Komedie ratują honor polskiego teatru
Teatry powinny grać wyłącznie przedstawienia "lekkie, łatwe i przyjemne" oraz spektakle dla dzieci - wynika z "Raportu o stanie polskiego teatru" przygotowanego przez Związek Artystów Scen Polskich. Spektakle z polityczną lub społeczną tezą pojawiają się rzadko - trzon repertuaru stanowią komedie. Widz traktuje wyjście do teatru jak święto, a święta nie kojarzą się z psychodramą czy wywalaniem bebechów. Krytycy rozpisują się jednak głównie o premierach młodych brutalistów i najróżniejszych wiwisekcjach, z czego można by odnieść wrażenie, że stanowią one podstawę repertuaru naszych scen. Tak nie jest. I całe szczęście!
Czterogodzinne, mocujące się ze współczesnością "Stosunki Klary" (wystawione przez Krystiana Lupę w Teatrze Rozmaitości) mogą uśpić najwytrwalszych. Schematyczna jest też nowa sztuka Tomasza Łubieńskiego "Ostatni", napisana specjalnie dla Teatru Narodowego. Ignacy Gogolewski rozlicza naszą historię od 1939 r. Nietrudno więc przewidzieć, że na scenie pojawią się hitlerowcy, Sowieci, władza ludowa i kapitalista, który uratuje zrujnowany dwór. Kto ma to oglądać - masochiści?
Tako rzecze Krowa
Lekkie przedstawienie wcale nie musi być paplaniną, którą zapominamy od razu po powrocie do domu. Wzorem jest "Namiętna kobieta" Kay Mellor (stołeczny Teatr Współczesny). Śmiech służy tu refleksji nad życiem i mijającym czasem. Jubilatka Marta Lipińska (40 lat na scenie) wciela się w kobietę, która w dniu ślubu ukochanego jedynaka nieoczekiwanie musi się rozliczyć z przeszłością. Na śmierć ze śmiechu narażają się wszyscy ci, którzy wybiorą się do Krakowa na "Operę mleczaną". Stanisław Radwan i Mikołaj Grabowski stworzyli ją z rysunkowych opowieści Andrzeja Mleczki. Na scenie jest czworo aktorów i ekran z rysunkami, których bohaterowie przemawiają znanymi głosami. W tym spektaklu Krowa Iwony Bielskiej to aktorskie mistrzostwo świata! Prowokacyjna zgrywa? Tak, ale inteligentna i przewrotnie mieszająca pieprzne relacje męsko-damskie z komentarzem do bycia człowiekiem w ogóle (a zwierzęciem w szczegółach).
Osiem kobiet
Gwiazda w roli gwiazdy to gwarancja sukcesu, nawet jeśli krytycy się krzywią. Na Krystynę Jandę (Marię Callas czy Marlenę Dietrich) walą tłumy. W jej ślady poszły ostatnio cztery aktorki. Ich przedstawienia ubarwiają smętny sezon. Magdalena Zawadzka gra samą siebie w "Pamiętniku lirycznym" (Ateneum) złożonym z piosenek i zakulisowych opowieści. Na szarżę postawiła Anna Polony w roli Sary Bernhard. Ulubienica Krakowa śmieje się, płacze, mizdrzy i tupie nogami, za co publiczność dziękuje jej na stojąco. Sztukę według pamiętników "boskiej Sary" skompilowałby średnio zdolny polonista, ale Polony należy do tych artystek, które fascynują, nawet czytając książkę telefoniczną. Trudniejsze zadanie ma Beata Paluch wcielająca się w Kalinę Jędrusik (też w Krakowie). Od śmierci naszej femme fatale, kupującej w wiejskim GS-ie skrzynkę szampana, by się w nim wykąpać, minęło dopiero 12 lat. I wreszcie Maria Mayer, wciąż mało znana wielka osobowość. W monodramie "Ja, Josephine" (Chorzów) przypomina czarnoskórą diwę Josephine Baker i szalony Paryż lat 20. Są dawne hity, pióra i historia artystki, która na starość wróciła na scenę, by utrzymać stworzony przez siebie dom dziecka.
Honor pięknoduchów
Wydawałoby się, że sztuka o dwóch starzejących się gejach z takimi supermanami jak Daniel Olbrychski i Jerzy Radziwiłowicz będzie przebojem tego sezonu. Niestety, ze "Schodów" Charles'a Dyera (w reżyserii Piotra Łazarkiewicza) wieje nudą. Aktorzy zadbali jedynie o polityczną poprawność. Męską rolę roku zagrał za to w Gdańsku Mirosław Baka (wyrzucony kiedyś z warszawskiej PWST za brak talentu!). Krzysztof Babicki obsadził go jako markiza Posę w "Don Carlosie" Fryderyka Schillera. Rzecz konsekwentna i bez koturnów, ciekawa nawet dla tych, którzy na hasło "tragedia romantyczna" odbezpieczają rewolwer. To przedstawienie ratuje honor wysokiej kultury i pięknoduchów, którzy nas do niej namawiają.
Czterogodzinne, mocujące się ze współczesnością "Stosunki Klary" (wystawione przez Krystiana Lupę w Teatrze Rozmaitości) mogą uśpić najwytrwalszych. Schematyczna jest też nowa sztuka Tomasza Łubieńskiego "Ostatni", napisana specjalnie dla Teatru Narodowego. Ignacy Gogolewski rozlicza naszą historię od 1939 r. Nietrudno więc przewidzieć, że na scenie pojawią się hitlerowcy, Sowieci, władza ludowa i kapitalista, który uratuje zrujnowany dwór. Kto ma to oglądać - masochiści?
Tako rzecze Krowa
Lekkie przedstawienie wcale nie musi być paplaniną, którą zapominamy od razu po powrocie do domu. Wzorem jest "Namiętna kobieta" Kay Mellor (stołeczny Teatr Współczesny). Śmiech służy tu refleksji nad życiem i mijającym czasem. Jubilatka Marta Lipińska (40 lat na scenie) wciela się w kobietę, która w dniu ślubu ukochanego jedynaka nieoczekiwanie musi się rozliczyć z przeszłością. Na śmierć ze śmiechu narażają się wszyscy ci, którzy wybiorą się do Krakowa na "Operę mleczaną". Stanisław Radwan i Mikołaj Grabowski stworzyli ją z rysunkowych opowieści Andrzeja Mleczki. Na scenie jest czworo aktorów i ekran z rysunkami, których bohaterowie przemawiają znanymi głosami. W tym spektaklu Krowa Iwony Bielskiej to aktorskie mistrzostwo świata! Prowokacyjna zgrywa? Tak, ale inteligentna i przewrotnie mieszająca pieprzne relacje męsko-damskie z komentarzem do bycia człowiekiem w ogóle (a zwierzęciem w szczegółach).
Osiem kobiet
Gwiazda w roli gwiazdy to gwarancja sukcesu, nawet jeśli krytycy się krzywią. Na Krystynę Jandę (Marię Callas czy Marlenę Dietrich) walą tłumy. W jej ślady poszły ostatnio cztery aktorki. Ich przedstawienia ubarwiają smętny sezon. Magdalena Zawadzka gra samą siebie w "Pamiętniku lirycznym" (Ateneum) złożonym z piosenek i zakulisowych opowieści. Na szarżę postawiła Anna Polony w roli Sary Bernhard. Ulubienica Krakowa śmieje się, płacze, mizdrzy i tupie nogami, za co publiczność dziękuje jej na stojąco. Sztukę według pamiętników "boskiej Sary" skompilowałby średnio zdolny polonista, ale Polony należy do tych artystek, które fascynują, nawet czytając książkę telefoniczną. Trudniejsze zadanie ma Beata Paluch wcielająca się w Kalinę Jędrusik (też w Krakowie). Od śmierci naszej femme fatale, kupującej w wiejskim GS-ie skrzynkę szampana, by się w nim wykąpać, minęło dopiero 12 lat. I wreszcie Maria Mayer, wciąż mało znana wielka osobowość. W monodramie "Ja, Josephine" (Chorzów) przypomina czarnoskórą diwę Josephine Baker i szalony Paryż lat 20. Są dawne hity, pióra i historia artystki, która na starość wróciła na scenę, by utrzymać stworzony przez siebie dom dziecka.
Honor pięknoduchów
Wydawałoby się, że sztuka o dwóch starzejących się gejach z takimi supermanami jak Daniel Olbrychski i Jerzy Radziwiłowicz będzie przebojem tego sezonu. Niestety, ze "Schodów" Charles'a Dyera (w reżyserii Piotra Łazarkiewicza) wieje nudą. Aktorzy zadbali jedynie o polityczną poprawność. Męską rolę roku zagrał za to w Gdańsku Mirosław Baka (wyrzucony kiedyś z warszawskiej PWST za brak talentu!). Krzysztof Babicki obsadził go jako markiza Posę w "Don Carlosie" Fryderyka Schillera. Rzecz konsekwentna i bez koturnów, ciekawa nawet dla tych, którzy na hasło "tragedia romantyczna" odbezpieczają rewolwer. To przedstawienie ratuje honor wysokiej kultury i pięknoduchów, którzy nas do niej namawiają.
Więcej możesz przeczytać w 16/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.