Wirusowi PRL ulegają ci, którzy zapowiadali jego zniszczenie
Można było sądzić, że takie rzeczy już się w naszym kraju nie zdarzą. Jak doniosły media, Niezależne Zrzeszenie Studentów, które działało do tej pory na 45 uczelniach, ma zniknąć z ponad 30 z nich. Wszystko po to, by zapewnić we władzach zrzeszenia przewagę działaczom wywodzącym się z Prawa i Sprawiedliwości. Podobno w tle afery znajdują się ambicje przewodniczącego NZS, aktywisty PiS, który dzięki poparciu swojej partii zamierza się dostać do Parlamentu Europejskiego. Ponieważ nie wszystkim odpowiadało przekształcenie organizacji w "młodą gwardię" braci Kaczyńskich, opornych najzwyczajniej w świecie wyrejestrowano. Dzięki tej operacji NZS znikło z najważniejszych uczelni w kraju. Wyeliminowano ponoć w ten sposób 70 proc. z 15 tys. członków. Jak relacjonuje jeden ze starych liderów NZS, działo się to w "nocy, przy wódce, za zamkniętymi drzwiami". Nazajutrz po zamachu stanu obstawiono salę obrad ochroniarzami, którzy nie wpuścili do środka nikogo z wykluczonych. Sceneria bardziej przypominała wrogie przejęcie firmy niż luzacką atmosferę studenckiego spotkania.
Żadna awantura nie cieszy, ale ta wprawia w wyjątkowo smutny nastrój. Osłabia bowiem nadzieję na odnowę naszego życia publicznego, związaną z wkraczaniem na scenę młodego pokolenia, nie obciążonego miazmatami PRL. Wiele osób ciągle wierzy, że za patologiczny stan naszej polityki odpowiedzialna jest dawna epoka. Funkcjonuje przekonanie, że stare nawyki zainfekowały rzeczywistość po 1989 r. i uczyniły państwo chorym oraz niezdolnym do rozwoju. Najgłośniej mówi o tym PiS, głosząc potrzebę proklamowania IV Rzeczypospolitej, zbudowanej niemalże od początku i impregnowanej na wirusy przeszłości.
Teraz okazuje się, że ci, którzy mieli być rozsadnikami nowego stylu uprawiania polityki, sami wymagają kuracji. Ładnie wyglądałaby Polska, gdyby rządzono nią w sposób zademonstrowany na ostatnim zjeździe NZS. I nie trzeba tu nadmiernie wysilać wyobraźni, bo historia zna niejeden analogiczny scenariusz. Najostrzej podobne zjawiska wystąpiły w naszym kraju po zamachu majowym w 1926 r. Wówczas rywalizowali z sobą piłsudczycy i narodowi demokraci, a najgorętszy front konfrontacji przebiegał przez środowiska młodzieżowe, zwłaszcza akademickie. Obydwie strony zachęcały swoich zwolenników do rywalizacji bezpardonowej, w której dopuszczano najbardziej bezlitosne metody walki. Młodzi ludzie byli pojętnymi uczniami i niejednokrotnie szybko przerastali mistrzów. Kiedy po takim treningu w latach 30. wkraczali na dorosłą scenę polityczną, nadali dotychczasowemu, dosyć paternalistycznemu autorytaryzmowi nowy, drapieżny wymiar.
Obyśmy dzisiaj nie wkroczyli w podobne koleiny. Młodych ludzi można bowiem szybko zdeprawować, ale wytrzebić złe nawyki jest znacznie trudniej.
Więcej możesz przeczytać w 1/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.