Bez konstytucyjno-liberalnych ograniczeń demokracji grozi degeneracja i zanik. The Future of Freedom" ("Przyszłość wolności"), praca Fareeda Zakarii, znanego amerykańskiego komentatora politycznego, to jedna z najciekawszych książek, jakie przeczytałem w mijającym roku.
Punktem wyjścia jest tu rozróżnienie konstytucjonalnego liberalizmu i demokracji. Ten pierwszy oznacza państwo tak ograniczone, że nie interweniuje ono arbitralnie w życie jednostek, dzięki czemu mają one trwałe, wolnościowe prawa. Główne konstytutywne cechy takiego państwa to: efektywna (czyli przestrzegana) konstytucja, podział władz, niezawisły wymiar sprawiedliwości. Demokracja zaś - z definicji - istnieje wtedy, gdy władze polityczne są wybierane i zmieniane w drodze regularnych i uczciwych wyborów. Konstytucyjny liberalizm i demokracja mogą, ale nie muszą iść w parze. W Hongkongu pod rządami brytyjskimi panował wysoki poziom konstytucjonalnego liberalizmu, ale nie było demokracji, natomiast w Autonomii Palestyńskiej - jak twierdzi autor - władze pochodzą z demokratycznego wyboru, ale daleko tam do ograniczonego państwa.
Sokrates i cykuta
W nowożytnej historii Zachodu rozwój konstytucjonalnego liberalizmu wyprzedził demokrację: upowszechnianie prawa wyborczego następowało na wcześniej zbudowanych fundamentach ograniczonego państwa. Starożytna Grecja stworzyła model bezpośredniej demokracji, przed którą jednostka nie miała żadnej ochrony - w końcu Sokrates został skazany na wypicie cykuty przez obywateli Aten. Początków konstytucjonalnego liberalizmu należy raczej szukać w republikańskim Rzymie z jego ideą libertas, praw obywateli, których państwo powinno przestrzegać. Ta wielka idea promieniowała na Zachodzie przez następne stulecia. Kamieniami milowymi w rozwoju konstytucjonalnego liberalizmu były angielska Magna Charta z 1215 r. i amerykańska konstytucja z 1789 r. Tylko na Zachodzie rozwinęła się - w teorii i praktyce - idea ograniczonego państwa i indywidualnej wolności. Autor wiąże to - w ślad za pracami wielu historyków - z istnieniem konkurujących ośrodków władzy, m.in. z wielością państw w Europie i istnieniem niezależnego od nich Kościoła katolickiego.
Gdzie indziej panowały rządy absolutne. Jest charakterystyczne, że - jak podaje M.I. Finley - słowa "libertas" czy "wolny człowiek" nie dadzą się przetłumaczyć na jakikolwiek język blisko- czy dalekowschodni. Z tego jednak nie wynika, że idei ograniczonego państwa i indywidualnej wolności nie da się przenieść do kultur innych niż zachodnie. Zaprzeczają takiej tezie przykłady Japonii, Tajwanu, Korei Południowej.
W XX wieku, gdy konstytucjonalny liberalizm osiągnął swój szczyt w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, zasięg prawa wyborczego był bardzo ograniczony. W tym pierwszym kraju w 1830 r. przysługiwało ono 2 proc. dorosłej ludności, w 1884 r. - 12,1 proc.; w tym drugim w 1824 r. korzystało z niego 5 proc. W obu wypadkach demokracja upowszechniła się na fundamentach konstytucjonalnego liberalizmu, tworząc liberalną demokrację. Dzisiaj utożsamiamy ją często po prostu z demokracją, zapominając, że te dwa składniki są zarówno pojęciowo, jak i historycznie rozdzielne. Zakaria twierdzi, że w zachodnim modelu państwa ograniczenie władzy politycznej jest bardziej charakterystyczne (i bardziej istotne dla życia ludzi) niż jej wybieralność.
Łukaszenka ludu
Co się dzieje z konstytucjonalnym liberalizmem, gdy władza się demokratyzuje, tzn. gdy pochodzi z powszechnych wyborów? John Stuart Mill, wybitny angielski filozof i ekonomista XIX wieku, wyrażał obawy, że demokratyczna większość może źle znosić ograniczenie władzy państwa właśnie dlatego, że jest demokratyczną większością. Łukaszenka chyba nie czytał Milla, ale po wyborach, które wyniosły go do władzy, potwierdził obawy wybitnego filozofa, głosząc, że skoro reprezentuje lud, to cokolwiek zrobi, nie będzie dyktaturą. U niektórych naszych reprezentantów narodu też widać przekonanie, że demokratyczna władza nie może być ograniczana. Najbardziej jaskrawo przejawia się to w uchwalaniu ustaw, o których z góry wiadomo, że są sprzeczne z konstytucją. Całe szczęście, że mamy w Polsce instytucje, których misją jest stać na straży konstytucjonalnego liberalizmu, takie jak rzecznik praw obywatelskich, Naczelny Sąd Administracyjny i Trybunał Konstytucyjny.
ReŻim, czyli wojna
Autor wykazuje, że niektóre powszechnie głoszone zalety demokracji wynikają raczej z liberalnego konstytucjonalizmu niż z wybieralności władz państwowych. Twierdzi się na przykład, że demokracje rzadziej wywołują wojny niż reżimy niedemokratyczne. Tymczasem badania Jacka Snydera i Edwarda Mansfielda nad sytuacją państw w ostatnich 200 latach wykazały, że dotyczy to tylko liberalnych demokracji. Kraje demokratyzujące się, o słabych fundamentach liberalno-konstytucyjnych, wywoływały wojny częściej niż demokracje liberalne, a także częściej niż stabilne reżimy autorytarne. Konstytucyjny liberalizm zapewnia też lepsze warunki gospodarczego rozwoju niż kapryśna, choć wybieralna władza polityczna. Wreszcie - jak podkreśla Giovanni Sartori - wybitny badacz systemów politycznych, bez konstytucyjno-liberalnych ograniczeń samej demokracji grozi degeneracja i zanik. Wzmacniajmy więc instytucje konstytucyjnego liberalizmu w naszym kraju.
Sokrates i cykuta
W nowożytnej historii Zachodu rozwój konstytucjonalnego liberalizmu wyprzedził demokrację: upowszechnianie prawa wyborczego następowało na wcześniej zbudowanych fundamentach ograniczonego państwa. Starożytna Grecja stworzyła model bezpośredniej demokracji, przed którą jednostka nie miała żadnej ochrony - w końcu Sokrates został skazany na wypicie cykuty przez obywateli Aten. Początków konstytucjonalnego liberalizmu należy raczej szukać w republikańskim Rzymie z jego ideą libertas, praw obywateli, których państwo powinno przestrzegać. Ta wielka idea promieniowała na Zachodzie przez następne stulecia. Kamieniami milowymi w rozwoju konstytucjonalnego liberalizmu były angielska Magna Charta z 1215 r. i amerykańska konstytucja z 1789 r. Tylko na Zachodzie rozwinęła się - w teorii i praktyce - idea ograniczonego państwa i indywidualnej wolności. Autor wiąże to - w ślad za pracami wielu historyków - z istnieniem konkurujących ośrodków władzy, m.in. z wielością państw w Europie i istnieniem niezależnego od nich Kościoła katolickiego.
Gdzie indziej panowały rządy absolutne. Jest charakterystyczne, że - jak podaje M.I. Finley - słowa "libertas" czy "wolny człowiek" nie dadzą się przetłumaczyć na jakikolwiek język blisko- czy dalekowschodni. Z tego jednak nie wynika, że idei ograniczonego państwa i indywidualnej wolności nie da się przenieść do kultur innych niż zachodnie. Zaprzeczają takiej tezie przykłady Japonii, Tajwanu, Korei Południowej.
W XX wieku, gdy konstytucjonalny liberalizm osiągnął swój szczyt w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, zasięg prawa wyborczego był bardzo ograniczony. W tym pierwszym kraju w 1830 r. przysługiwało ono 2 proc. dorosłej ludności, w 1884 r. - 12,1 proc.; w tym drugim w 1824 r. korzystało z niego 5 proc. W obu wypadkach demokracja upowszechniła się na fundamentach konstytucjonalnego liberalizmu, tworząc liberalną demokrację. Dzisiaj utożsamiamy ją często po prostu z demokracją, zapominając, że te dwa składniki są zarówno pojęciowo, jak i historycznie rozdzielne. Zakaria twierdzi, że w zachodnim modelu państwa ograniczenie władzy politycznej jest bardziej charakterystyczne (i bardziej istotne dla życia ludzi) niż jej wybieralność.
Łukaszenka ludu
Co się dzieje z konstytucjonalnym liberalizmem, gdy władza się demokratyzuje, tzn. gdy pochodzi z powszechnych wyborów? John Stuart Mill, wybitny angielski filozof i ekonomista XIX wieku, wyrażał obawy, że demokratyczna większość może źle znosić ograniczenie władzy państwa właśnie dlatego, że jest demokratyczną większością. Łukaszenka chyba nie czytał Milla, ale po wyborach, które wyniosły go do władzy, potwierdził obawy wybitnego filozofa, głosząc, że skoro reprezentuje lud, to cokolwiek zrobi, nie będzie dyktaturą. U niektórych naszych reprezentantów narodu też widać przekonanie, że demokratyczna władza nie może być ograniczana. Najbardziej jaskrawo przejawia się to w uchwalaniu ustaw, o których z góry wiadomo, że są sprzeczne z konstytucją. Całe szczęście, że mamy w Polsce instytucje, których misją jest stać na straży konstytucjonalnego liberalizmu, takie jak rzecznik praw obywatelskich, Naczelny Sąd Administracyjny i Trybunał Konstytucyjny.
ReŻim, czyli wojna
Autor wykazuje, że niektóre powszechnie głoszone zalety demokracji wynikają raczej z liberalnego konstytucjonalizmu niż z wybieralności władz państwowych. Twierdzi się na przykład, że demokracje rzadziej wywołują wojny niż reżimy niedemokratyczne. Tymczasem badania Jacka Snydera i Edwarda Mansfielda nad sytuacją państw w ostatnich 200 latach wykazały, że dotyczy to tylko liberalnych demokracji. Kraje demokratyzujące się, o słabych fundamentach liberalno-konstytucyjnych, wywoływały wojny częściej niż demokracje liberalne, a także częściej niż stabilne reżimy autorytarne. Konstytucyjny liberalizm zapewnia też lepsze warunki gospodarczego rozwoju niż kapryśna, choć wybieralna władza polityczna. Wreszcie - jak podkreśla Giovanni Sartori - wybitny badacz systemów politycznych, bez konstytucyjno-liberalnych ograniczeń samej demokracji grozi degeneracja i zanik. Wzmacniajmy więc instytucje konstytucyjnego liberalizmu w naszym kraju.
Więcej możesz przeczytać w 1/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.