Pokolenie premiera Tony'ego Blaira będzie w najbliższych latach decydować o zawartości rockowych albumów
To nie płyty The White Stripes, The Strokes i The Hives wyznaczają ewolucję rocka początku XXI wieku. Prognozy sprzed roku były warte funta kłaków. Znienacka pojawiła się grupa angielskich kmiotków z Lowestoft w hrabstwie Suffolk - The Darkness - i sprzedała milion egzemplarzy albumu "Permission to Land". Chłopcy wylądowali w komicznych obcisłych rajtuzach, z ufryzowanymi na pudle czuprynami i z muzyką z hardrockowego śmietnika lat 80. Gniją na nim płyty Mötley Crüe, Ratt i Bon Joviego. The Darkness zgarnęli trzy główne nagrody Brytyjskiego Przemysłu Fonograficznego - Brit Awards.
Na popowym podwórku swą życiową szansę ujrzała Linda Perry, była wokalistka koszmarnego 4 Non Blondes. Jako producentka zaczęła różnym poppanienkom przyprawiać punkowe pazurki. Przerobiła w ten sposób Pink, Christinę Aguilerę, a ostatnio Sugababes, które konkurowały z The Darkness o nagrodę Brit. Jakby plag było mało, w nowojorskim Greenwich Village powstał klon Village People w postaci Scissors Sisters. W ten sposób rock rozpoczął namiętny flirt ze swym odwiecznym wrogiem - disco. Grupy zaliczane do nurtu "emo" poczuły zaś powołanie do wyręczania zawodowych terapeutów we wspieraniu udręczonych samobójczymi myślami nastolatków.
Inwazja hardrockowych pudli
John Harris w książce "The Last Party" ("Ostatnie przyjęcie") ubolewał, że brytyjski rock lat 90. zamienił się w schematyczną, mało ambitną muzykę - dobrą w sam raz na pogrzeby zmarłych w kwiecie wieku księżniczek. Coś w tym jest, zważywszy że najchętniej kupowaną w Zjednoczonym Królestwie płytą w roku 2003 był przesycony melancholią album "A Rush of Blood to the Head" grupy Coldplay. Tuż za nim na listach bestsellerów roku uplasował się "Magic And Medicine" zespołu The Coral z Wirall pod Liverpoolem, który może służyć jako soundtrack do popularnych wśród pięćdziesięciolatków magicznych podróży po śladach Beatlesów.
The Darkness także trąci nostalgią. Choć zespół ten wygląda jak kabaretowa trupa, a jego repertuar mógłby pochodzić ze śpiewnika Bon Joviego, zdumiewający głos Justina Hawkinsa budzi już całkiem inne skojarzenia - z falsetem Roberta Planta i teatralnym melodramatyzmem Freddiego Mercury'ego. Recepta na sukces jest niezawodna. The Darkness zdążyli już uwieść 375 tys. widzów na festiwalu Knebworth i otwierali koncerty The Rolling Stones w Niemczech. Wszystko wskazuje na to, że niedługo staną się głównym brytyjskim produktem eksportowym. Co więcej, albumy takich grup jak Kings of Leon czy Jet wskazują, iż The Darkness nie jest tylko wybrykiem natury.
50-funciakowy gościu
O zmianach na rockowym rynku zdecydowały dwa wydarzenia. Pierwszym było załamanie się sprzedaży płyt. W 2003 r. stała się rzecz niesłychana - głównym nabywcą muzyki był już nie nastolatek, lecz 50-Quid-Bloke, czyli "50-funciakowy gościu". Pod tym określeniem kryje się czterdziesto-, a nawet pięćdziesięciolatek, który przed każdym weekendem odwiedza magazyn z kompaktami oraz DVD i zostawia w nim przeciętnie 50 funtów. Rock towarzyszy mu od dzieciństwa, kocha tradycję, kolekcjonuje reedycje klasyków, a jednocześnie jest otwarty na nowinki. Kupuje płyty Coldplay, The White Stripes, Muse czy Elbow, bo brzmią nowocześnie, a jednocześnie nie ma w nich nic, czego by wcześniej nie słyszał. 50-Quid-Bloke lubi mieć to, co mu się podoba u siebie na półce, i ten atawistyczny instynkt zbieracza i posiadacza odróżnia go od nastolatka, który jest członkiem globalnej cyberkomuny, gdzie muzykę traktuje się jako dobro wspólne - wymienne w postaci plików, często pochodzących z nielegalnych źródeł.
Drugim znaczącym dla rocka wydarzeniem był atak terrorystyczny na USA i jego globalne konsekwencje. Nie od dziś wiadomo, że na ciężkie i niepewne czasy najlepszy jest taniec. Logiczne więc jest po okresie szoku i smutku pojawienie się przebierańców obojga płci i orientacji seksualnych - Scissors Sisters - którzy zadebiutowali utrzymaną w stylu Bee Gees wersją "Comfortably Numb" Pink Floyd. Wprawnie miksują oni glam rock Eltona Johna, electro pop lat 80. i disco epoki Studia 54. Objawieniem na miarę debiutu Talking Heads ("77") jest zespół Franz Ferdinand z Glasgow. Dwa świetne single i doskonały pierwszy album czynią z imienników arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, którego zabójstwo w Sarajewie stało się pretekstem do wybuchu I wojny światowej, nową wielką nadzieję brytyjskiego rocka. Przy okazji stanowią pożądaną przeciwwagę dla pompatycznego The Darkness.
Produkcję koncernów fonograficznych uzupełnia bogata i różnorodna oferta niezależnych firm płytowych. Nastolatki mogą w niej znaleźć trzecią wodę po punkrockowym kisielu, czyli płyty blink-182, Good Charlotte, Simple Plan czy Busted. Nowym pozytywnym zjawiskiem jest to, że w epoce rozwodów, dysfunkcjonalnych rodzin i narkotyków ci wykonawcy zaczynają dostrzegać problemy fanów. Good Charlotte w wideoklipie do utworu "Hold On" - zrealizowanym przez Sama Bayera, twórcę teledysku do "Smells Like Teen Spirit" Nirvany - reklamuje gorącą linię dla młodocianych samobójców: 1-800-SUICIDE. To pośmiertne zwycięstwo Joe'ego Strummera z The Clash, który nie łudził się, iż rock może zmienić świat, ale wierzył, że może zmienić czyjeś życie.
Na popowym podwórku swą życiową szansę ujrzała Linda Perry, była wokalistka koszmarnego 4 Non Blondes. Jako producentka zaczęła różnym poppanienkom przyprawiać punkowe pazurki. Przerobiła w ten sposób Pink, Christinę Aguilerę, a ostatnio Sugababes, które konkurowały z The Darkness o nagrodę Brit. Jakby plag było mało, w nowojorskim Greenwich Village powstał klon Village People w postaci Scissors Sisters. W ten sposób rock rozpoczął namiętny flirt ze swym odwiecznym wrogiem - disco. Grupy zaliczane do nurtu "emo" poczuły zaś powołanie do wyręczania zawodowych terapeutów we wspieraniu udręczonych samobójczymi myślami nastolatków.
Inwazja hardrockowych pudli
John Harris w książce "The Last Party" ("Ostatnie przyjęcie") ubolewał, że brytyjski rock lat 90. zamienił się w schematyczną, mało ambitną muzykę - dobrą w sam raz na pogrzeby zmarłych w kwiecie wieku księżniczek. Coś w tym jest, zważywszy że najchętniej kupowaną w Zjednoczonym Królestwie płytą w roku 2003 był przesycony melancholią album "A Rush of Blood to the Head" grupy Coldplay. Tuż za nim na listach bestsellerów roku uplasował się "Magic And Medicine" zespołu The Coral z Wirall pod Liverpoolem, który może służyć jako soundtrack do popularnych wśród pięćdziesięciolatków magicznych podróży po śladach Beatlesów.
The Darkness także trąci nostalgią. Choć zespół ten wygląda jak kabaretowa trupa, a jego repertuar mógłby pochodzić ze śpiewnika Bon Joviego, zdumiewający głos Justina Hawkinsa budzi już całkiem inne skojarzenia - z falsetem Roberta Planta i teatralnym melodramatyzmem Freddiego Mercury'ego. Recepta na sukces jest niezawodna. The Darkness zdążyli już uwieść 375 tys. widzów na festiwalu Knebworth i otwierali koncerty The Rolling Stones w Niemczech. Wszystko wskazuje na to, że niedługo staną się głównym brytyjskim produktem eksportowym. Co więcej, albumy takich grup jak Kings of Leon czy Jet wskazują, iż The Darkness nie jest tylko wybrykiem natury.
50-funciakowy gościu
O zmianach na rockowym rynku zdecydowały dwa wydarzenia. Pierwszym było załamanie się sprzedaży płyt. W 2003 r. stała się rzecz niesłychana - głównym nabywcą muzyki był już nie nastolatek, lecz 50-Quid-Bloke, czyli "50-funciakowy gościu". Pod tym określeniem kryje się czterdziesto-, a nawet pięćdziesięciolatek, który przed każdym weekendem odwiedza magazyn z kompaktami oraz DVD i zostawia w nim przeciętnie 50 funtów. Rock towarzyszy mu od dzieciństwa, kocha tradycję, kolekcjonuje reedycje klasyków, a jednocześnie jest otwarty na nowinki. Kupuje płyty Coldplay, The White Stripes, Muse czy Elbow, bo brzmią nowocześnie, a jednocześnie nie ma w nich nic, czego by wcześniej nie słyszał. 50-Quid-Bloke lubi mieć to, co mu się podoba u siebie na półce, i ten atawistyczny instynkt zbieracza i posiadacza odróżnia go od nastolatka, który jest członkiem globalnej cyberkomuny, gdzie muzykę traktuje się jako dobro wspólne - wymienne w postaci plików, często pochodzących z nielegalnych źródeł.
Drugim znaczącym dla rocka wydarzeniem był atak terrorystyczny na USA i jego globalne konsekwencje. Nie od dziś wiadomo, że na ciężkie i niepewne czasy najlepszy jest taniec. Logiczne więc jest po okresie szoku i smutku pojawienie się przebierańców obojga płci i orientacji seksualnych - Scissors Sisters - którzy zadebiutowali utrzymaną w stylu Bee Gees wersją "Comfortably Numb" Pink Floyd. Wprawnie miksują oni glam rock Eltona Johna, electro pop lat 80. i disco epoki Studia 54. Objawieniem na miarę debiutu Talking Heads ("77") jest zespół Franz Ferdinand z Glasgow. Dwa świetne single i doskonały pierwszy album czynią z imienników arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, którego zabójstwo w Sarajewie stało się pretekstem do wybuchu I wojny światowej, nową wielką nadzieję brytyjskiego rocka. Przy okazji stanowią pożądaną przeciwwagę dla pompatycznego The Darkness.
Produkcję koncernów fonograficznych uzupełnia bogata i różnorodna oferta niezależnych firm płytowych. Nastolatki mogą w niej znaleźć trzecią wodę po punkrockowym kisielu, czyli płyty blink-182, Good Charlotte, Simple Plan czy Busted. Nowym pozytywnym zjawiskiem jest to, że w epoce rozwodów, dysfunkcjonalnych rodzin i narkotyków ci wykonawcy zaczynają dostrzegać problemy fanów. Good Charlotte w wideoklipie do utworu "Hold On" - zrealizowanym przez Sama Bayera, twórcę teledysku do "Smells Like Teen Spirit" Nirvany - reklamuje gorącą linię dla młodocianych samobójców: 1-800-SUICIDE. To pośmiertne zwycięstwo Joe'ego Strummera z The Clash, który nie łudził się, iż rock może zmienić świat, ale wierzył, że może zmienić czyjeś życie.
Więcej możesz przeczytać w 12/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.