Powiedzmy sobie szczerze: mało kto wpada w entuzjazm, gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski. Nawet przychylność jest raczej wyjątkiem. Funkcjonariusze straży granicznej i celnicy na lotniskach na widok polskiego paszportu zazwyczaj przybierają zatroskane miny i wzmagają czujność. Polskie nazwiska i imiona są w wielu krajach Europy sygnałem ostrzegawczym lub oznaką niezbyt wysokiego statusu. Polak cieszy się, gdy ktoś bierze go za Włocha czy Francuza. Z kolei Niemcy obrażają się śmiertelnie, gdy ktoś bierze ich za Polaków.
Szanujmy siebie, doceńmy Polskę, a innych lubmy bez niewolniczej imitacji i wymachiwania białą flagą
Powiedzmy sobie szczerze: mało kto wpada w entuzjazm, gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski. Nawet przychylność jest raczej wyjątkiem. Funkcjonariusze straży granicznej i celnicy na lotniskach na widok polskiego paszportu zazwyczaj przybierają zatroskane miny i wzmagają czujność. Polskie nazwiska i imiona są w wielu krajach Europy sygnałem ostrzegawczym lub oznaką niezbyt wysokiego statusu. Polak cieszy się, gdy ktoś bierze go za Włocha czy Francuza. Z kolei Niemcy obrażają się śmiertelnie, gdy ktoś bierze ich za Polaków.
Punkt na czerwonej plamie
Od czego zależy sympatia czy antypatia do innego narodu, do jego przedstawicieli? Osobiste przeżycia mieszają się z osadzonymi w doświadczeniu historycznym wyobrażeniami, zakodowanymi w zbiorowej pamięci i kulturze popularnej. Wielki, choć nie zawsze trwały wpływ mają bieżące wydarzenia polityczne. Drobna różnica obyczajowa może w życiu codziennym przerodzić się w źródło poważnych nieporozumień. Ale często także zbytnia bliskość nie służy przyjaźni. Bliskość kulturowa łączy się z bliskością geograficzną, ta zaś z konfliktami, podczas gdy odmienność może się stać atrakcyjna, nabrać smaku egzotyki. Nie przypadkiem w Niemczech powiada się, że nie lubi się najbliższych sąsiadów, lecz lubi sąsiadów sąsiadów. Lubimy również tych, którzy nie sprawiają kłopotów, którzy nam nie zagrażają, nie są konkurentami. Nie lubi się biednych, choć i bardzo bogaci oraz silni także nie wzbudzają sympatii.
Każdy z nas ma w głowie mapę, na której zaznaczone są strony cywilizowane i niecywilizowane, atrakcyjne i mało pociągające, z sympatycznymi lub niezbyt sympatycznymi mieszkańcami. Kraje, do których warto jeździć, i te, których należy unikać. Tak jak istnieje hierarchia prestiżu zawodów, tak istnieje hierarchia prestiżu narodów, choć o niej nie zawsze wypada mówić. Z umieszczeniem Polski i Polaków na mapie sentymentów i wartości wielu cudzoziemców ma kłopot, gdyż - jak wiadomo - przez długi czas istniała ona tylko wirtualnie, a po II wojnie światowej przez długie lata należała do Wschodu, do bloku komunistycznego, ginęła w wielkiej czerwonej plamie. Ta przynależność skazywała nas na odmienność kulturową, która najczęściej okazywała się niższością. Świat dzielił się na tych, którzy znali smak camemberta, i tych, którzy zadowalali się serem ogólnie nazywanym żółtym lub szwajcarskim. Ta odmienna rzeczywistość budziła zainteresowanie i sympatię wśród tzw. ludzi postępowych na Zachodzie - marzących o alternatywnym, lepszym świecie i na nas projektujących te marzenia. Ci lubili nas bardzo, a raczej lubili swoje marzenia.
Bywały czasy, kiedy nagle pojawialiśmy się w centrum przychylnej uwagi, wydobywaliśmy się z owej czerwonej plamy - w październiku 1956 r. czy w marcu 1968 r. Edward Gierek stał się iluzoryczną prefiguracją Gorbiego, a Polska rządzona jego łaskawą ręką zaczęła się kojarzyć z otwartością, liberalizmem, nowoczesnością i prozachodniością. Radykalną poprawę nastawienia wobec Polaków przyniósł wybór Karola Wojtyły na papieża. Gdy w marcu 1981 r. przebywaliśmy w większej polskiej grupie na międzynarodowym sympozjum w Dubrowniku, Jugosłowianie bili brawo. W Niemczech, tych zachodnich, znaczek "Solidarności" był poszukiwanym gadżetem. Stan wojenny potwierdził mit Polaka bojownika o wolność. Mało rozsądnego, ale odważnego i szlachetnego, choć skazanego na porażkę i prześladowania. "Okrągły stół", a zwłaszcza wybory w czerwcu 1989 r. jeszcze raz wywołały falę zainteresowania i sympatii. Potem było już gorzej. Polska gwałtownie straciła na uznaniu.
Polacy, robicie świetną rzecz!
Mniej więcej od roku, w związku z wojną w Iraku i sporem o konstytucję europejską, Polska znowu powróciła na czołówki gazet i wiadomości telewizyjnych. W Ameryce nasze zaangażowanie w Iraku przysporzyło nam sympatyków. Kiedy pod koniec sierpnia przyjechałem z rodziną do Waszyngtonu, na lotnisku Dulles celnik, starszy pan, weteran, zobaczywszy nasze polskie paszporty, uściskał nam serdecznie dłonie, mówiąc: "Robicie świetną rzecz w Iraku". Podobno także w Izraelu i ogólnie w żydowskiej diasporze wzrosła sympatia dla Polaków. Natomiast w Europie Zachodniej utrwalił się obraz nieodpowiedzialnych Polaków. Wzmocniły się też obawy o przyszłość UE po przyjęciu nowych członków.
W pamięci społeczeństw zapisane są różne wizerunki Polaków. W Wielkiej Brytanii pamiętają, że podczas II wojny światowej byliśmy po dobrej stronie. Pamięta się polskich lotników. Kiedyś, na przyjęciu wydanym przez rektora uniwersytetu w Bremie, sąsiad przy stole miał zgoła inne asocjacje: "Pan z Polski? Wszystkie sprzątaczki w naszym laboratorium są z Polski". Nie chciał być nieuprzejmy. To tylko przyszło mu do głowy, by nawiązać konwersację.
Na początku lat 90. przebywałem z rodziną w Edynburgu. Szkoci pozytywnie reagowali, kiedy dowiadywali się, że jesteśmy z Polski. Niektórzy pamiętali jeszcze polskich lekarzy, którzy zostali tam po wojnie. Oczywiście, także w Wielkiej Brytanii wizerunek Polaka dżentelmena, oficera i żołnierza został przesłonięty obrazem pracującego na czarno biedaka cwaniaka. Polacy, którzy osiedli tutaj po wojnie, nadal podkreślają swój dystans "do tych z Polski", którzy nie zachowują się tak, by można było się do nich przyznawać. Ale dzisiaj nawet na przykładzie sezonowych pracowników widać, jak bardzo poprawia się status Polaków. W Londynie można porozmawiać po polsku nie tylko z pokojówką w hotelu, ale także ze sprzedawczynią w eleganckim sklepie na Oxford Street.
Niemiecka pamięć wybiórcza
Rejestrowana przez socjologów niechęć do Polaków w Austrii wynika chyba głównie z doświadczeń z emigracją lat 80., z lęku małego kraju, że zostanie zadeptany i wpędzony w chaos. Ówcześni uchodźcy, aby się utrzymać na powierzchni, gotowi byli na wiele. Opracowano metody, jak za darmo dzwonić z automatu do Polski, jak wielokrotnie jeździć metrem na ten sam bilet itp. Irytacja wywołana podobnymi zachowaniami przyćmiła habsburskie marzenia o wielokulturowej Europie Środkowej.
W Niemczech długo dominował obraz Polaka ofiary. W popularnym wyobrażeniu historia Polski składała się z niezliczonych rozbiorów. Obok tego istniał długo wypierany ze sfery publicznej obraz Polaków jako nacjonalistów, prześladowców niemieckiej mniejszości i sprawców wypędzenia. Zachowała się też do dzisiaj pamięć o górnikach w Zagłębiu Ruhry i tkaczkach w Bremie. W tej pamięci mieści się drużyna piłkarska Schalke 04, w której grają Polacy. Z jednej strony jest to pozytywna pamięć o udanej asymilacji trudnej mniejszości, a z drugiej - polskie nazwiska pozostały stygmatem. Nie zachowała się natomiast w Niemczech pamięć o tym, że Reichstag zbudowano na działce należącej przedtem do Raczyńskich, ani o polskim wkładzie w pokonanie nazizmu, ani o polskiej strefie okupacyjnej w dolinie rzeki Ems itd.
Kiedyś sympatyków Polski można było spotkać wśród lewicowo nastawionej inteligencji niemieckiej. Typowy polonofil tego pokolenia zachwycał się twórczością Stanisława Lema, przeżył głęboko "Popiół i diament", znał filmy Romana Polańskiego. "Solidarność" skupiła na sobie uwagę, choć wywoływała ambiwalentne uczucia. Nazwisko Wałęsy było bodaj pierwszym, którego prawidłową wymową się interesowano. Papież, początkowo niezwykle lubiany, teraz raczej uosabia polskie wstecznictwo. W sporcie sympatii przysporzyła nam drużyna Górskiego, ale już nie Małysz, który w związku z reakcjami polskich kibiców zbyt zaszedł Niemcom za skórę.
Polki zdominowały rynek małżeński i są pozytywnym symbolem statusowym. Ich mężowie tworzą silną frakcję polonofilów. Opinia o polskich robotnikach jest coraz bardziej pozytywna, choć łączy się z historycznie ugruntowanym przekonaniem, że naturalnym stanem rzeczy jest ten, w którym Niemiec jest pracodawcą, a Polak - pracownikiem.
Z Francją łączą nas związki historyczne, ale pamięć o tym nad Sekwaną przyblakła. Dzieli nas głęboko stosunek do religii. Francuski sekularyzm, antyamerykanizm oraz rusofilstwo nie sprzyjają propolskim uczuciom. Zresztą rusofilstwo prawie zawsze łączy się z niechętnym stosunkiem do Polski. Dlatego też niechęć ta jest rozpowszechniona wśród specjalistów od Europy Wschodniej, którzy wybrali kiedyś tę specjalność z miłości do ZSRR.
Polska historia braterska
W USA nie wszyscy wiedzą, gdzie leży Polska. Polak tam jest kimś z Europy, której już nie różnicuje pod względem kulturowym lub ekonomicznym. Czasami Amerykanie mają o tych podziałach dość abstrakcyjne wyobrażenie, jak na przykład pewna para małżeńska, która dwa lata temu w hotelu przysiadła się podczas śniadania do mojego stolika. "Pan jest Polski? Jakie to interesujące! A moja rodzina pochodzi z Walii. Byliśmy tam przed rokiem. To też jest chyba Europa Wschodnia, prawda?" - mówili. Są też Amerykanie, którzy doznają w Polsce iluminacji. Gdy w drugiej połowie lat 90. moja waszyngtońska koleżanka otrzymała stypendium Fulbrighta na wyjazd do Krakowa, rodzina była rozżalona, że nie jest to jakiś atrakcyjny kraj. Jechali jak na zesłanie, wrócili zauroczeni. Teraz jej mąż z zapałem uczy się polskiego. Czekają, żeby znów przyjechać do Krakowa.
Śladów polskiej historii jest w Ameryce więcej niż gdzie indziej. Tylko w Waszyngtonie znajduje się na cmentarzu w Arlington tablica poświęcona Paderewskiemu, pomnik Kościuszki przed Białym Domem, pomnik Pułaskiego w Federal Triangle. Dlatego dla Amerykanów bardziej zorientowanych Polska zdecydowanie leży w innym regionie niż Rosja, która żadnego Pułaskiego nigdy nie wydała.
Podskakujący polski karzeł
Wśród Rosjan lekceważenie dla polskiego karła, który podskakuje nie wiadomo dlaczego, miesza się z obrazem Polski jako agresywnego sąsiada. Wyrzuty zbiorowego sumienia są rzeczą nieznaną. Moskwa jest chyba jedyną stolicą europejską (poza granicami dawnej Rzeczypospolitej) upamiętniającą pomnikiem Minina i Pożarskiego także polską mocarstwowość. Kiedy raz nieopatrznie na seminarium w Bremie spytałem studentów z Rosji o obraz Polaków, przedstawili mi wizerunek dwóch odwiecznych wrogów Rosji - Żyda i Polaka, zdrajców i krwiopijców. Członkostwo w NATO postrzegali jako kontynuację polskiej agresji. Studenci niemieccy słuchali tego z mieszanymi uczuciami, ale nie bez aprobaty, bo litość dla biednej Rosji jest tutaj powszechna. Jednocześnie jednak wielu Rosjan chwali się polskim pochodzeniem i ma lekki kompleks niższości kulturowej.
Żydzi i Polacy
Lubią nas Arabowie, bo pamiętają dawne poparcie dla Palestyńczyków i - niestety - domniemują wspólną niechęć do Żydów. Wśród Żydów obok niechęci spotyka się ogromny sentyment do Polski i polskiego jako języka dzieciństwa. Pewien nowojorski socjolog opowiadał mi, że jego matka pod koniec życia, po wielu latach spędzonych w Ameryce, chciała mówić tylko po polsku. Takich przykładów jest wiele. Dużo jest małżeństw polsko-żydowskich. Być może rację ma znajoma - która wyjechała z Polski w 1968 r. i traktowała to jako ostateczne zerwanie, a potem wyszła za mąż za Polaka - gdy powiada: "Może Polacy i Żydzi nie lubią się, ale nie mogą bez siebie żyć".
Z większą sympatią jesteśmy przyjmowani w krajach katolickich - od Włoch i Hiszpanii po Meksyk i Filipiny. Ale już nie w kręgach postępowych katolików, w miarę jak Jan Paweł II staje się w ich oczach "zawadą postępu".
Doceńmy Polskę
W każdym kraju można spotkać polonofilów. W czasach komunizmu w krajach zwanych wtedy "demoludami" sporo ich było wśród krytycznie nastawionych intelektualistów i dysydentów. Uczono się polskiego, bo zapewniał dostęp do świata, do informacji. Język polski i polska kultura były rozsadnikiem idei wolności. Społeczeństwa nie zawsze akceptowały oficjalnie zarządzoną przyjaźń. Po 1989 r. stosunki z Czechami czy Węgrami nie poprawiły się tak bardzo, jak można by się spodziewać. Zapanowała dziwna konkurencja, kto jest bardziej "zachodni", kto najszybciej wyrwie się ze Wschodu. Dla naszych wschodnich sąsiadów - Litwinów, Ukraińców i Białorusinów - jesteśmy już Zachodem. Tu sympatia wzrosła, pozytywnie patrzy się na wspólne dziedzictwo Rzeczypospolitej.
Zdecydowanych polonofobów spotyka się rzadko. Na zachodzie Europy wśród postaw nieprzyjaznych przeważają raczej hamowane poprawością polityczną uprzedzenie i skrywane lekceważenie. Wydaje mi się, że największymi polonofobami są sami Polacy. Pełni kompleksów, zarazem żądni sukcesów, rzadko szanują się nawzajem. Raczej wstydzą się swego kraju, niż go kochają. Oczywiście, w żadnym kraju nie brak sceptyków i krytyków. W Polsce jednak ten sceptycyzm i niewiara obejmuje także klasy, które gdzie indziej są nośnikiem spontanicznego patriotyzmu. Amerykanie z niższych warstw i z małych miast są żarliwymi patriotami. To oni walczyli w Wietnamie, gdy dzieci z klas wyższych na uniwersytetach protestowały przeciw tej wojnie. Niemcy z warstw niższych, mimo lat publicznego samobiczowania się za nazistowską przeszłość przez lewicowych polityków i intelektualistów, są przekonani, że są najbardziej pracowici, efektywni, najlepiej zorganizowani (choć to już dawno przestało być prawdą), po prostu - lepsi. A ich kraj jest najlepszym miejscem pod słońcem. Natomiast Polacy często mają negatywny autostereotyp i zdecydowanie zaniżone oceny swego kraju.
A przecież, mimo wszystkich trudności i negatywnych zjawisk, od 1989 r. dokonuje się awans Polski i Polaków. Zmienia się nasze miejsce na owej wyimaginowanej mapie sentymentu i prestiżu. Coraz bardziej przesuwamy się w stronę ciepłą, kultywowaną, normalną, dodatnio ocenianą. Jeszcze parę miesięcy temu szokiem kulturowym dla wielu Europejczyków była wiadomość, że Polacy mają zarządzać jedną ze stref w Iraku, a potem, że Hiszpanie mają się znaleźć pod polskim dowództwem. Teraz jednym tchem mówi się o Polsce i Hiszpanii. Mówi się krytycznie, ale fakt, że postrzegani jesteśmy w jednej kategorii z Hiszpanią, sam w sobie jest wielką europejską rewolucją świadomościową. Przecież jeszcze na początku lat 90. na konferencjach naukowych przyjmowano z niedowierzaniem wiadomość, że Polska chciałaby zostać członkiem NATO.
Powoli wracamy na miejsce nam należne. I jest to powód do dumy. Tym bardziej że nikt niczego nie dał nam za darmo. Demokracji nie przynieśli nam Niemcy, wolności - Francuzi, a poprawy sytuacji materialnej - Unia Europejska. Polska, mierzona normalnymi miarami, a nie utopijnymi wyobrażeniami o Europie czy Ameryce, jest krajem, który może przysparzać radości, prestiżu, zasługiwać na ciepłe uczucia. Mamy Kraków - miasto kultowe na europejską skalę. Warszawa tętni życiem. Odbudowaliśmy Wrocław i Gdańsk. Cudzoziemcy, którzy przełamali barierę języka, wiedzą, jak żywe jest polskie życie intelektualne. Mamy niezwykle inteligentnych młodych ludzi, często bijących na głowę studentów niemieckich czy nawet amerykańskich. Zasługują oni na znacznie lepsze uniwersytety. Wszyscy zasługujemy na znacznie lepsze państwo i znacznie sprawniejszą gospodarkę. Lecz jeśli chcemy zmian, polubmy, doceńmy i szanujmy siebie. Doceńmy Polskę. Pielęgnujmy nasze cnoty i zalety. A innych lubmy bez przymilania się, bez niewolniczej imitacji i wymachiwania białą flagą. Wtedy i oni nas bardziej polubią.
Powiedzmy sobie szczerze: mało kto wpada w entuzjazm, gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski. Nawet przychylność jest raczej wyjątkiem. Funkcjonariusze straży granicznej i celnicy na lotniskach na widok polskiego paszportu zazwyczaj przybierają zatroskane miny i wzmagają czujność. Polskie nazwiska i imiona są w wielu krajach Europy sygnałem ostrzegawczym lub oznaką niezbyt wysokiego statusu. Polak cieszy się, gdy ktoś bierze go za Włocha czy Francuza. Z kolei Niemcy obrażają się śmiertelnie, gdy ktoś bierze ich za Polaków.
Punkt na czerwonej plamie
Od czego zależy sympatia czy antypatia do innego narodu, do jego przedstawicieli? Osobiste przeżycia mieszają się z osadzonymi w doświadczeniu historycznym wyobrażeniami, zakodowanymi w zbiorowej pamięci i kulturze popularnej. Wielki, choć nie zawsze trwały wpływ mają bieżące wydarzenia polityczne. Drobna różnica obyczajowa może w życiu codziennym przerodzić się w źródło poważnych nieporozumień. Ale często także zbytnia bliskość nie służy przyjaźni. Bliskość kulturowa łączy się z bliskością geograficzną, ta zaś z konfliktami, podczas gdy odmienność może się stać atrakcyjna, nabrać smaku egzotyki. Nie przypadkiem w Niemczech powiada się, że nie lubi się najbliższych sąsiadów, lecz lubi sąsiadów sąsiadów. Lubimy również tych, którzy nie sprawiają kłopotów, którzy nam nie zagrażają, nie są konkurentami. Nie lubi się biednych, choć i bardzo bogaci oraz silni także nie wzbudzają sympatii.
Każdy z nas ma w głowie mapę, na której zaznaczone są strony cywilizowane i niecywilizowane, atrakcyjne i mało pociągające, z sympatycznymi lub niezbyt sympatycznymi mieszkańcami. Kraje, do których warto jeździć, i te, których należy unikać. Tak jak istnieje hierarchia prestiżu zawodów, tak istnieje hierarchia prestiżu narodów, choć o niej nie zawsze wypada mówić. Z umieszczeniem Polski i Polaków na mapie sentymentów i wartości wielu cudzoziemców ma kłopot, gdyż - jak wiadomo - przez długi czas istniała ona tylko wirtualnie, a po II wojnie światowej przez długie lata należała do Wschodu, do bloku komunistycznego, ginęła w wielkiej czerwonej plamie. Ta przynależność skazywała nas na odmienność kulturową, która najczęściej okazywała się niższością. Świat dzielił się na tych, którzy znali smak camemberta, i tych, którzy zadowalali się serem ogólnie nazywanym żółtym lub szwajcarskim. Ta odmienna rzeczywistość budziła zainteresowanie i sympatię wśród tzw. ludzi postępowych na Zachodzie - marzących o alternatywnym, lepszym świecie i na nas projektujących te marzenia. Ci lubili nas bardzo, a raczej lubili swoje marzenia.
Bywały czasy, kiedy nagle pojawialiśmy się w centrum przychylnej uwagi, wydobywaliśmy się z owej czerwonej plamy - w październiku 1956 r. czy w marcu 1968 r. Edward Gierek stał się iluzoryczną prefiguracją Gorbiego, a Polska rządzona jego łaskawą ręką zaczęła się kojarzyć z otwartością, liberalizmem, nowoczesnością i prozachodniością. Radykalną poprawę nastawienia wobec Polaków przyniósł wybór Karola Wojtyły na papieża. Gdy w marcu 1981 r. przebywaliśmy w większej polskiej grupie na międzynarodowym sympozjum w Dubrowniku, Jugosłowianie bili brawo. W Niemczech, tych zachodnich, znaczek "Solidarności" był poszukiwanym gadżetem. Stan wojenny potwierdził mit Polaka bojownika o wolność. Mało rozsądnego, ale odważnego i szlachetnego, choć skazanego na porażkę i prześladowania. "Okrągły stół", a zwłaszcza wybory w czerwcu 1989 r. jeszcze raz wywołały falę zainteresowania i sympatii. Potem było już gorzej. Polska gwałtownie straciła na uznaniu.
Polacy, robicie świetną rzecz!
Mniej więcej od roku, w związku z wojną w Iraku i sporem o konstytucję europejską, Polska znowu powróciła na czołówki gazet i wiadomości telewizyjnych. W Ameryce nasze zaangażowanie w Iraku przysporzyło nam sympatyków. Kiedy pod koniec sierpnia przyjechałem z rodziną do Waszyngtonu, na lotnisku Dulles celnik, starszy pan, weteran, zobaczywszy nasze polskie paszporty, uściskał nam serdecznie dłonie, mówiąc: "Robicie świetną rzecz w Iraku". Podobno także w Izraelu i ogólnie w żydowskiej diasporze wzrosła sympatia dla Polaków. Natomiast w Europie Zachodniej utrwalił się obraz nieodpowiedzialnych Polaków. Wzmocniły się też obawy o przyszłość UE po przyjęciu nowych członków.
W pamięci społeczeństw zapisane są różne wizerunki Polaków. W Wielkiej Brytanii pamiętają, że podczas II wojny światowej byliśmy po dobrej stronie. Pamięta się polskich lotników. Kiedyś, na przyjęciu wydanym przez rektora uniwersytetu w Bremie, sąsiad przy stole miał zgoła inne asocjacje: "Pan z Polski? Wszystkie sprzątaczki w naszym laboratorium są z Polski". Nie chciał być nieuprzejmy. To tylko przyszło mu do głowy, by nawiązać konwersację.
Na początku lat 90. przebywałem z rodziną w Edynburgu. Szkoci pozytywnie reagowali, kiedy dowiadywali się, że jesteśmy z Polski. Niektórzy pamiętali jeszcze polskich lekarzy, którzy zostali tam po wojnie. Oczywiście, także w Wielkiej Brytanii wizerunek Polaka dżentelmena, oficera i żołnierza został przesłonięty obrazem pracującego na czarno biedaka cwaniaka. Polacy, którzy osiedli tutaj po wojnie, nadal podkreślają swój dystans "do tych z Polski", którzy nie zachowują się tak, by można było się do nich przyznawać. Ale dzisiaj nawet na przykładzie sezonowych pracowników widać, jak bardzo poprawia się status Polaków. W Londynie można porozmawiać po polsku nie tylko z pokojówką w hotelu, ale także ze sprzedawczynią w eleganckim sklepie na Oxford Street.
Niemiecka pamięć wybiórcza
Rejestrowana przez socjologów niechęć do Polaków w Austrii wynika chyba głównie z doświadczeń z emigracją lat 80., z lęku małego kraju, że zostanie zadeptany i wpędzony w chaos. Ówcześni uchodźcy, aby się utrzymać na powierzchni, gotowi byli na wiele. Opracowano metody, jak za darmo dzwonić z automatu do Polski, jak wielokrotnie jeździć metrem na ten sam bilet itp. Irytacja wywołana podobnymi zachowaniami przyćmiła habsburskie marzenia o wielokulturowej Europie Środkowej.
W Niemczech długo dominował obraz Polaka ofiary. W popularnym wyobrażeniu historia Polski składała się z niezliczonych rozbiorów. Obok tego istniał długo wypierany ze sfery publicznej obraz Polaków jako nacjonalistów, prześladowców niemieckiej mniejszości i sprawców wypędzenia. Zachowała się też do dzisiaj pamięć o górnikach w Zagłębiu Ruhry i tkaczkach w Bremie. W tej pamięci mieści się drużyna piłkarska Schalke 04, w której grają Polacy. Z jednej strony jest to pozytywna pamięć o udanej asymilacji trudnej mniejszości, a z drugiej - polskie nazwiska pozostały stygmatem. Nie zachowała się natomiast w Niemczech pamięć o tym, że Reichstag zbudowano na działce należącej przedtem do Raczyńskich, ani o polskim wkładzie w pokonanie nazizmu, ani o polskiej strefie okupacyjnej w dolinie rzeki Ems itd.
Kiedyś sympatyków Polski można było spotkać wśród lewicowo nastawionej inteligencji niemieckiej. Typowy polonofil tego pokolenia zachwycał się twórczością Stanisława Lema, przeżył głęboko "Popiół i diament", znał filmy Romana Polańskiego. "Solidarność" skupiła na sobie uwagę, choć wywoływała ambiwalentne uczucia. Nazwisko Wałęsy było bodaj pierwszym, którego prawidłową wymową się interesowano. Papież, początkowo niezwykle lubiany, teraz raczej uosabia polskie wstecznictwo. W sporcie sympatii przysporzyła nam drużyna Górskiego, ale już nie Małysz, który w związku z reakcjami polskich kibiców zbyt zaszedł Niemcom za skórę.
Polki zdominowały rynek małżeński i są pozytywnym symbolem statusowym. Ich mężowie tworzą silną frakcję polonofilów. Opinia o polskich robotnikach jest coraz bardziej pozytywna, choć łączy się z historycznie ugruntowanym przekonaniem, że naturalnym stanem rzeczy jest ten, w którym Niemiec jest pracodawcą, a Polak - pracownikiem.
Z Francją łączą nas związki historyczne, ale pamięć o tym nad Sekwaną przyblakła. Dzieli nas głęboko stosunek do religii. Francuski sekularyzm, antyamerykanizm oraz rusofilstwo nie sprzyjają propolskim uczuciom. Zresztą rusofilstwo prawie zawsze łączy się z niechętnym stosunkiem do Polski. Dlatego też niechęć ta jest rozpowszechniona wśród specjalistów od Europy Wschodniej, którzy wybrali kiedyś tę specjalność z miłości do ZSRR.
Polska historia braterska
W USA nie wszyscy wiedzą, gdzie leży Polska. Polak tam jest kimś z Europy, której już nie różnicuje pod względem kulturowym lub ekonomicznym. Czasami Amerykanie mają o tych podziałach dość abstrakcyjne wyobrażenie, jak na przykład pewna para małżeńska, która dwa lata temu w hotelu przysiadła się podczas śniadania do mojego stolika. "Pan jest Polski? Jakie to interesujące! A moja rodzina pochodzi z Walii. Byliśmy tam przed rokiem. To też jest chyba Europa Wschodnia, prawda?" - mówili. Są też Amerykanie, którzy doznają w Polsce iluminacji. Gdy w drugiej połowie lat 90. moja waszyngtońska koleżanka otrzymała stypendium Fulbrighta na wyjazd do Krakowa, rodzina była rozżalona, że nie jest to jakiś atrakcyjny kraj. Jechali jak na zesłanie, wrócili zauroczeni. Teraz jej mąż z zapałem uczy się polskiego. Czekają, żeby znów przyjechać do Krakowa.
Śladów polskiej historii jest w Ameryce więcej niż gdzie indziej. Tylko w Waszyngtonie znajduje się na cmentarzu w Arlington tablica poświęcona Paderewskiemu, pomnik Kościuszki przed Białym Domem, pomnik Pułaskiego w Federal Triangle. Dlatego dla Amerykanów bardziej zorientowanych Polska zdecydowanie leży w innym regionie niż Rosja, która żadnego Pułaskiego nigdy nie wydała.
Podskakujący polski karzeł
Wśród Rosjan lekceważenie dla polskiego karła, który podskakuje nie wiadomo dlaczego, miesza się z obrazem Polski jako agresywnego sąsiada. Wyrzuty zbiorowego sumienia są rzeczą nieznaną. Moskwa jest chyba jedyną stolicą europejską (poza granicami dawnej Rzeczypospolitej) upamiętniającą pomnikiem Minina i Pożarskiego także polską mocarstwowość. Kiedy raz nieopatrznie na seminarium w Bremie spytałem studentów z Rosji o obraz Polaków, przedstawili mi wizerunek dwóch odwiecznych wrogów Rosji - Żyda i Polaka, zdrajców i krwiopijców. Członkostwo w NATO postrzegali jako kontynuację polskiej agresji. Studenci niemieccy słuchali tego z mieszanymi uczuciami, ale nie bez aprobaty, bo litość dla biednej Rosji jest tutaj powszechna. Jednocześnie jednak wielu Rosjan chwali się polskim pochodzeniem i ma lekki kompleks niższości kulturowej.
Żydzi i Polacy
Lubią nas Arabowie, bo pamiętają dawne poparcie dla Palestyńczyków i - niestety - domniemują wspólną niechęć do Żydów. Wśród Żydów obok niechęci spotyka się ogromny sentyment do Polski i polskiego jako języka dzieciństwa. Pewien nowojorski socjolog opowiadał mi, że jego matka pod koniec życia, po wielu latach spędzonych w Ameryce, chciała mówić tylko po polsku. Takich przykładów jest wiele. Dużo jest małżeństw polsko-żydowskich. Być może rację ma znajoma - która wyjechała z Polski w 1968 r. i traktowała to jako ostateczne zerwanie, a potem wyszła za mąż za Polaka - gdy powiada: "Może Polacy i Żydzi nie lubią się, ale nie mogą bez siebie żyć".
Z większą sympatią jesteśmy przyjmowani w krajach katolickich - od Włoch i Hiszpanii po Meksyk i Filipiny. Ale już nie w kręgach postępowych katolików, w miarę jak Jan Paweł II staje się w ich oczach "zawadą postępu".
Doceńmy Polskę
W każdym kraju można spotkać polonofilów. W czasach komunizmu w krajach zwanych wtedy "demoludami" sporo ich było wśród krytycznie nastawionych intelektualistów i dysydentów. Uczono się polskiego, bo zapewniał dostęp do świata, do informacji. Język polski i polska kultura były rozsadnikiem idei wolności. Społeczeństwa nie zawsze akceptowały oficjalnie zarządzoną przyjaźń. Po 1989 r. stosunki z Czechami czy Węgrami nie poprawiły się tak bardzo, jak można by się spodziewać. Zapanowała dziwna konkurencja, kto jest bardziej "zachodni", kto najszybciej wyrwie się ze Wschodu. Dla naszych wschodnich sąsiadów - Litwinów, Ukraińców i Białorusinów - jesteśmy już Zachodem. Tu sympatia wzrosła, pozytywnie patrzy się na wspólne dziedzictwo Rzeczypospolitej.
Zdecydowanych polonofobów spotyka się rzadko. Na zachodzie Europy wśród postaw nieprzyjaznych przeważają raczej hamowane poprawością polityczną uprzedzenie i skrywane lekceważenie. Wydaje mi się, że największymi polonofobami są sami Polacy. Pełni kompleksów, zarazem żądni sukcesów, rzadko szanują się nawzajem. Raczej wstydzą się swego kraju, niż go kochają. Oczywiście, w żadnym kraju nie brak sceptyków i krytyków. W Polsce jednak ten sceptycyzm i niewiara obejmuje także klasy, które gdzie indziej są nośnikiem spontanicznego patriotyzmu. Amerykanie z niższych warstw i z małych miast są żarliwymi patriotami. To oni walczyli w Wietnamie, gdy dzieci z klas wyższych na uniwersytetach protestowały przeciw tej wojnie. Niemcy z warstw niższych, mimo lat publicznego samobiczowania się za nazistowską przeszłość przez lewicowych polityków i intelektualistów, są przekonani, że są najbardziej pracowici, efektywni, najlepiej zorganizowani (choć to już dawno przestało być prawdą), po prostu - lepsi. A ich kraj jest najlepszym miejscem pod słońcem. Natomiast Polacy często mają negatywny autostereotyp i zdecydowanie zaniżone oceny swego kraju.
A przecież, mimo wszystkich trudności i negatywnych zjawisk, od 1989 r. dokonuje się awans Polski i Polaków. Zmienia się nasze miejsce na owej wyimaginowanej mapie sentymentu i prestiżu. Coraz bardziej przesuwamy się w stronę ciepłą, kultywowaną, normalną, dodatnio ocenianą. Jeszcze parę miesięcy temu szokiem kulturowym dla wielu Europejczyków była wiadomość, że Polacy mają zarządzać jedną ze stref w Iraku, a potem, że Hiszpanie mają się znaleźć pod polskim dowództwem. Teraz jednym tchem mówi się o Polsce i Hiszpanii. Mówi się krytycznie, ale fakt, że postrzegani jesteśmy w jednej kategorii z Hiszpanią, sam w sobie jest wielką europejską rewolucją świadomościową. Przecież jeszcze na początku lat 90. na konferencjach naukowych przyjmowano z niedowierzaniem wiadomość, że Polska chciałaby zostać członkiem NATO.
Powoli wracamy na miejsce nam należne. I jest to powód do dumy. Tym bardziej że nikt niczego nie dał nam za darmo. Demokracji nie przynieśli nam Niemcy, wolności - Francuzi, a poprawy sytuacji materialnej - Unia Europejska. Polska, mierzona normalnymi miarami, a nie utopijnymi wyobrażeniami o Europie czy Ameryce, jest krajem, który może przysparzać radości, prestiżu, zasługiwać na ciepłe uczucia. Mamy Kraków - miasto kultowe na europejską skalę. Warszawa tętni życiem. Odbudowaliśmy Wrocław i Gdańsk. Cudzoziemcy, którzy przełamali barierę języka, wiedzą, jak żywe jest polskie życie intelektualne. Mamy niezwykle inteligentnych młodych ludzi, często bijących na głowę studentów niemieckich czy nawet amerykańskich. Zasługują oni na znacznie lepsze uniwersytety. Wszyscy zasługujemy na znacznie lepsze państwo i znacznie sprawniejszą gospodarkę. Lecz jeśli chcemy zmian, polubmy, doceńmy i szanujmy siebie. Doceńmy Polskę. Pielęgnujmy nasze cnoty i zalety. A innych lubmy bez przymilania się, bez niewolniczej imitacji i wymachiwania białą flagą. Wtedy i oni nas bardziej polubią.
Z czego jesteśmy dumni | Czego się wstydzimy |
---|---|
|
|
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.