ludowa mądrość. Niemcy są krajem cztery razy bogatszym niż Polska, więc stać ich na to, by wyrzucać (do czasu!) pieniądze w błoto i rozwijać się w tempie zaledwie 0,5 proc. rocznie. Na renty wydajemy najwięcej spośród krajów OECD - około 3,8 proc. produktu krajowego brutto. Nic dziwnego, skoro w RP załatwienie sobie lewej renty to wręcz - jak niegdyś w PRL - powód do chluby i dowód zaradności. Między innymi dlatego liczba pracujących stale u nas spada. Jeszcze w 1997 r. poziom zatrudnienia wynosił 58,8 proc. osób w wieku produkcyjnym. W dodatku aż dwie trzecie Polaków (65 proc.) uważa, że troszczenie się o los rodziny należy przede wszystkim do obowiązków państwa - wynika z badań OBOP. Toż to obranie kursu na zbiorowe, narodowe samobójstwo!
Wybieg dla politycznych modelek
"Scena polityczna to nie wybieg dla modelek" - stwierdziła kiedyś Margaret Thatcher. Thatcher potrafiła złamać kręgosłup populistom - w imię interesu Wielkiej Brytanii. Tymczasem większość polskich polityków zachowuje się właśnie jak wdzięczące się do publiczności panienki w bikini. Zabiegają o elektorat za wszelką cenę, w imię własnych doraźnych interesików, kompletnie nie licząc się z realiami. Potrzeba nam dziś męża stanu, który odważy się powiedzieć to, co należy powiedzieć wprost: obiecuję wam jedynie pot, krew i łzy, bo inaczej Rzeczpospolita zginie.
Polacy zaś zachowują się racjonalnie: po co wypruwać sobie żyły, podejmować ryzyko, skoro system nie zmusza do wzięcia odpowiedzialności za własny los? Mają zakładników w postaci bezwolnej, tchórzliwej klasy politycznej bez klasy.
ZredukowaĆ wydatki paŃstwa na cele socjalne? | |
---|---|
TAK | NIE |
JANUSZ PALIKOT właściciel Ambry, członek zarządu PKPP Należy zredukować wydatki socjalne, bo nie ma innych sposobów wygospodarowania pieniędzy na inwestycje w gospodarkę. Wydatki socjalne to najgorszy sposób pomagania ludziom. Na dodatek pomoc socjalna w Polsce sprzyja nadużyciom. | JOS VERBEEK główny ekonomista Banku Światowego w Polsce Wydatki socjalne w Polsce są rzeczywiście na bardzo wysokim poziomie. Radziłbym jednak, by obniżano je nie radykalnie, lecz stopniowo i rozważnie, tak by pomoc trafiała tylko do tych, którzy jej naprawdę potrzebują. W Polsce 18,4 proc. osób żyje poniżej poziomu ubóstwa (za mniej niż 4,30 USD na dzień), podczas gdy w Czechach jest to tylko 0,8 proc. |
RICHARD MBEWE główny ekonomista Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej Należy zredukować wydatki socjalne państwa. Stanowią one ponad 60 proc. sztywnych wydatków budżetu. Właśnie w dziedzinie świadczeń socjalnych należy szukać oszczędności. Nie uważam jednak, że trzeba obniżać emerytury czy renty, lecz uszczelnić system tak, aby świadczeń nie pobierały osoby, którym się one nie należą. | MICHAŁ KAMIŃSKI poseł PiS Nie należy zmniejszać wydatków, bo wielu Polaków znajduje się w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Często pomoc społeczna to ich jedyny dochód. W przeciwieństwie do niektórych zachodnich państw u nas pomoc trafia przeważnie do ludzi, którzy jej potrzebują. |
Więcej możesz przeczytać w 16/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.