Czy Izrael przekształci się w państwo dwunarodowe i straci żydowski charakter?
Rok 2030, czternasty dzień miesiąca nisan. Prezydent Izraela Mustafa El-Sadam podpisał właśnie dekret o zniesieniu Święta Niepodległości. Kilka godzin później partiom arabskim w Knesecie udaje się zawiesić dotychczasową ustawę zasadniczą i przyjąć nową konstytucję. Premier Aram Kowielski próbuje się jeszcze odwołać do sądów, ale Ibrahim Nasser, prezes Najwyższego Sądu Sprawiedliwości, nie chce o tym słyszeć: - Nie możemy przecież nie uwzględnić dążeń muzułmanów, którzy stanowią połowę obywateli tego państwa. Wkrótce na ulice izraelskich miast wychodzą tłumy świętujących Arabów.
Wykorzystując chaos i anarchię, armia sąsiedniego państwa palestyńskiego przekracza granicę i kieruje się do Tel Awiwu. Jednocześnie miasteczka i kibuce na pustyni Negew zostają zaatakowane przez wierne dotychczas Państwu Izrael szczepy beduińskie. Rozpoczyna się krwawa wojna domowa.
Tego typu scenariusze spędzają sen z powiek izraelskim demografom. Według zgodnej opinii znawców przedmiotu, za kilkadziesiąt lat Izrael przekształci się w państwo dwunarodowe i straci żydowski charakter. Z danych opublikowanych przez Centralne Biuro Statystyczne wynika, że w Izraelu mieszka dziś ponad milion Arabów, co stanowi 18 proc. obywateli państwa. Co czwarte dziecko, które nie ukończyło 13. roku życia, jest muzułmaninem, a tempo przyrostu naturalnego wśród ludności nieżydowskiej jest coraz większe. Dziś wynosi 3,4 proc. rocznie, a pod koniec dekady przekroczy 4 proc. Ten wskaźnik jest dwukrotnie wyższy niż w "żydowskim" Izraelu.
Niedawno w lokalnej gazecie w galilejskiej miejscowości Um-El-Fachem (100 proc. ludności arabskiej) ukazała się następująca karykatura: w aptece ustawiła się kolejka po środki antykoncepcyjne. Ekspedientka z wyeksponowaną gwiazdą Dawida na szyi uspokaja zniecierpliwiony tłum: "Przepraszamy, ale chwilowo zabrakło towaru". Czy rzeczywiście najważniejszy front w konfrontacji z Arabami przebiega w sypialniach? Czy rzeczywiście Żydzi mogą stracić własne państwo, nie przegrywając ani jednej wojny?
Nie wydaje się, by Izrael zasiliła kolejna fala emigracji. Żydzi rosyjscy coraz częściej wybierają Europę Zachodnią, USA, Kanadę, Australię, a nawet Nową Zelandię. Nie ma wiarygodnych danych na ten temat, ale nie jest tajemnicą, że w wyniku intifady i ostrego kryzysu gospodarczego z Izraela wyjeżdża więcej Żydów, niż do tego kraju przyjeżdża. W 2003 r. z byłego ZSRR przyjechało niespełna 20 tys. osób, czyli dziesięć razy mniej, niż przybywało na początku lat 90.
Model państwa należącego do wszystkich obywateli nie jest odpowiedni w wypadku Izraela. Arabowie stanowiący absolutną większość w tej części świata mają własne narodowe i religijne aspiracje. Odmienne potrzeby i aspiracje mają Żydzi, którym po kilku tysiącach lat rozproszenia udało się odbudować starożytne państwo. W dającej się przewidzieć przyszłości niemożliwy będzie kompromis między tymi przeciwstawnymi dążeniami. To, co byłoby realne w świeckich państwach cywilizowanego Zachodu, nie jest możliwie w rzeczywistości mikroskopijnego państwa otoczonego muzułmańskim oceanem.
Jeśli Izrael ma być państwem żydowskim i jednocześnie demokratycznym, byłoby pożądane, by każdemu porozumieniu pokojowemu towarzyszyła wymiana terytoriów z przyszłym państwem palestyńskim. W ramach takiej transakcji Izrael mógłby otrzymać nie zamieszkane obszary w Judei i Samarii w zamian za leżące na terenie rdzennego Izraela miejscowości całkowicie zamieszkane przez Arabów. O podobnym rozwiązaniu mówi się nawet w otoczeniu Szymona Peresa, ale realizacja tego projektu nie będzie prosta - bezwątpienia Arabowie wolą pozostać "dyskryminowanymi" obywatelami państwa żydowskiego, a nie obywatelami suwerennej Palestyny.
Straszakiem demograficznym manipulują też Palestyńczycy. Kilka tygodni temu Abu Ala, premier Autonomii Palestyńskiej, zagroził, że jeśli Izrael nie zgodzi się na znaczne ustępstwa, Palestyńczycy zrezygnują z własnego państwa i przyłączą się do Izraela. W Jerozolimie nikt poważnie nie ustosunkował się do tej "groźby", ale łatwo można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby arabski sektor w Izraelu został wzmocniony trzema milionami Palestyńczyków z terenów okupowanych i Autonomii.
Wykorzystując chaos i anarchię, armia sąsiedniego państwa palestyńskiego przekracza granicę i kieruje się do Tel Awiwu. Jednocześnie miasteczka i kibuce na pustyni Negew zostają zaatakowane przez wierne dotychczas Państwu Izrael szczepy beduińskie. Rozpoczyna się krwawa wojna domowa.
Tego typu scenariusze spędzają sen z powiek izraelskim demografom. Według zgodnej opinii znawców przedmiotu, za kilkadziesiąt lat Izrael przekształci się w państwo dwunarodowe i straci żydowski charakter. Z danych opublikowanych przez Centralne Biuro Statystyczne wynika, że w Izraelu mieszka dziś ponad milion Arabów, co stanowi 18 proc. obywateli państwa. Co czwarte dziecko, które nie ukończyło 13. roku życia, jest muzułmaninem, a tempo przyrostu naturalnego wśród ludności nieżydowskiej jest coraz większe. Dziś wynosi 3,4 proc. rocznie, a pod koniec dekady przekroczy 4 proc. Ten wskaźnik jest dwukrotnie wyższy niż w "żydowskim" Izraelu.
Niedawno w lokalnej gazecie w galilejskiej miejscowości Um-El-Fachem (100 proc. ludności arabskiej) ukazała się następująca karykatura: w aptece ustawiła się kolejka po środki antykoncepcyjne. Ekspedientka z wyeksponowaną gwiazdą Dawida na szyi uspokaja zniecierpliwiony tłum: "Przepraszamy, ale chwilowo zabrakło towaru". Czy rzeczywiście najważniejszy front w konfrontacji z Arabami przebiega w sypialniach? Czy rzeczywiście Żydzi mogą stracić własne państwo, nie przegrywając ani jednej wojny?
Nie wydaje się, by Izrael zasiliła kolejna fala emigracji. Żydzi rosyjscy coraz częściej wybierają Europę Zachodnią, USA, Kanadę, Australię, a nawet Nową Zelandię. Nie ma wiarygodnych danych na ten temat, ale nie jest tajemnicą, że w wyniku intifady i ostrego kryzysu gospodarczego z Izraela wyjeżdża więcej Żydów, niż do tego kraju przyjeżdża. W 2003 r. z byłego ZSRR przyjechało niespełna 20 tys. osób, czyli dziesięć razy mniej, niż przybywało na początku lat 90.
Model państwa należącego do wszystkich obywateli nie jest odpowiedni w wypadku Izraela. Arabowie stanowiący absolutną większość w tej części świata mają własne narodowe i religijne aspiracje. Odmienne potrzeby i aspiracje mają Żydzi, którym po kilku tysiącach lat rozproszenia udało się odbudować starożytne państwo. W dającej się przewidzieć przyszłości niemożliwy będzie kompromis między tymi przeciwstawnymi dążeniami. To, co byłoby realne w świeckich państwach cywilizowanego Zachodu, nie jest możliwie w rzeczywistości mikroskopijnego państwa otoczonego muzułmańskim oceanem.
Jeśli Izrael ma być państwem żydowskim i jednocześnie demokratycznym, byłoby pożądane, by każdemu porozumieniu pokojowemu towarzyszyła wymiana terytoriów z przyszłym państwem palestyńskim. W ramach takiej transakcji Izrael mógłby otrzymać nie zamieszkane obszary w Judei i Samarii w zamian za leżące na terenie rdzennego Izraela miejscowości całkowicie zamieszkane przez Arabów. O podobnym rozwiązaniu mówi się nawet w otoczeniu Szymona Peresa, ale realizacja tego projektu nie będzie prosta - bezwątpienia Arabowie wolą pozostać "dyskryminowanymi" obywatelami państwa żydowskiego, a nie obywatelami suwerennej Palestyny.
Straszakiem demograficznym manipulują też Palestyńczycy. Kilka tygodni temu Abu Ala, premier Autonomii Palestyńskiej, zagroził, że jeśli Izrael nie zgodzi się na znaczne ustępstwa, Palestyńczycy zrezygnują z własnego państwa i przyłączą się do Izraela. W Jerozolimie nikt poważnie nie ustosunkował się do tej "groźby", ale łatwo można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby arabski sektor w Izraelu został wzmocniony trzema milionami Palestyńczyków z terenów okupowanych i Autonomii.
Więcej możesz przeczytać w 12/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.