Irak wciąż nie dokonał rachunku sumienia Ten pomnik jest jak Irak, nowy Irak - oświadczył Haidar, muzyk, mój bagdadzki znajomy, wpatrując się w dziwaczny monument na placu Fardus, czyli Rajskim.
To miejsce znają chyba wszyscy, nawet ci, którzy nigdy nie byli w Iraku. Przez lata na placu stał olbrzymi szary pomnik Saddama Husajna, a wokół niego pobielane kolumny i kipiące zielenią kwietniki. Dyktator chciał, by zagraniczni dziennikarze, którym Ministerstwo Informacji nakazywało mieszkanie w pobliskim hotelu Palestyna, widzieli z balkonów jego łagodne oblicze w jak najpiękniejszym otoczeniu. Kilka godzin po tym, jak do Bagdadu weszła armia USA, na pomniku zatknięto amerykańską flagę, a chwilę potem za pomocą lin umocowanych na czołgu przewrócono go. Teraz, rok później, to miejsce wygląda zupełnie inaczej. Na cokole, który jakimś cudem ocalał, stoją trzy dziwaczne postacie koloru zielonego: nieforemny mężczyzna podnoszący półksiężyc, symbol islamu, równie niekształtna kobieta dzierżąca jakiś tobołek oraz dziecko ze zdecydowanie za dużą głową. Ten pokraczny twór nazywany jest pomnikiem wolności.
- Tak, zdecydowanie ten pomnik jest jak nowy Irak - twierdzi Haidar. - Był szkaradny, więc go obalono. Teraz jest koślawy, więc go przebudowują. Tylko wciąż dokładnie nie wiadomo, co przedstawia ani co z niego będzie.
Hipokryzja Zachodu
Minął rok od wybuchu wojny. Saddam Husajn czeka w wojskowym areszcie na proces.
- Na pewno nic nie jest już takie proste jak wcześniej - mówi prof. Azhar Shkaly. Pierwszy raz spotkałam ją tuż po wojnie w bagdadzkim Centrum Studiów Międzynarodowych, gdzie była analitykiem. Wówczas nie kryła radości z powodu nadchodzących zmian, ale teraz twierdzi - jak większość Irakijczyków - że jest mocno rozczarowana. Złożyła wymówienie w centrum i najęła się w jednej z zachodnich firm jako sekretarka, "bo z analiz nie dało się wyżyć". - Przyszłość bez satrapy - mówi - miała być łatwiejsza, ale okazało się, że malowane na Zachodzie wizje świetlanej przyszłości mocno rozminęły się z powojenną rzeczywistością. Wcześniej ludzie żyli zastraszeni, w upokarzającej biedzie, ale wiedzieli, co ich czeka. Dziś prawie wszystko stoi pod znakiem zapytania.
Po roku od inwazji na Irak okazuje się, że samo uzasadnienie wojny, czyli zarzut, że iracki reżim produkował broń masowego rażenia, jest trudne do udowodnienia. Jak to ujęła Cameron W. Barr z "The Christian Science Monitor", prowadząca przez dwa miesiące dziennikarskie śledztwo, poszukiwania broni masowego rażenia w Iraku przypominają włóczenie się po zgliszczach powojennego Berlina i pytanie ludzi, kto z nich był w gestapo. - Przywódcy, którzy poparli wojnę z powodu zagrożenia, jakie dla świata stanowiła broń Saddama, mogą teraz mieć kaca. Cóż... Mają problem i zapewne zmarnują lata na tłumaczenie sobie, jak do tego doszło - uważa prof. Shkaly. - Mnie w tej sprawie zastanawia zupełnie co innego: jak cały świat mógł się bez oporów przyglądać, jak Saddam przez ponad 30 lat mordował i terroryzował swój naród? Co więcej, wiele państw robiło z nim interesy. Wasza hipokryzja to jednak wasz problem. My tu mamy znacznie większe własne zmartwienia.
Pójść na układ z diabłem
- Okupacja też wam nie wychodzi - mówi Haidar. Irakijczycy od miesięcy jak mantrę powtarzali: nasze główne problemy to przerwy w dostawach prądu oraz brak pracy. Bezrobocie, mimo że nie ma oficjalnych statystyk, szacowane jest na 70 proc. Nowy dinar po chwilowej stabilizacji znów traci na wartości. Półki wprawdzie uginają się od towarów, jak grzyby po deszczu powstają nowe supermarkety, a na wystawach sprzedawcy ustawiają na przykład najnowsze modele telewizorów z ekranami plazmowymi, na których nalepiają kartki "generator gratis". - Tyle że i tak nikt tego nie kupuje, bo ludzie nie mają pieniędzy - żali się sprzedawca Ali, który ma sklep na Karradzie, jednej z głównych handlowych ulic Bagdadu. Idąc tamtędy, często można usłyszeć: "Al-wada fil-balat yatadahwar", czyli "wszystko w kraju zmierza ku gorszemu".
- A co w tej sytuacji mają nam do zaproponowania Amerykanie? Sprzątanie ulic albo pracę w policji - irytuje się Haidar. Przed wojną, po skończeniu Akademii Muzycznej, zatrudnił się w bagdadzkiej filharmonii. Grał na wiolonczeli. Teraz większość muzyków zwolniono, a ci, którzy zostali, koncertują najwyżej raz w miesiącu. - Życie artystyczne czy intelektualne praktycznie nie istnieje, a tak zwane elity, jeśli tylko miały możliwości, wyniosły się za granicę - mówi Haidar.
Najpoważniejszym problemem jest jednak - jak przyznają zgodnie wszyscy Irakijczycy - brak bezpieczeństwa. To właśnie z tego powodu przez plac Fardus przetoczyła się kilka dni temu jedna z największych demonstracji od zakończenia wojny. Manifestację, której uczestnicy krzyczeli: "Obcy precz, śmierć Ameryce!", zorganizowali szyici zaraz po atakach w Karbali i Bagdadzie w święto Aszury 2 marca. W okolicach meczetów i w samych świątyniach wybuchły wtedy bomby, zabijając prawie 300 osób i raniąc ponad dwa razy tyle.
Przywódcy szyiccy, między innymi wielki ajatollah Ali Sistani, oskarżyli wojska koalicji o to, że nie umiały zapewnić wiernym bezpieczeństwa. Zresztą, oskarżenia o to, że Irak stał się po obaleniu Saddama Husajna miejscem niebezpiecznym, powtarzają tu niemal wszyscy. Ostatnio głównodowodzący w Iraku potwierdził, że znaleziono dokumenty, z których wynika, iż Al-Kaida chce wywołać wojnę domową między szyitami, stanowiącymi ponad 70 proc. Irakijczyków, a sunnitami, którzy przez ostatnie lata rządzili krajem. Wystarczy dodać do tego Kurdów prących co najmniej ku autonomii (kilka dni temu proszący o anonimowość polityk Demokratycznej Partii Kurdystanu powiedział mi wprost: - Jeśli po to, by zdobyć niepodległość, będziemy musieli paktować z diabłem, pójdziemy z nim na układ) i okaże się, że Irak po prostu trzeszczy w szwach.
Kałasznikow? Proszę bardzo!
Strzelaniny na ulicach, porwania dzieci dla okupu, naćpane klejem nastolatki napadające na sklepy czy zwyczajne stłuczki, które kończą się bijatykami, to w większych miastach codzienność. Stołeczna dzielnica Sadr City, zamieszkiwana przez szyicką biedotę, stała się siedliskiem mętów. W sklepach z bronią można kupić wszystko. Sprzedawca o imieniu Said proponował mi: - Pistolety od 30 do 800 dolarów, kałasznikow, bardzo dobry, polski, za 75 dolarów. Za kule 1,5 dolara, ale te są kiepskie, lepiej wziąć rosyjskie za 2,5 dolara. Granat kosztuje mniej więcej tyle samo. A dla specjalnych klientów wyrzutnia rakiet za 250 dolarów, wprawdzie nie jest nowa, ale sprawna...
U Saida można także kupić prawo jazdy, identyfikator, "jaki tylko trzeba", i paszport - podobno "absolutnie wiarygodny za jedyne 300 dolarów". Said nie zadaje zbyt wielu pytań. Pozwolenia na broń zupełnie go nie interesują. - Biznes jest biznes - tłumaczył z szerokim uśmiechem. Przepisy dotyczące konieczności uzyskania pozwolenia na broń wprowadziła wkrótce po zakończeniu wojny międzynarodowa administracja mająca świadomość, że niemal każdy Irakijczyk ma w domu pistolet czy karabin. - Jeszcze kilka lat temu to nie było normą, ale Saddam uzbroił ludzi, żeby go bronili, gdy przyjdą Amerykanie. Oczywiście, po latach prześladowań mało kto miał zamiar za niego umierać, ale też nikt ich nie pytał o poglądy - tłumaczył mi kilka miesięcy temu Ali Khadum, który pracował w szpitalu na przedmieściach Al-Amary na południu kraju. - Ci, którzy nie dostali broni od reżimu, sami ją wzięli z irackich koszar, gdy weszli amerykańscy marines. Nie po to, by napadać kogokolwiek, ale żeby się bronić przed zbirami, których Saddam wypuścił z więzień w połowie marca. Również ich uważał za kandydatów na obrońców Iraku. A teraz efekt jest taki, że przywożą mi do szpitala dzieci, jak tego sześciolatka dziś rano, które znalazły pistolet i same się postrzeliły! - opowiadał. W połowie stycznia ciało Alego znaleziono niedaleko szpitala, w którym pracował. Nie wiadomo, kto ani dlaczego go zastrzelił.
- Dopiero od kilku tygodni sytuacja związana z bezpieczeństwem się poprawia - uważa Haidar. Jego zdaniem, to dzięki policji, której coraz więcej jest na ulicach. Departament Stanu USA podał niedawno, że w Iraku jest zatrudnionych około 70 tys. funkcjonariuszy, głównie w drogówce. W pilnowaniu bezpieczeństwa powinien ich wspomagać 21-tysięczny Iracki Cywilny Korpus Obrony (docelowo ma liczyć 91 tys. ludzi), ale kadeci przechodzą zaledwie ośmiotygodniowe szkolenie i są kiepsko wyposażeni - wprawdzie uzbraja się ich w karabiny AK 47 i pistolety 9-mm, ale nie mają kamizelek kuloodpornych, tarcz, hełmów ani porządnych samochodów. Tymczasem to właśnie oni stali się ostatnio głównym celem ataków - tylko w tym roku w zamachach na posterunki zginęło 300 policjantów oraz osób, które chciały się zapisać do policji.
Wyprane mózgi
- Bezpieczeństwo, brak prądu czy bezrobocie to tylko niewielka część najpoważniejszych problemów Iraku - uważa prof. Muhid Hameed wykładający na wydziale nauk politycznych bagdadzkiego Uniwersytetu Dwóch Rzek, niegdyś imienia Saddama. Zdaniem profesora, wojna, choć ma pozytywne skutki, "bo Irakijczycy mają wreszcie możliwość wprowadzania zmian we własnym kraju", była błędem. Najważniejszym argumentem profesora było to, że "zmiany przybrały charakter rewolucyjny, podczas gdy powinny przebiegać stopniowo na drodze ewolucji".
- Jednym z najsilniejszych fundamentów, na jakich Saddam Husajn zbudował państwo, był antyamerykanizm. Reżim miał na to dużo czasu i był systematyczny - mówił mi Ismael Zajer, redaktor naczelny największego irackiego dziennika "Al-Sabah". - Po 10 latach zaszczepiania w młodzieży nienawiści powstaje generacja ludzi bez mózgów, niezdolna do używania argumentów innych niż te, których używa partia. Saddam miał nie 10, lecz 35 lat. W rezultacie poza rządzącą partią Baas była tylko pustynia. Inny niż oficjalny, serwowany przez władzę punkt widzenia nie istniał.
Teraz - zdaniem redaktora - to właśnie najpoważniejszy problem Iraku: - Za kilka miesięcy prąd będzie, gdy ruszy gospodarka, pojawią się miejsca pracy. Podobnie poradzimy sobie z terrorystami. Znacznie trudniej jednak wyplenić z serc ludzi nienawiść. Gdybyśmy zaczynali od zera, gdyby nie było dziedzictwa reżimu, byłoby nam łatwiej. Tyle że tego komfortu nie mamy - przyznaje Zajer, dodając, że Irak wciąż jeszcze nie dokonał wielkiego rachunku sumienia.
W majestacie bezprawia
W pierwszą rocznicę wybuchu wojny niemal na całym świecie zapowiedziano manifestacje "przeciwko bezprawnej interwencji w Iraku". Można żądać śledztw, dlaczego podano fałszywe lub nie do końca sprawdzone informacje o broni masowego rażenia. Można mieć pretensję, że nie było mandatu ONZ albo że ONZ nawet teraz nie ma w Iraku. Można, a nawet trzeba się domagać wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. Kiedy jednak siedzieliśmy z Haidarem na placu Fardus przed pokracznym pomnikiem irackiej wolności, zastanawiając się, jaki jest Irak rok po wojnie, oboje myśleliśmy o tym samym: o masowym grobie, który widzieliśmy kilka godzin wcześniej w drodze z Babilonu do Bagdadu.
W szczerym polu pod miasteczkiem Mahawill na kopcach usypanych z ziemi wciąż znajdują się kawałki ubrań ludzi, których ciał nie zidentyfikowano. Amnesty International sporządziła listę 27 tys. nazwisk zaginionych, co do których nie ma wątpliwości, że pogrzebano ich w masowych grobach. - Opowiedz w swoim kraju o tym miejscu - poprosił Haidar. - Bez względu na to, jak teraz wygląda Irak, napisz, że dobrze zrobiliście, idąc na tę wojnę. Bo widzisz, ja przez to, co się tu wydarzyło, nie mogę grać. Chyba już nigdy nie zagram... Ale wtedy do mojego domu mogli przyjść obcy ludzie i mnie zabić. Teraz też mogą. Tyle że to będą zwykli bandyci, a wtedy uczyniono by to w majestacie prawa, w imieniu naszego prezydenta Saddama.
"Rodacy, w tej chwili amerykańskie i koalicyjne wojska prowadzą pierwszą fazę operacji w celu rozbrojenia Iraku, oswobodzenia irackiego narodu i obrony świata przez poważnym zagrożeniem" - tymi słowami 20 marca 2003 r. prezydent Bush obwieścił, że zaczęła się wojna z reżimem w Bagdadzie. Dokładnie 20 dni później Irak był już zupełnie innym krajem, a kilkunastometrowy pomnik Saddama w sercu Bagdadu zamienił się w stertę gruzu.
Stary szejk mieszkający na południowych przedmieściach Nadżafu, który ludzi przychodzących po radę zawsze przyjmuje na ganku swego domu, częstując słodką jak ulepek herbatą, kiedy zapytałam go, czy w Iraku jest lepiej bez Saddama Husajna, powiedział: - Nie wiem, czy jest lepiej. Może jest nawet gorzej. Wiem na pewno, że może być lepiej.
Agata Jabłońska
- Tak, zdecydowanie ten pomnik jest jak nowy Irak - twierdzi Haidar. - Był szkaradny, więc go obalono. Teraz jest koślawy, więc go przebudowują. Tylko wciąż dokładnie nie wiadomo, co przedstawia ani co z niego będzie.
Hipokryzja Zachodu
Minął rok od wybuchu wojny. Saddam Husajn czeka w wojskowym areszcie na proces.
- Na pewno nic nie jest już takie proste jak wcześniej - mówi prof. Azhar Shkaly. Pierwszy raz spotkałam ją tuż po wojnie w bagdadzkim Centrum Studiów Międzynarodowych, gdzie była analitykiem. Wówczas nie kryła radości z powodu nadchodzących zmian, ale teraz twierdzi - jak większość Irakijczyków - że jest mocno rozczarowana. Złożyła wymówienie w centrum i najęła się w jednej z zachodnich firm jako sekretarka, "bo z analiz nie dało się wyżyć". - Przyszłość bez satrapy - mówi - miała być łatwiejsza, ale okazało się, że malowane na Zachodzie wizje świetlanej przyszłości mocno rozminęły się z powojenną rzeczywistością. Wcześniej ludzie żyli zastraszeni, w upokarzającej biedzie, ale wiedzieli, co ich czeka. Dziś prawie wszystko stoi pod znakiem zapytania.
Po roku od inwazji na Irak okazuje się, że samo uzasadnienie wojny, czyli zarzut, że iracki reżim produkował broń masowego rażenia, jest trudne do udowodnienia. Jak to ujęła Cameron W. Barr z "The Christian Science Monitor", prowadząca przez dwa miesiące dziennikarskie śledztwo, poszukiwania broni masowego rażenia w Iraku przypominają włóczenie się po zgliszczach powojennego Berlina i pytanie ludzi, kto z nich był w gestapo. - Przywódcy, którzy poparli wojnę z powodu zagrożenia, jakie dla świata stanowiła broń Saddama, mogą teraz mieć kaca. Cóż... Mają problem i zapewne zmarnują lata na tłumaczenie sobie, jak do tego doszło - uważa prof. Shkaly. - Mnie w tej sprawie zastanawia zupełnie co innego: jak cały świat mógł się bez oporów przyglądać, jak Saddam przez ponad 30 lat mordował i terroryzował swój naród? Co więcej, wiele państw robiło z nim interesy. Wasza hipokryzja to jednak wasz problem. My tu mamy znacznie większe własne zmartwienia.
Pójść na układ z diabłem
- Okupacja też wam nie wychodzi - mówi Haidar. Irakijczycy od miesięcy jak mantrę powtarzali: nasze główne problemy to przerwy w dostawach prądu oraz brak pracy. Bezrobocie, mimo że nie ma oficjalnych statystyk, szacowane jest na 70 proc. Nowy dinar po chwilowej stabilizacji znów traci na wartości. Półki wprawdzie uginają się od towarów, jak grzyby po deszczu powstają nowe supermarkety, a na wystawach sprzedawcy ustawiają na przykład najnowsze modele telewizorów z ekranami plazmowymi, na których nalepiają kartki "generator gratis". - Tyle że i tak nikt tego nie kupuje, bo ludzie nie mają pieniędzy - żali się sprzedawca Ali, który ma sklep na Karradzie, jednej z głównych handlowych ulic Bagdadu. Idąc tamtędy, często można usłyszeć: "Al-wada fil-balat yatadahwar", czyli "wszystko w kraju zmierza ku gorszemu".
- A co w tej sytuacji mają nam do zaproponowania Amerykanie? Sprzątanie ulic albo pracę w policji - irytuje się Haidar. Przed wojną, po skończeniu Akademii Muzycznej, zatrudnił się w bagdadzkiej filharmonii. Grał na wiolonczeli. Teraz większość muzyków zwolniono, a ci, którzy zostali, koncertują najwyżej raz w miesiącu. - Życie artystyczne czy intelektualne praktycznie nie istnieje, a tak zwane elity, jeśli tylko miały możliwości, wyniosły się za granicę - mówi Haidar.
Najpoważniejszym problemem jest jednak - jak przyznają zgodnie wszyscy Irakijczycy - brak bezpieczeństwa. To właśnie z tego powodu przez plac Fardus przetoczyła się kilka dni temu jedna z największych demonstracji od zakończenia wojny. Manifestację, której uczestnicy krzyczeli: "Obcy precz, śmierć Ameryce!", zorganizowali szyici zaraz po atakach w Karbali i Bagdadzie w święto Aszury 2 marca. W okolicach meczetów i w samych świątyniach wybuchły wtedy bomby, zabijając prawie 300 osób i raniąc ponad dwa razy tyle.
Przywódcy szyiccy, między innymi wielki ajatollah Ali Sistani, oskarżyli wojska koalicji o to, że nie umiały zapewnić wiernym bezpieczeństwa. Zresztą, oskarżenia o to, że Irak stał się po obaleniu Saddama Husajna miejscem niebezpiecznym, powtarzają tu niemal wszyscy. Ostatnio głównodowodzący w Iraku potwierdził, że znaleziono dokumenty, z których wynika, iż Al-Kaida chce wywołać wojnę domową między szyitami, stanowiącymi ponad 70 proc. Irakijczyków, a sunnitami, którzy przez ostatnie lata rządzili krajem. Wystarczy dodać do tego Kurdów prących co najmniej ku autonomii (kilka dni temu proszący o anonimowość polityk Demokratycznej Partii Kurdystanu powiedział mi wprost: - Jeśli po to, by zdobyć niepodległość, będziemy musieli paktować z diabłem, pójdziemy z nim na układ) i okaże się, że Irak po prostu trzeszczy w szwach.
Kałasznikow? Proszę bardzo!
Strzelaniny na ulicach, porwania dzieci dla okupu, naćpane klejem nastolatki napadające na sklepy czy zwyczajne stłuczki, które kończą się bijatykami, to w większych miastach codzienność. Stołeczna dzielnica Sadr City, zamieszkiwana przez szyicką biedotę, stała się siedliskiem mętów. W sklepach z bronią można kupić wszystko. Sprzedawca o imieniu Said proponował mi: - Pistolety od 30 do 800 dolarów, kałasznikow, bardzo dobry, polski, za 75 dolarów. Za kule 1,5 dolara, ale te są kiepskie, lepiej wziąć rosyjskie za 2,5 dolara. Granat kosztuje mniej więcej tyle samo. A dla specjalnych klientów wyrzutnia rakiet za 250 dolarów, wprawdzie nie jest nowa, ale sprawna...
U Saida można także kupić prawo jazdy, identyfikator, "jaki tylko trzeba", i paszport - podobno "absolutnie wiarygodny za jedyne 300 dolarów". Said nie zadaje zbyt wielu pytań. Pozwolenia na broń zupełnie go nie interesują. - Biznes jest biznes - tłumaczył z szerokim uśmiechem. Przepisy dotyczące konieczności uzyskania pozwolenia na broń wprowadziła wkrótce po zakończeniu wojny międzynarodowa administracja mająca świadomość, że niemal każdy Irakijczyk ma w domu pistolet czy karabin. - Jeszcze kilka lat temu to nie było normą, ale Saddam uzbroił ludzi, żeby go bronili, gdy przyjdą Amerykanie. Oczywiście, po latach prześladowań mało kto miał zamiar za niego umierać, ale też nikt ich nie pytał o poglądy - tłumaczył mi kilka miesięcy temu Ali Khadum, który pracował w szpitalu na przedmieściach Al-Amary na południu kraju. - Ci, którzy nie dostali broni od reżimu, sami ją wzięli z irackich koszar, gdy weszli amerykańscy marines. Nie po to, by napadać kogokolwiek, ale żeby się bronić przed zbirami, których Saddam wypuścił z więzień w połowie marca. Również ich uważał za kandydatów na obrońców Iraku. A teraz efekt jest taki, że przywożą mi do szpitala dzieci, jak tego sześciolatka dziś rano, które znalazły pistolet i same się postrzeliły! - opowiadał. W połowie stycznia ciało Alego znaleziono niedaleko szpitala, w którym pracował. Nie wiadomo, kto ani dlaczego go zastrzelił.
- Dopiero od kilku tygodni sytuacja związana z bezpieczeństwem się poprawia - uważa Haidar. Jego zdaniem, to dzięki policji, której coraz więcej jest na ulicach. Departament Stanu USA podał niedawno, że w Iraku jest zatrudnionych około 70 tys. funkcjonariuszy, głównie w drogówce. W pilnowaniu bezpieczeństwa powinien ich wspomagać 21-tysięczny Iracki Cywilny Korpus Obrony (docelowo ma liczyć 91 tys. ludzi), ale kadeci przechodzą zaledwie ośmiotygodniowe szkolenie i są kiepsko wyposażeni - wprawdzie uzbraja się ich w karabiny AK 47 i pistolety 9-mm, ale nie mają kamizelek kuloodpornych, tarcz, hełmów ani porządnych samochodów. Tymczasem to właśnie oni stali się ostatnio głównym celem ataków - tylko w tym roku w zamachach na posterunki zginęło 300 policjantów oraz osób, które chciały się zapisać do policji.
Wyprane mózgi
- Bezpieczeństwo, brak prądu czy bezrobocie to tylko niewielka część najpoważniejszych problemów Iraku - uważa prof. Muhid Hameed wykładający na wydziale nauk politycznych bagdadzkiego Uniwersytetu Dwóch Rzek, niegdyś imienia Saddama. Zdaniem profesora, wojna, choć ma pozytywne skutki, "bo Irakijczycy mają wreszcie możliwość wprowadzania zmian we własnym kraju", była błędem. Najważniejszym argumentem profesora było to, że "zmiany przybrały charakter rewolucyjny, podczas gdy powinny przebiegać stopniowo na drodze ewolucji".
- Jednym z najsilniejszych fundamentów, na jakich Saddam Husajn zbudował państwo, był antyamerykanizm. Reżim miał na to dużo czasu i był systematyczny - mówił mi Ismael Zajer, redaktor naczelny największego irackiego dziennika "Al-Sabah". - Po 10 latach zaszczepiania w młodzieży nienawiści powstaje generacja ludzi bez mózgów, niezdolna do używania argumentów innych niż te, których używa partia. Saddam miał nie 10, lecz 35 lat. W rezultacie poza rządzącą partią Baas była tylko pustynia. Inny niż oficjalny, serwowany przez władzę punkt widzenia nie istniał.
Teraz - zdaniem redaktora - to właśnie najpoważniejszy problem Iraku: - Za kilka miesięcy prąd będzie, gdy ruszy gospodarka, pojawią się miejsca pracy. Podobnie poradzimy sobie z terrorystami. Znacznie trudniej jednak wyplenić z serc ludzi nienawiść. Gdybyśmy zaczynali od zera, gdyby nie było dziedzictwa reżimu, byłoby nam łatwiej. Tyle że tego komfortu nie mamy - przyznaje Zajer, dodając, że Irak wciąż jeszcze nie dokonał wielkiego rachunku sumienia.
W majestacie bezprawia
W pierwszą rocznicę wybuchu wojny niemal na całym świecie zapowiedziano manifestacje "przeciwko bezprawnej interwencji w Iraku". Można żądać śledztw, dlaczego podano fałszywe lub nie do końca sprawdzone informacje o broni masowego rażenia. Można mieć pretensję, że nie było mandatu ONZ albo że ONZ nawet teraz nie ma w Iraku. Można, a nawet trzeba się domagać wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. Kiedy jednak siedzieliśmy z Haidarem na placu Fardus przed pokracznym pomnikiem irackiej wolności, zastanawiając się, jaki jest Irak rok po wojnie, oboje myśleliśmy o tym samym: o masowym grobie, który widzieliśmy kilka godzin wcześniej w drodze z Babilonu do Bagdadu.
W szczerym polu pod miasteczkiem Mahawill na kopcach usypanych z ziemi wciąż znajdują się kawałki ubrań ludzi, których ciał nie zidentyfikowano. Amnesty International sporządziła listę 27 tys. nazwisk zaginionych, co do których nie ma wątpliwości, że pogrzebano ich w masowych grobach. - Opowiedz w swoim kraju o tym miejscu - poprosił Haidar. - Bez względu na to, jak teraz wygląda Irak, napisz, że dobrze zrobiliście, idąc na tę wojnę. Bo widzisz, ja przez to, co się tu wydarzyło, nie mogę grać. Chyba już nigdy nie zagram... Ale wtedy do mojego domu mogli przyjść obcy ludzie i mnie zabić. Teraz też mogą. Tyle że to będą zwykli bandyci, a wtedy uczyniono by to w majestacie prawa, w imieniu naszego prezydenta Saddama.
"Rodacy, w tej chwili amerykańskie i koalicyjne wojska prowadzą pierwszą fazę operacji w celu rozbrojenia Iraku, oswobodzenia irackiego narodu i obrony świata przez poważnym zagrożeniem" - tymi słowami 20 marca 2003 r. prezydent Bush obwieścił, że zaczęła się wojna z reżimem w Bagdadzie. Dokładnie 20 dni później Irak był już zupełnie innym krajem, a kilkunastometrowy pomnik Saddama w sercu Bagdadu zamienił się w stertę gruzu.
Stary szejk mieszkający na południowych przedmieściach Nadżafu, który ludzi przychodzących po radę zawsze przyjmuje na ganku swego domu, częstując słodką jak ulepek herbatą, kiedy zapytałam go, czy w Iraku jest lepiej bez Saddama Husajna, powiedział: - Nie wiem, czy jest lepiej. Może jest nawet gorzej. Wiem na pewno, że może być lepiej.
Agata Jabłońska
Ku sekciarskiej wojnie |
---|
Fragmenty przechwyconego niedawno listu Jordańczyka Abu Musaba Al-Zarkawiego, uważanego za przywódcę Al-Kaidy w Iraku. Wynika z niego, że chce on sprowokować szyitów do wojny. Oni [szyici] są przeszkodą nie do pokonania, czającym się wężem, przebiegłym, złośliwym skorpionem, szpiegującym wrogiem przesiąkniętym jadem (...). Cierpliwy obserwator zrozumie, że szyizm jest ros-nącym zagrożeniem i prawdziwym wyzwaniem. Oni są naszymi wrogami. Strzeżcie się ich, walczcie z nimi (...). Jeśli uda nam się doprowadzić szyitów na arenę sekciarskiej wojny, stanie się możliwe przebudzenie nieuważnych sunnitów, którzy poczują zbliżające się zagrożenie i unicestwiającą śmierć z rąk niewiernych". |
Więcej możesz przeczytać w 12/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.