Brylanty mogą być na Gwiazdkę pięciokrotnie tańsze!
Za pierścionek z brylantem, który obecnie kosztuje w warszawskim sklepie jubilerskim 2 tys. zł, w grudniu możemy zapłacić tylko około 720 zł. To będzie efekt trwającej obecnie diamentowej rozgrywki między prawnikami południowoafrykańskiego producenta diamentów De Beers a przedstawicielami amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości. Amerykanie zarzucają koncernowi, że sprzedawał na rynku tylko niewielką część wydobywanych diamentów, resztę chowając w sejfach. W ten sposób chciał stworzyć wrażenie, że podaż diamentów jest mała, i zmusić kupców, by płacili za nie wyższe ceny. Przedstawiciele De Beers są gotowi przyznać się do winy, sprzedać diamentowe zapasy i zapłacić grzywnę. - Ceny brylantów mogą po tym spaść nawet pięciokrotnie - mówi "Wprost" Artur Szymański, ekspert ds. diamentów Centrum Gemmologicznego w Idar-Oberstein w Niemczech i członek Stowarzyszenia Rzeczoznawców Jubilerskich. Podobne szacunki przedstawił nam amerykański Departament Sprawiedliwości. Sądowa ugoda oznacza koniec monopolu jednego z najbogatszych karteli świata, a jednocześnie koniec procederu, który uczynił z prostej alotropowej odmiany węgla (a tym są diamenty) jeden z najbardziej luksusowych przedmiotów świata.
Szlifowanie rynku
Koncern De Beers rządzi światowym rynkiem brylantów (szlifowanych diamentów) od końca XIX w. W 1870 r. w Kimberly w południowej Afryce brytyjscy koloniści natrafili na gigantyczne złoża diamentów. Wcześniej znajdowano tylko pojedyncze sztuki w korytach brazylijskich i indyjskich rzek. W ciągu kilku miesięcy kamienie z południowej Afryki trafiły na rynek. Ich cena spadła z 500 USD do 10 centów za karat, a zyski właścicieli kopalń stopniały do zera. Przed bankructwem uratował ich Brytyjczyk Cecil Rhodes. W 1889 r. założył zrzeszający właścicieli kopalń koncern De Beers Mining Company. Rhodes zdawał sobie sprawę z tego, że wysokie ceny brylantów da się utrzymać tylko wtedy, kiedy będzie można kontrolować, ile kamieni trafi na rynek. Opłacani przez niego najemnicy "przekonywali" nieskorych do współpracy właścicieli kopalń, by przyłączyli się do kartelu. W 1900 r. De Beers kontrolował już 90 proc. światowego handlu diamentami. Ceny znowu stały się tak wysokie jak dawniej.
Brylantowe targi
Stworzone przez Rhodesa imperium przetrwało ponad 50 lat. Po raz pierwszy monopolistyczne praktyki koncernu zwróciły uwagę amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości po II wojnie światowej. Powodem był m.in. stworzony przez kartel system sprzedaży brylantów. Raz do roku w siedzibie De Beers w Londynie przy ulicy Charterhouse 17 ogłaszana jest lista stu firm, którym koncern przez następne 12 miesięcy ma sprzedawać brylanty. Potem co pięć tygodni wybrani kupcy z całego świata przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, by odebrać zamówione kamienie (w 2004 r. może się to zmienić; diamenty będzie mógł kupić już każdy pośrednik, nie tylko z grona wybranego przez De Beers.) Oskarżeni o manipulowanie cenami przedstawiciele De Beers musieli w latach 50. zamknąć przedstawicielstwo w USA. Od tego czasu diamenty z kopalni De Beers sprzedawane są w Stanach Zjednoczonych tylko przez pośredników.
Diamenty wojny
Na początku lat 90. odkryto nowe złoża diamentów w krajach nie należących do kartelu - Rosji, Kanadzie i Australii. Amerykanie uznali, że to dobry moment, by po raz kolejny próbować rozbić kartel. De Beers kupował wówczas jedną trzecią diamentów w Sierra Leone, Kongu i Angoli, targanych wojnami domowymi. Tamtejsze kopalnie raz znajdowały się w rękach rządu, raz rebeliantów. Koncern nabywał kamienie i od jednych, i od drugich. Amerykanie poparli wojska rządowe. Na wniosek USA Rada Bezpieczeństwa ONZ wprowadziła zakaz utrzymywania kontaktów dyplomatycznych z partyzantami i zniosła embargo na dostawy broni dla rządowych armii. Amerykanie natychmiast uzbroili swoich sprzymierzeńców; ci zrewanżowali się, zrywając z De Beers kontrakty na wydobycie brylantów. Udział koncernu w światowym rynku spadł wówczas o jedną trzecią.
Popiół (na głowie) i diament
Kierująca od 1929 r. koncernem De Beers rodzina Oppenheimerów, południowoafrykańskich biznesmenów, dość szybko doszła do wniosku, że tym razem z Amerykanami trudno będzie wygrać. Zaczęła więc szukać sposobu na polubowne zakończenie sporu. Oppenheimerowie próbowali skłonić administracje Billa Clintona i George'a Busha, by wycofały akt oskarżenia z sądu. Kiedy lobbing nie przyniósł efektów, zdecydowali się posypać głowę popiołem. W lutym 2004 r. amerykański dziennik "The Wall Street Journal" ujawnił, że przedstawiciele De Beers chcą się przyznać do winy, zaprzestać manipulowania cenami i zapłacić karę. W zamian oczekują, że Departament Sprawiedliwości wycofa z sądu skierowany przeciwko nim akt oskarżenia o stosowanie praktyk monopolistycznych i pozwoli koncernowi wrócić na amerykański rynek. W Stanach Zjednoczonych sprzedawana jest połowa światowej produkcji biżuterii z brylantami. De Beers liczy na to, że w ten sposób zrekompensuje sobie część strat związanych z obniżką cen diamentów, która nastąpi, kiedy zacznie wyprzedawać swoje zapasy.
Skutki zdecydowanych działań Amerykanów, którzy rozprawili się z jednym z największych karteli świata, odczują klienci sklepów jubilerskich na całym świecie. Liczba chętnych do kupienia tańszych brylantów może - jak się szacuje - wzrosnąć nawet o 200 proc.
Szlifowanie rynku
Koncern De Beers rządzi światowym rynkiem brylantów (szlifowanych diamentów) od końca XIX w. W 1870 r. w Kimberly w południowej Afryce brytyjscy koloniści natrafili na gigantyczne złoża diamentów. Wcześniej znajdowano tylko pojedyncze sztuki w korytach brazylijskich i indyjskich rzek. W ciągu kilku miesięcy kamienie z południowej Afryki trafiły na rynek. Ich cena spadła z 500 USD do 10 centów za karat, a zyski właścicieli kopalń stopniały do zera. Przed bankructwem uratował ich Brytyjczyk Cecil Rhodes. W 1889 r. założył zrzeszający właścicieli kopalń koncern De Beers Mining Company. Rhodes zdawał sobie sprawę z tego, że wysokie ceny brylantów da się utrzymać tylko wtedy, kiedy będzie można kontrolować, ile kamieni trafi na rynek. Opłacani przez niego najemnicy "przekonywali" nieskorych do współpracy właścicieli kopalń, by przyłączyli się do kartelu. W 1900 r. De Beers kontrolował już 90 proc. światowego handlu diamentami. Ceny znowu stały się tak wysokie jak dawniej.
Brylantowe targi
Stworzone przez Rhodesa imperium przetrwało ponad 50 lat. Po raz pierwszy monopolistyczne praktyki koncernu zwróciły uwagę amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości po II wojnie światowej. Powodem był m.in. stworzony przez kartel system sprzedaży brylantów. Raz do roku w siedzibie De Beers w Londynie przy ulicy Charterhouse 17 ogłaszana jest lista stu firm, którym koncern przez następne 12 miesięcy ma sprzedawać brylanty. Potem co pięć tygodni wybrani kupcy z całego świata przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, by odebrać zamówione kamienie (w 2004 r. może się to zmienić; diamenty będzie mógł kupić już każdy pośrednik, nie tylko z grona wybranego przez De Beers.) Oskarżeni o manipulowanie cenami przedstawiciele De Beers musieli w latach 50. zamknąć przedstawicielstwo w USA. Od tego czasu diamenty z kopalni De Beers sprzedawane są w Stanach Zjednoczonych tylko przez pośredników.
Diamenty wojny
Na początku lat 90. odkryto nowe złoża diamentów w krajach nie należących do kartelu - Rosji, Kanadzie i Australii. Amerykanie uznali, że to dobry moment, by po raz kolejny próbować rozbić kartel. De Beers kupował wówczas jedną trzecią diamentów w Sierra Leone, Kongu i Angoli, targanych wojnami domowymi. Tamtejsze kopalnie raz znajdowały się w rękach rządu, raz rebeliantów. Koncern nabywał kamienie i od jednych, i od drugich. Amerykanie poparli wojska rządowe. Na wniosek USA Rada Bezpieczeństwa ONZ wprowadziła zakaz utrzymywania kontaktów dyplomatycznych z partyzantami i zniosła embargo na dostawy broni dla rządowych armii. Amerykanie natychmiast uzbroili swoich sprzymierzeńców; ci zrewanżowali się, zrywając z De Beers kontrakty na wydobycie brylantów. Udział koncernu w światowym rynku spadł wówczas o jedną trzecią.
Popiół (na głowie) i diament
Kierująca od 1929 r. koncernem De Beers rodzina Oppenheimerów, południowoafrykańskich biznesmenów, dość szybko doszła do wniosku, że tym razem z Amerykanami trudno będzie wygrać. Zaczęła więc szukać sposobu na polubowne zakończenie sporu. Oppenheimerowie próbowali skłonić administracje Billa Clintona i George'a Busha, by wycofały akt oskarżenia z sądu. Kiedy lobbing nie przyniósł efektów, zdecydowali się posypać głowę popiołem. W lutym 2004 r. amerykański dziennik "The Wall Street Journal" ujawnił, że przedstawiciele De Beers chcą się przyznać do winy, zaprzestać manipulowania cenami i zapłacić karę. W zamian oczekują, że Departament Sprawiedliwości wycofa z sądu skierowany przeciwko nim akt oskarżenia o stosowanie praktyk monopolistycznych i pozwoli koncernowi wrócić na amerykański rynek. W Stanach Zjednoczonych sprzedawana jest połowa światowej produkcji biżuterii z brylantami. De Beers liczy na to, że w ten sposób zrekompensuje sobie część strat związanych z obniżką cen diamentów, która nastąpi, kiedy zacznie wyprzedawać swoje zapasy.
Skutki zdecydowanych działań Amerykanów, którzy rozprawili się z jednym z największych karteli świata, odczują klienci sklepów jubilerskich na całym świecie. Liczba chętnych do kupienia tańszych brylantów może - jak się szacuje - wzrosnąć nawet o 200 proc.
Marilyn i brylanty |
---|
Warte 20 mld USD diamenty zgromadził koncern De Beers w nowojorskich sejfach podczas II wojny światowej. Brylantowa biżuteria nie sprzedawała się wówczas dobrze w USA. Ernst Oppenheimer, ówczesny szef De Beers, uznał, że firma musi przekonać amerykańską klasę średnią do masowego kupowania biżuterii z brylantami, ale jednocześnie zachować wysoką cenę kamieni. Niemożliwego zadania podjęła się nowojorska agencja reklamowa NW Ayer. Przygotowała kampanię reklamową, w której pod hasłem "Diament jest wieczny" przekonywała Amerykanki, że jedynym symbolem prawdziwej i trwałej miłości mężczyzny jest pierścionek z brylantem. W reklamach kładziono nacisk na wielkość brylantu - większy (a więc i droższy) miał świadczyć o większym uczuciu. Równocześnie koncern rozpoczął pierwszą w historii kampanię reklamową z wykorzystaniem filmu - płacił hollywoodzkim gwiazdom (m.in. Marilyn Monroe) za noszenie brylantów. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. W 1950 r. 80 proc. zaręczających się Amerykanek dostało od narzeczonego pierścionek z brylantem. De Beers zyskał pewność, że sprzedane brylanty nie wrócą na rynek i nie doprowadzą do obniżki cen. Zaręczynowego pierścionka zwykle się przecież nie spienięża. |
Więcej możesz przeczytać w 12/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.