Rockmani buntują się teraz już tylko przeciwko nowoczesnej technice nagraniowej
Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą - śpiewała Pierwsza Polska Dziewucha Rock and Rolla Karin Stanek. Świadomie czy też nie, zauważyła ona w ten sposób, że gitarowe brzmienie to istota rock'n'rolla. W przeciwieństwie do gitary, syntezator czy sampler nie tylko nie są na scenie sexy, ale odbierają rockowej muzyce siłę i prostotę. Sukcesy zespołów pokroju The Strokes, The Hives, White Stripes, The Datsuns, Interpol, Yeah Yeah Yeahs czy The Vines dowodzą, że gitarowa muzyka ma się dobrze, a wręcz przeżywa renesans.
Stare jest piękne
Pierwsze informacje o nowej fali pojawiły się dwa lata temu, wraz z debiutanckim albumem nowojorskiej grupy The Strokes - "Is This It?" oraz z płytą "White Blood Cells" duetu White Stripes z Detroit. Mantrę o śmierci rocka zastąpiła radosna nowina o nadejściu zbawicieli gatunku. Malkontenci zbywają tę muzykę określeniami retropunk albo neogaraż. Entuzjaści mówią o powrocie do korzeni rock'n'rolla. Poszukiwacze efektownych etykietek ukuli zgrabny termin: New Luddites - Nowi Luddyści. Odwołując się do ruchu Neda Ludda z czasów rewolucji przemysłowej początku XIX w., etykieta ta podkreśla element walki owych zespołów z nowoczesnymi technikami nagraniowymi. White Stripes szczycą się, że najnowszy album (świetny "Elephant") nagrali na ośmiośladzie w studiu, w którym próżno szukać gadżetu wyprodukowanego po 1963 r.
"Jest młoda, seksowna, dobrze się prezentuje, nawiązuje do starych dobrych czasów. Jest w niej też dawny duch wspólnej zabawy" - napisał o muzyce Nowych Luddystów "New Musical Express". Na naszych oczach dokonuje się pierwsza w XXI wieku zmiana pokoleniowa na rockowej scenie. Młodzi wykonawcy odrzucają brzmienie lat 90. - wyblakły postgrunge, rezonerski numetal i głupkowaty pop-punk. Inspiracji szukają w przedhippisowskim garażowym rocku lat 60. - The Kinks i The Who, Detroit czasu młodości Iggy Popa i MC5, w nowojorskim artystowskim punku The Ramones i Television oraz brytyjskiej Nowej Fali z okolic 1980 r. Nie ma tu jednak śladu buntu przeciw generacji rodziców. No, bo i jak się buntować przeciw rodzicom, którzy sami na punk rocku się wychowali, czy przeciw dziadkom, którzy za młodu dokazywali przy rock'n'rollach Presleya?
W nowej muzyce nie ma miejsca na użalanie się nad sobą i mizerią życia oraz politykowaniem. "Gdy byłem nastolatkiem, nie potrafiłem się powstrzymać od wygłaszania swoich politycznych poglądów. Nigdy jednak nic z tego nie wynikało. Z czasem zauważyłem, że ludzie, którzy organizowali wiece i podob-ne imprezy, niezadowolenie uczynili racją swego bytu. Mnie to nie interesuje - mówi Jack White z White Stripes. Słynny brytyjski prezenter John Peel uznał zespół z Detroit za najbardziej ekscytującego wykonawcę od czasu Jimiego Hendrixa. Ich nowy album "Elephant" ma szansę, by stać się manifestem estetycznym i (a)politycznym generacji Nowych Luddystów.
I Międzynarodówka Rockowa
Jak na postmodernistyczne czasy przystało, młodzi wykonawcy spod znaku Nowych Luddystów dbają o swój image. White Stripes występują w czerwieni i bieli, z lekkimi akcentami czerni, a okładki ich płyt nawiązują do prostoty sztuki De Stijl z lat 20. XX wieku. The Hives preferują czerń i biel (tak jak na przełomie lat 70. i 80. The Stranglers i The Cure). The Strokes i Yeah Yeah Yeahs przywołują klimat nowojorskiego klubu CBGB's z końca lat 70. Turbonegro z Norwegii, uprawiający - jak to sami określają - death punk, na scenie prezentują się jak marnotrawni synowie The Damned i Village People.
Po raz pierwszy w dziejach rocka ta nowa fala nie jest przypisana do konkretnego miasta czy regionu - jakiegoś Liverpoolu, Londynu, Zachodniego Wybrzeża, Manchesteru czy Seattle. Wezbrała ona jednocześnie w Ameryce i na Wyspach Brytyjskich, lecz także w Szwecji (The Hives, Hellacopters, Soundtrack Of Our Lives, Sahara Hotnights), Australii (The Vines, Jet, Casanovas, Architecture In Helsinki) czy Nowej Zelandii (The Datsuns, D4, Pacifier), stając się zjawiskiem o zasięgu globalnym. Na przekór jałowemu, bezrefleksyjnemu antyglobalizmowi uprawianemu przez ich starszych kolegów.
Stare jest piękne
Pierwsze informacje o nowej fali pojawiły się dwa lata temu, wraz z debiutanckim albumem nowojorskiej grupy The Strokes - "Is This It?" oraz z płytą "White Blood Cells" duetu White Stripes z Detroit. Mantrę o śmierci rocka zastąpiła radosna nowina o nadejściu zbawicieli gatunku. Malkontenci zbywają tę muzykę określeniami retropunk albo neogaraż. Entuzjaści mówią o powrocie do korzeni rock'n'rolla. Poszukiwacze efektownych etykietek ukuli zgrabny termin: New Luddites - Nowi Luddyści. Odwołując się do ruchu Neda Ludda z czasów rewolucji przemysłowej początku XIX w., etykieta ta podkreśla element walki owych zespołów z nowoczesnymi technikami nagraniowymi. White Stripes szczycą się, że najnowszy album (świetny "Elephant") nagrali na ośmiośladzie w studiu, w którym próżno szukać gadżetu wyprodukowanego po 1963 r.
"Jest młoda, seksowna, dobrze się prezentuje, nawiązuje do starych dobrych czasów. Jest w niej też dawny duch wspólnej zabawy" - napisał o muzyce Nowych Luddystów "New Musical Express". Na naszych oczach dokonuje się pierwsza w XXI wieku zmiana pokoleniowa na rockowej scenie. Młodzi wykonawcy odrzucają brzmienie lat 90. - wyblakły postgrunge, rezonerski numetal i głupkowaty pop-punk. Inspiracji szukają w przedhippisowskim garażowym rocku lat 60. - The Kinks i The Who, Detroit czasu młodości Iggy Popa i MC5, w nowojorskim artystowskim punku The Ramones i Television oraz brytyjskiej Nowej Fali z okolic 1980 r. Nie ma tu jednak śladu buntu przeciw generacji rodziców. No, bo i jak się buntować przeciw rodzicom, którzy sami na punk rocku się wychowali, czy przeciw dziadkom, którzy za młodu dokazywali przy rock'n'rollach Presleya?
W nowej muzyce nie ma miejsca na użalanie się nad sobą i mizerią życia oraz politykowaniem. "Gdy byłem nastolatkiem, nie potrafiłem się powstrzymać od wygłaszania swoich politycznych poglądów. Nigdy jednak nic z tego nie wynikało. Z czasem zauważyłem, że ludzie, którzy organizowali wiece i podob-ne imprezy, niezadowolenie uczynili racją swego bytu. Mnie to nie interesuje - mówi Jack White z White Stripes. Słynny brytyjski prezenter John Peel uznał zespół z Detroit za najbardziej ekscytującego wykonawcę od czasu Jimiego Hendrixa. Ich nowy album "Elephant" ma szansę, by stać się manifestem estetycznym i (a)politycznym generacji Nowych Luddystów.
I Międzynarodówka Rockowa
Jak na postmodernistyczne czasy przystało, młodzi wykonawcy spod znaku Nowych Luddystów dbają o swój image. White Stripes występują w czerwieni i bieli, z lekkimi akcentami czerni, a okładki ich płyt nawiązują do prostoty sztuki De Stijl z lat 20. XX wieku. The Hives preferują czerń i biel (tak jak na przełomie lat 70. i 80. The Stranglers i The Cure). The Strokes i Yeah Yeah Yeahs przywołują klimat nowojorskiego klubu CBGB's z końca lat 70. Turbonegro z Norwegii, uprawiający - jak to sami określają - death punk, na scenie prezentują się jak marnotrawni synowie The Damned i Village People.
Po raz pierwszy w dziejach rocka ta nowa fala nie jest przypisana do konkretnego miasta czy regionu - jakiegoś Liverpoolu, Londynu, Zachodniego Wybrzeża, Manchesteru czy Seattle. Wezbrała ona jednocześnie w Ameryce i na Wyspach Brytyjskich, lecz także w Szwecji (The Hives, Hellacopters, Soundtrack Of Our Lives, Sahara Hotnights), Australii (The Vines, Jet, Casanovas, Architecture In Helsinki) czy Nowej Zelandii (The Datsuns, D4, Pacifier), stając się zjawiskiem o zasięgu globalnym. Na przekór jałowemu, bezrefleksyjnemu antyglobalizmowi uprawianemu przez ich starszych kolegów.
Więcej możesz przeczytać w 16/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.