Wybitnego dzieła nie można stworzyć mimochodem
Do wielkiej piaskownicy wpychają twórcy odbiorców kultury. Nie dlatego że większość produkcji kulturalnej jest adresowana do dzieci i nastolatków. Producenci po prostu zakładają, że odbiorca jest znacznie głupszy od nich. Problemem jest to, że jest akurat odwrotnie. Na rynku pojawiła się cała fala nastoletnich twórców, którzy mierzą odbiorcę własną miarą. Są oni kreowani na literackie gwiazdy, choć ledwie opanowali zdania podrzędnie złożone. Część z nich odniosła sukces pod szyldem młodości i świeżości, więc starsi idą ich drogą. Do wydumanego, przygłupiego odbiorcy mizdrzą się nawet tak znani artyści, jak filmowiec Bernardo Bertolucci, którego "Marzyciele" są pigułką infantylizmu. W Polsce najbardziej znamiennym przykładem tego podejścia był serial Małgorzaty Potockiej "Klasa na obcasach" - nie dość, że infantylny, to jeszcze koszmarnie zrealizowany.
Parodia dla nastolatków
Kilka lat temu Andrzej Wajda zauważył, że skoro do kina chodzi przede wszystkim młodzież, trzeba przemówić do niej jej językiem. "Muszę zbliżyć się do tego, z czego czerpie wyobraźnia młodych ludzi - do muzyki, bajek, telewizji, reklam, świata iluzji, telewizyjnych obiecanek" - mówił Wajda. Problemem jest to, że jego "Panna nikt" na podstawie powieści Tomka Tryzny ani nie czerpie z wyobraźni młodych ludzi, ani nie mówi ich językiem. Jest zwyczajną parodią życia nastolatków. Nie mogło być inaczej, skoro reżyser z góry uznał swoich przyszłych odbiorców za mało wymagających. - Film faktycznie był niewypałem, bo Wajda, chcąc trafić do młodych, po drodze zgubił cały sens historii opowiedzianej przez Tryznę - mówi Grzegorz Leszczyński, ekspert w dziedzinie literatury młodzieżowej z UW. Błędy Wajdy powtórzyło jeszcze kilku rodzimych reżyserów, chociażby Janusz Zaorski w "Hakerze" czy Waldemar Szarek. Ten ostatni przerobił świetną książkę "Sposób na Alcybiadesa" Edmunda Niziurskiego na arcynudny i infantylny film "Spona". Z kolei Jarosław Żamojda, reżyser "Młodych wilków", potraktował nastoletnich widzów jak plastikowe postacie, o których piszą magazyny w rodzaju "Dziewczyny". W efekcie powstała mimowolna parodia kina sensacyjnego.
- Dorośli twórcy nieudolnie próbują kokietować młodego odbiorcę - klepią go po ramieniu, mówiąc: "jestem równiacha, twój kumpel". Tyle że nie mają młodym nic ważnego do powiedzenia. Wszystko się kończy na pseudomłodzieżowym sztafażu - mówi Grzegorz Leszczyński. Potwierdzają to z założenia "młodzieżowe" książki autorstwa Anny Onichimowskiej czy Krystyny Boglar. Nasi twórcy jakby nie zauważyli, że młody człowiek jest najbardziej wymagającym widzem i czytelnikiem, co potwierdzają wszystkie badania. Potwierdzają też dalekie od infantylizmu książki Edmunda Niziurskiego czy Alfreda Szklarskiego, którzy szanowali swych odbiorców.
Nieudane dzieci Gombrowicza
Gdy Witold Gombrowicz uczynił w "Ferdydurke" niedojrzałość najważniejszym tematem twórczości, nie przypuszczał, że daje początek fali literackich i filmowych infantylistów. Objawia się ona głównie lansowaniem coraz młodszych, ale mających coraz mniej do powiedzenia autorów. Nieletni oczywiście mogą stworzyć genialne dzieła, o czym świadczy np. kariera Mozarta. Tyle że w zalewie młodzieżowej twórczości nie ma obecnie ani śladu choćby dzieła poprawnego. Nic z tej młodzieżowej masówki nawet do pięt nie sięga debiutanckiej twórczości gimnazjalistów XIX wieku, choćby 16-letniego Arthura Rimbauda.
Większość współczesnych debiutantów brak wiedzy i umiejętności nadrabia tupetem. Według najmłodszej polskiej pisarki Karoliny Romanow (rocznik 1990), doświadczenie życiowe i oczytanie nie są potrzebne do pisania. - Więcej piszę niż czytam - wyznaje "Wprost" Romanow. Swoją książkę "Wybrańcy jednorożca", którą adresuje nie tylko do rówieśników, nazywa "przygodą o sześciu pieskach, które mają dojść do celu". Karolina, która przygotowuje kolejne tomy, zdetronizowała Mirosława Nahacza (rocznik 1984) - twórcę narkotycznego "Osiem cztery". Przebiła też o dwa lata starszą od siebie Małgorzatę Nowicką, autorkę "Grupy Nadzoru Chujostwa", i jej rówieśnicę Magdę Michałowską. Ta ostatnia powieść "Trzeci naiwny człowiek" zaczęła pisać jako dwunastolatka. Te gimnazjalne wprawki są przez wydawców i krytyków lansowane jako zbawienie naszej literatury. - Uważam, że to tylko przejściowa moda i sprytna strategia wydawców, którzy chcą powtórzyć sukces Doroty Masłowskiej - mówi "Wprost" Tomasz Łubieński, redaktor Nowych Książek. - Nastała dziwna moda pisania i publikowania wszystkiego, co jest dłuższe niż szkolne wypracowanie, choć nie jest od niego lepsze - dodaje Andrzej Samson, psycholog i terapeuta.
Wnuki Saganki
Wielbiciele Doroty Masłowskiej porównują do Franoise Sagan. Stawianie w jednym rzędzie autorki "Wojny polsko-ruskiej" z jedną z najpopularniejszych francuskich pisarek II połowy XX wieku to ponury dowcip. Łączy je jedynie wiek debiutu - 18 lat. Francuzka dwa lata po "Witaj, smutku" (1954) potwierdziła literacką klasę książką "Pewien uśmiech". Masłowska ogranicza się do autopromocji i reklamy kiepsko piszących koleżanek, takich jak Agnieszka Drotkiewicz.
Kiedy w Polsce nastoletni literaci w rodzaju Masłowskiej lansowali hasło "pokolenie nic", w Rosji ich rówieśniczka Irina Dienieżkina pisała o generacji "beeper - pepsi - MTV". W debiutanckiej książce "Daj mi" (2001) Dienieżkina opisała rosyjską rzeczywistość (równie czarno jak jej polska koleżanka), która młodym oferuje jedynie alkohol, narkotyki i przygodny seks. Identyczne tematy i klimaty dominują w powieści "Odlot" (2002), którą w USA zadebiutował siedemnastoletni Nick McDonell. Od Polski i Rosjanki różni go to, że jednak potrafi pisać.
Literatura sztubaków
Przejawem swoistego kultu infantylizmu w naszym kraju jest nabożny stosunek polskich elit kulturalnych do "Ubu Króla" Alfreda Jarry'ego. Ta zgrywa i blaga piętnastolatka w oczach rodzimej krytyki urosła do rangi arcydzieła. Piewcy zdziecinniałej literatury wmawiają odbiorcom, że wybitne dzieło można stworzyć mimochodem, bez ciężkiej pracy czy odpowiedniego przygotowania. Wystarczy opisać przeżycia sztubaków lub snuć fantastyczne wizje.
Nie jesteśmy w tym odosobnieni. We Francji - równie mocno jak u nas Masłowska - lansowana jest Flavia Bujor, autorka powieści "Przepowiednia kamieni", która zadebiutowała jako dwunastolatka. "Przezroczyste charaktery, banalne dialogi, literackie klisze. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ta książka jest taka zła, póki nie dowiedziałam się, że napisało ją dziecko!" - skarży się brytyjska czytelniczka Bujor.
Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie wystarczy znać alfabet, by pisać książki. Nie wystarczy też udawać nastolatka, by pisarz odzyskał świeżość i ostrość widzenia.
Parodia dla nastolatków
Kilka lat temu Andrzej Wajda zauważył, że skoro do kina chodzi przede wszystkim młodzież, trzeba przemówić do niej jej językiem. "Muszę zbliżyć się do tego, z czego czerpie wyobraźnia młodych ludzi - do muzyki, bajek, telewizji, reklam, świata iluzji, telewizyjnych obiecanek" - mówił Wajda. Problemem jest to, że jego "Panna nikt" na podstawie powieści Tomka Tryzny ani nie czerpie z wyobraźni młodych ludzi, ani nie mówi ich językiem. Jest zwyczajną parodią życia nastolatków. Nie mogło być inaczej, skoro reżyser z góry uznał swoich przyszłych odbiorców za mało wymagających. - Film faktycznie był niewypałem, bo Wajda, chcąc trafić do młodych, po drodze zgubił cały sens historii opowiedzianej przez Tryznę - mówi Grzegorz Leszczyński, ekspert w dziedzinie literatury młodzieżowej z UW. Błędy Wajdy powtórzyło jeszcze kilku rodzimych reżyserów, chociażby Janusz Zaorski w "Hakerze" czy Waldemar Szarek. Ten ostatni przerobił świetną książkę "Sposób na Alcybiadesa" Edmunda Niziurskiego na arcynudny i infantylny film "Spona". Z kolei Jarosław Żamojda, reżyser "Młodych wilków", potraktował nastoletnich widzów jak plastikowe postacie, o których piszą magazyny w rodzaju "Dziewczyny". W efekcie powstała mimowolna parodia kina sensacyjnego.
- Dorośli twórcy nieudolnie próbują kokietować młodego odbiorcę - klepią go po ramieniu, mówiąc: "jestem równiacha, twój kumpel". Tyle że nie mają młodym nic ważnego do powiedzenia. Wszystko się kończy na pseudomłodzieżowym sztafażu - mówi Grzegorz Leszczyński. Potwierdzają to z założenia "młodzieżowe" książki autorstwa Anny Onichimowskiej czy Krystyny Boglar. Nasi twórcy jakby nie zauważyli, że młody człowiek jest najbardziej wymagającym widzem i czytelnikiem, co potwierdzają wszystkie badania. Potwierdzają też dalekie od infantylizmu książki Edmunda Niziurskiego czy Alfreda Szklarskiego, którzy szanowali swych odbiorców.
Nieudane dzieci Gombrowicza
Gdy Witold Gombrowicz uczynił w "Ferdydurke" niedojrzałość najważniejszym tematem twórczości, nie przypuszczał, że daje początek fali literackich i filmowych infantylistów. Objawia się ona głównie lansowaniem coraz młodszych, ale mających coraz mniej do powiedzenia autorów. Nieletni oczywiście mogą stworzyć genialne dzieła, o czym świadczy np. kariera Mozarta. Tyle że w zalewie młodzieżowej twórczości nie ma obecnie ani śladu choćby dzieła poprawnego. Nic z tej młodzieżowej masówki nawet do pięt nie sięga debiutanckiej twórczości gimnazjalistów XIX wieku, choćby 16-letniego Arthura Rimbauda.
Większość współczesnych debiutantów brak wiedzy i umiejętności nadrabia tupetem. Według najmłodszej polskiej pisarki Karoliny Romanow (rocznik 1990), doświadczenie życiowe i oczytanie nie są potrzebne do pisania. - Więcej piszę niż czytam - wyznaje "Wprost" Romanow. Swoją książkę "Wybrańcy jednorożca", którą adresuje nie tylko do rówieśników, nazywa "przygodą o sześciu pieskach, które mają dojść do celu". Karolina, która przygotowuje kolejne tomy, zdetronizowała Mirosława Nahacza (rocznik 1984) - twórcę narkotycznego "Osiem cztery". Przebiła też o dwa lata starszą od siebie Małgorzatę Nowicką, autorkę "Grupy Nadzoru Chujostwa", i jej rówieśnicę Magdę Michałowską. Ta ostatnia powieść "Trzeci naiwny człowiek" zaczęła pisać jako dwunastolatka. Te gimnazjalne wprawki są przez wydawców i krytyków lansowane jako zbawienie naszej literatury. - Uważam, że to tylko przejściowa moda i sprytna strategia wydawców, którzy chcą powtórzyć sukces Doroty Masłowskiej - mówi "Wprost" Tomasz Łubieński, redaktor Nowych Książek. - Nastała dziwna moda pisania i publikowania wszystkiego, co jest dłuższe niż szkolne wypracowanie, choć nie jest od niego lepsze - dodaje Andrzej Samson, psycholog i terapeuta.
Wnuki Saganki
Wielbiciele Doroty Masłowskiej porównują do Franoise Sagan. Stawianie w jednym rzędzie autorki "Wojny polsko-ruskiej" z jedną z najpopularniejszych francuskich pisarek II połowy XX wieku to ponury dowcip. Łączy je jedynie wiek debiutu - 18 lat. Francuzka dwa lata po "Witaj, smutku" (1954) potwierdziła literacką klasę książką "Pewien uśmiech". Masłowska ogranicza się do autopromocji i reklamy kiepsko piszących koleżanek, takich jak Agnieszka Drotkiewicz.
Kiedy w Polsce nastoletni literaci w rodzaju Masłowskiej lansowali hasło "pokolenie nic", w Rosji ich rówieśniczka Irina Dienieżkina pisała o generacji "beeper - pepsi - MTV". W debiutanckiej książce "Daj mi" (2001) Dienieżkina opisała rosyjską rzeczywistość (równie czarno jak jej polska koleżanka), która młodym oferuje jedynie alkohol, narkotyki i przygodny seks. Identyczne tematy i klimaty dominują w powieści "Odlot" (2002), którą w USA zadebiutował siedemnastoletni Nick McDonell. Od Polski i Rosjanki różni go to, że jednak potrafi pisać.
Literatura sztubaków
Przejawem swoistego kultu infantylizmu w naszym kraju jest nabożny stosunek polskich elit kulturalnych do "Ubu Króla" Alfreda Jarry'ego. Ta zgrywa i blaga piętnastolatka w oczach rodzimej krytyki urosła do rangi arcydzieła. Piewcy zdziecinniałej literatury wmawiają odbiorcom, że wybitne dzieło można stworzyć mimochodem, bez ciężkiej pracy czy odpowiedniego przygotowania. Wystarczy opisać przeżycia sztubaków lub snuć fantastyczne wizje.
Nie jesteśmy w tym odosobnieni. We Francji - równie mocno jak u nas Masłowska - lansowana jest Flavia Bujor, autorka powieści "Przepowiednia kamieni", która zadebiutowała jako dwunastolatka. "Przezroczyste charaktery, banalne dialogi, literackie klisze. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ta książka jest taka zła, póki nie dowiedziałam się, że napisało ją dziecko!" - skarży się brytyjska czytelniczka Bujor.
Po raz kolejny sprawdza się zasada, że nie wystarczy znać alfabet, by pisać książki. Nie wystarczy też udawać nastolatka, by pisarz odzyskał świeżość i ostrość widzenia.
Więcej możesz przeczytać w 12/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.