Donald Tusk w kampanii prezydenckiej będzie walczył nie tylko z konkurentami, ale też z dorabianymi mu od 15 lat gębami To nie Roman Giertych ani bracia Kaczyńscy są obecnie najzacieklej zwalczanymi polskimi politykami. Wrogiem numer jeden partyjno-pałacowo-medialnej koalicji jest Donald Tusk. Choć jest jednym z najbardziej doświadczonych i najlepiej przygotowanych liderów na politycznej scenie, robi mu się gębę polityka z przypadku. Choć jest autorem najbardziej udanej politycznej inicjatywy ostatnich lat, przedstawia się go jako politycznego nieudacznika.
Choć jest bardzo aktywnym i zapracowanym politykiem, a jeszcze napisał jedenaście książek i kilkadziesiąt artykułów, przypięto mu łatkę lenia, którego bardziej obchodzi piłka nożna niż sprawy kraju. Powód jest prosty: to nie Zbigniew Religa, Jolanta Kwaśniewska czy Tomasz Lis - jak sugerują media i ośrodki badania opinii - są faworytami w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, lecz właśnie lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk.
Im zacieklej zwalcza się Tuska, tym bardziej świadczy to o jego sile. Bardzo łatwo zauważyć, że wraz ze wzrostem politycznego znaczenia Donalda Tuska rośnie liczba członków Ponadpartyjnego Bloku Zwalczania Tuska (PBZT). Co zaskakujące, w skład PBZT wchodzi także część polityków PO. PBZT uaktywnił się kilkanaście miesięcy temu, gdy Tusk wyraził wolę startu w wyborach prezydenckich. Niemal równocześnie na salonach warszawki powstał pomysł stworzenia nowego ugrupowania centrolewicowego - ze środowisk Unii Wolności i części postkomunistów. Od tego czasu część mediów z uporem godnym lepszej sprawy lansuje tezę o rzekomej radykalizacji Platformy Obywatelskiej. Teza ta uderza głównie w Donalda Tuska, bo to on uchodzi za lidera umiarkowanego trzonu platformy. W obliczu rzekomego marszu PO na prawo Tusk ma być politykiem nieskutecznym, który jak dziecko daje się kiwać cwanemu Rokicie. Ten polityczny czarny PR jest robiony po to, aby osłabić prezydenckie szanse lidera platformy, a jednocześnie przygotować na politycznej scenie miejsce dla Partii Demokratycznej.
Mit pierwszy: nieudacznik w rękach radykałów
Wielu publicystów, zwłaszcza "Gazety Wyborczej" i "Polityki", twierdzi, że Platforma Obywatelska stała się zakładnikiem radykalnego Romana Giertycha. "Najpierw do szturmu na III RP gotowały się Samoobrona i LPR. Szybko dołączyło do nich PiS, a teraz PO" - ostrzegali na łamach "GW" Andrzej Brzeziecki i Krzysztof Burnetko. Sprawcą tego prawicowo-nacjonalistycznego odchylenia ma być oczywiście Jan Rokita, który - według Witolda Gadomskiego, publicysty "Gazety" - "stanowi dla platformy problem", bo "zradykalizował ją, przesuwając w kierunku PiS i LPR". Zdaniem przeciwników PO, winę za to ponosi właśnie Donald Tusk - polityczny mięczak, którym manipuluje przebiegły Rokita. Kropkę nad "i" postawiła na łamach "Polityki" niezawodna Janina Paradowska. Twierdzi ona, że Tusk nie ma już w platformie praktycznie żadnej władzy. "Kim tak naprawdę jest przewodniczący? Kimś, kto honorowo przewodzi już tylko z racji pewnej historycznej zaszłości?" - pyta retorycznie Paradowska. I wieszczy, że być może już za kilka miesięcy będziemy mieli następującą sytuację: "Rokita zostaje formalnym przewodniczącym, a Tusk być może wraca do pisania książek o Gdańsku".
Mit drugi: polityczny figurant
Sugestie, że Donald Tusk traci kontrolę nad Platformą Obywatelską, są tyleż efektowne, co nieprawdziwe. W ramach tropienia szkodliwego radykalizmu na polskiej scenie politycznej platformie wyciąga się najczęściej hasło "Nicea albo śmierć", podobno zabójcze dla polskiej racji stanu. Wypomina się jej populistyczny pomysł odebrania posłom trzynastek oraz akcję na rzecz zmian w konstytucji, które miałyby doprowadzić m.in. do zmniejszenia liczby posłów i zniesienia immunitetu parlamentarnego. W rzeczywistości za większością pomysłów PO stał jej lider Donald Tusk. To Tusk podjął ostateczną decyzję o tym, że w sejmowej debacie na temat konstytucji europejskiej platformę będzie reprezentował Rokita, któremu niesłusznie przypisuje się autorstwo hasła "Nicea albo śmierć". Tak naprawdę twórcą sloganu "Niza o muerte" był ówczesny premier Hiszpanii Jose Maria Aznar. Przeniesienie hasła na polski grunt i użycie go w sejmowej debacie to z kolei pomysł Jacka Saryusza-Wolskiego, wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego i głównego eksperta platformy do spraw integracji. - Twierdzenie, że hasło "Nicea albo śmieć" jest przejawem eurosceptycyzmu, to manipulacja. Tym bardziej że padło ono w konkretnej sytuacji historycznej i w określonym kontekście. Było to w przeddzień negocjacji w sprawie ostatecznych zapisów w unijnej konstytucji. Premier Leszek Miller skutecznie powoływał się na nie w rozmowach z przywódcami państw unii, a później dziękował w Sejmie opozycji parlamentarnej za to, że jej "wątpliwości, krytycyzm, a nawet otwarta negacja pomagały rządowi rozbudowywać potrzebną argumentację negocjacyjną" - przypomina Tusk.
Podobnie rzecz się miała z odebraniem parlamentarzystom trzynastek. W rzeczywistości autorami tego pomysłu byli Zyta Gilowska i Donald Tusk, którzy długo przekonywali do niego Jana Rokitę. Także kampanię "4 x tak", promującą zmiany w konstytucji, firmował Donald Tusk. "Radykalny" Rokita w prywatnych rozmowach nie krył zresztą pewnego dystansu wobec całego przedsięwzięcia. - Stawiana przez naszych przeciwników teza o radykalizacji platformy jest tyleż wygodna, co nieprawdziwa. Nie zauważyłam, żebyśmy ulegali jakimś skrajnościom - zapewnia Zyta Gilowska.
Mit trzeci: wojna z Rokitą
Z fałszywą tezą o niebezpiecznym skręcie platformy w prawo ściśle wiąże się inny rozpowszechniany w części mediów mit - o rzekomej wojnie toczonej między Tuskiem a Rokitą. Ma być ona dowodem na polityczne awanturnictwo obu polityków i zwiastować rozpad obozu władzy po wyborach. Tymczasem w platformie rzeczywiście mamy do czynienia z silnymi napięciami, ale zupełnie innego rodzaju. Od kilku miesięcy daje się zauważyć konflikt między Rokitą a większością parlamentarzystów PO. Mocno iskrzy też na linii Rokita - Gilowska. Na obu tych frontach Tusk zdecydowanie broni Rokity, co nie osłabia jego roli w partii, ale wręcz ją wzmacnia.
Paradoksalnie, to właśnie w swoim klubie Rokita ma dziś najwięcej wrogów. Partyjni koledzy zazdroszczą mu trwającego od czasów pierwszej komisji śledczej festiwalu w mediach, denerwuje ich także duża samodzielność szefa klubu PO. Czarę goryczy przelały jednak przymiarki do stworzenia przez Rokitę przyszłego rządu. Gdy Donald Tusk ogłosił, że Rokita będzie kandydatem platformy na premiera, posłowie zaczęli dzielić między sobą rządowe stanowiska. Tymczasem Rokita powołał sztab własnych ekspertów, którzy przygotowują program przyszłego rządu. Zrobił to za zgodą i radą Tuska, ale bez wiedzy większości parlamentarzystów. Dziś nie kryje, że to właśnie część swoich ekspertów widzi jako przyszłych ministrów.
Napięcie między Rokitą a posłami platformy było widoczne zwłaszcza na ostatnich trzech posiedzeniach klubu, kiedy posłowie zbiorowo wylewali żale pod jego adresem. - Być może wielu parlamentarzystów będzie rozczarowanych tym, że nie usiądą w ławach rządowych. Muszą jednak zrozumieć, że praca sejmowa różni się od zarządzania resortem. Myślę, że dzięki pracy Rokity i jego doradców rząd platformy ma szansę być najlepiej przygotowaną do rządzenia ekipą od piętnastu lat - ocenia Donald Tusk.
Wbrew obiegowej opinii Rokita nawet nie próbuje osłabić przywództwa Tuska w partii. Wie, że bez Tuska jego pozycja byłaby zagrożona. Rolę Tuska jako arbitra najlepiej obrazują napięcia między Janem Rokitą a Zytą Gilowską. Gdy dochodzi do ostrych sporów między nimi, Tusk niemal zawsze twardo broni Rokity. Ale to dzięki Tuskowi Rokita ostatecznie zrezygnował z pomysłu powierzenia funkcji ministra finansów Stefanowi Kawalcowi (byłemu współpracownikowi Leszka Balcerowicza) i zdecydował, że resort ten dostanie Gilowska, która w dodatku ma być jedynym obok Jarosława Kaczyńskiego wicepremierem.
Mit czwarty: leniwy trampkarz
"Powiedziano o nim kiedyś, że to takie polityczne dziecię" - tymi słowami we wrześniu 2001 r. rozpoczynał reportaż o Donaldzie Tusku Paweł Smoleński w "Gazecie Wyborczej". Tekst kończył się puentą: "Gdy ma się ponad czterdzieści lat i sprawuje funkcje wicemarszałka, nie można być trampkarzem. Nawet jeśli się grywa w piłkę". Etykietkę niepoważnego politycznego żółtodzioba, w dodatku leniwego, przyklejono Donaldowi Tuskowi, gdy rzucił rękawicę Bronisławowi Geremkowi, jednemu ze świętych mężów Unii Wolności. W 2001 r. Tusk postanowił bowiem konkurować z Geremkiem o stanowisko szefa tej partii. Po przegranej stworzył Platformę Obywatelską. "Pomimo wieku chłopakowaty: gra w piłkę, spotyka się w pubach, znakomicie czuje się między młodszymi" - to inny fragment tekstu Smoleńskiego. Według Marty Fogler, jego partyjnej koleżanki, to również pozostałość po Kongresie Liberalno-Demokratycznym. - Działacze KLD byli zbyt młodzi, zbyt przystojni, zbyt szczęśliwi i zbyt uśmiechnięci. Nie pasowali do smutnej i zmęczonej Polski początku lat 90. - ocenia Fogler. A lenistwo? - To już w ogóle bzdura, bo Donald pracuje po kilkanaście godzin na dobę. I w przeciwieństwie do innych nigdy nie sprawia wrażenia zmęczonego i wymiętego - dodaje posłanka.
Podczas prowadzonej przez PO kampanii konstytucyjnej "4 x tak" Donald Tusk odwiedził około stu powiatów, spotkał się z kilkudziesięcioma tysiącami osób, przemierzył kilkanaście tysięcy kilometrów. Żaden inny polski polityk nie wykonał w tym czasie tak intensywnej pracy w terenie. Ale Tuska w tym czasie nie było w mediach, więc powstało wrażenie, że nic nie robi. - Poza działalnością sejmową opublikowałem dziesiątki artykułów, jestem autorem i wydawcą książek, które sprzedały się w ponad 100 tys. egzemplarzy, założyłem najsilniejszą dziś partię polityczną, której szefuję. Z żoną wychowaliśmy dwójkę dzieci, z których każdy rodzic byłby dumny, z grupą przyjaciół prowadzę działalność pomocową na rzecz dzieci z rodzin alkoholowych, poza tym znajduję jeszcze czas na piłkę nożną. Powiem nieskromnie: daj Boże, aby każdy był takim leniem - mówi Donald Tusk.
Mit piąty: jeden z wielu
Z najnowszego badania CBOS wynika, że Donaldowi Tuskowi ufa 42 proc. Polaków. Wśród potencjalnych kandydatów na prezydenta Tusk ma zdecydowanie najmniejszy wskaźnik nieufności - zaledwie 17 proc. Dla porównania: Lechowi Kaczyńskiemu nie ufa 22 proc. Polaków, Włodzimierzowi Cimoszewiczowi - 27 proc., Markowi Belce - 35 proc., Markowi Borowskiemu - 23 proc., a Andrzejowi Lepperowi - aż 46 proc. Mimo to w sondażach prezydenckich Tusk wypada nieco gorzej niż Kaczyński czy Borowski. Powodem jest m.in. to, że w ankietach jego nazwisko umieszcza się obok Tomasza Lisa, który nigdy nie deklarował startu w wyborach, a niekiedy także obok Jana Rokity i Andrzeja Olechowskiego, którzy nigdy startować nie mieli zamiaru. - To tak, jakby pytać oddzielnie o prezydenckie szanse wyborcze Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława oraz Ludwika Dorna i Zbigniewa Ziobry - mówi Maciej Grabowski, doradca PO ds. mediów.
Uczciwy, odważny, odpowiedzialny
W obawie przed falstartem oficjalne ogłoszenie początku kampanii prezydenckiej Donalda Tuska przełożono z marca na maj. Podczas kampanii przeciwnicy Tuska będą zapewne chcieli wykazać, że to niepoważny polityk w krótkich portkach. Wyciągną pewnie wypowiedzi prasowe, w których Tusk mówił o kryzysie swego małżeństwa oraz zagrożeniu problemem alkoholowym, co dostrzegł u siebie kilka lat temu. Tyle że szef Platformy Obywatelskiej nigdy tych spraw nie ukrywał i z obydwoma kłopotami dał sobie radę. - Skoro nie można znaleźć na mnie haka obyczajowego, oskarżyć o udział w aferze gospodarczej ani wyciągnąć nic z przeszłości, pewnie znów zechcą mi dorobić wizerunek lenia - przewiduje Tusk.
Gwoli prawdy trzeba jednak przyznać, że Donald Tusk też nie jest bez winy. Żeby mieć realne szanse na zastąpienie Aleksandra Kwaśniewskiego w Pałacu Prezydenckim, nie może poprzestać na odrywaniu przyklejonych mu przez politycznych przeciwników etykietek. Musi zademonstrować to, co jest jego największą siłą: uczciwość, samodzielność, odwagę i odpowiedzialność. Musi też pokazać, że stoi za nim partia ciesząca się największym poparciem. Innymi słowy, musi dowieść, że nie jest politykiem znikąd ani uczestnikiem konkursu piękności ogłoszonego przez niektóre media.
Marcin Dzierżanowski
Anita Blinkiewicz
Im zacieklej zwalcza się Tuska, tym bardziej świadczy to o jego sile. Bardzo łatwo zauważyć, że wraz ze wzrostem politycznego znaczenia Donalda Tuska rośnie liczba członków Ponadpartyjnego Bloku Zwalczania Tuska (PBZT). Co zaskakujące, w skład PBZT wchodzi także część polityków PO. PBZT uaktywnił się kilkanaście miesięcy temu, gdy Tusk wyraził wolę startu w wyborach prezydenckich. Niemal równocześnie na salonach warszawki powstał pomysł stworzenia nowego ugrupowania centrolewicowego - ze środowisk Unii Wolności i części postkomunistów. Od tego czasu część mediów z uporem godnym lepszej sprawy lansuje tezę o rzekomej radykalizacji Platformy Obywatelskiej. Teza ta uderza głównie w Donalda Tuska, bo to on uchodzi za lidera umiarkowanego trzonu platformy. W obliczu rzekomego marszu PO na prawo Tusk ma być politykiem nieskutecznym, który jak dziecko daje się kiwać cwanemu Rokicie. Ten polityczny czarny PR jest robiony po to, aby osłabić prezydenckie szanse lidera platformy, a jednocześnie przygotować na politycznej scenie miejsce dla Partii Demokratycznej.
Mit pierwszy: nieudacznik w rękach radykałów
Wielu publicystów, zwłaszcza "Gazety Wyborczej" i "Polityki", twierdzi, że Platforma Obywatelska stała się zakładnikiem radykalnego Romana Giertycha. "Najpierw do szturmu na III RP gotowały się Samoobrona i LPR. Szybko dołączyło do nich PiS, a teraz PO" - ostrzegali na łamach "GW" Andrzej Brzeziecki i Krzysztof Burnetko. Sprawcą tego prawicowo-nacjonalistycznego odchylenia ma być oczywiście Jan Rokita, który - według Witolda Gadomskiego, publicysty "Gazety" - "stanowi dla platformy problem", bo "zradykalizował ją, przesuwając w kierunku PiS i LPR". Zdaniem przeciwników PO, winę za to ponosi właśnie Donald Tusk - polityczny mięczak, którym manipuluje przebiegły Rokita. Kropkę nad "i" postawiła na łamach "Polityki" niezawodna Janina Paradowska. Twierdzi ona, że Tusk nie ma już w platformie praktycznie żadnej władzy. "Kim tak naprawdę jest przewodniczący? Kimś, kto honorowo przewodzi już tylko z racji pewnej historycznej zaszłości?" - pyta retorycznie Paradowska. I wieszczy, że być może już za kilka miesięcy będziemy mieli następującą sytuację: "Rokita zostaje formalnym przewodniczącym, a Tusk być może wraca do pisania książek o Gdańsku".
Mit drugi: polityczny figurant
Sugestie, że Donald Tusk traci kontrolę nad Platformą Obywatelską, są tyleż efektowne, co nieprawdziwe. W ramach tropienia szkodliwego radykalizmu na polskiej scenie politycznej platformie wyciąga się najczęściej hasło "Nicea albo śmierć", podobno zabójcze dla polskiej racji stanu. Wypomina się jej populistyczny pomysł odebrania posłom trzynastek oraz akcję na rzecz zmian w konstytucji, które miałyby doprowadzić m.in. do zmniejszenia liczby posłów i zniesienia immunitetu parlamentarnego. W rzeczywistości za większością pomysłów PO stał jej lider Donald Tusk. To Tusk podjął ostateczną decyzję o tym, że w sejmowej debacie na temat konstytucji europejskiej platformę będzie reprezentował Rokita, któremu niesłusznie przypisuje się autorstwo hasła "Nicea albo śmierć". Tak naprawdę twórcą sloganu "Niza o muerte" był ówczesny premier Hiszpanii Jose Maria Aznar. Przeniesienie hasła na polski grunt i użycie go w sejmowej debacie to z kolei pomysł Jacka Saryusza-Wolskiego, wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego i głównego eksperta platformy do spraw integracji. - Twierdzenie, że hasło "Nicea albo śmieć" jest przejawem eurosceptycyzmu, to manipulacja. Tym bardziej że padło ono w konkretnej sytuacji historycznej i w określonym kontekście. Było to w przeddzień negocjacji w sprawie ostatecznych zapisów w unijnej konstytucji. Premier Leszek Miller skutecznie powoływał się na nie w rozmowach z przywódcami państw unii, a później dziękował w Sejmie opozycji parlamentarnej za to, że jej "wątpliwości, krytycyzm, a nawet otwarta negacja pomagały rządowi rozbudowywać potrzebną argumentację negocjacyjną" - przypomina Tusk.
Podobnie rzecz się miała z odebraniem parlamentarzystom trzynastek. W rzeczywistości autorami tego pomysłu byli Zyta Gilowska i Donald Tusk, którzy długo przekonywali do niego Jana Rokitę. Także kampanię "4 x tak", promującą zmiany w konstytucji, firmował Donald Tusk. "Radykalny" Rokita w prywatnych rozmowach nie krył zresztą pewnego dystansu wobec całego przedsięwzięcia. - Stawiana przez naszych przeciwników teza o radykalizacji platformy jest tyleż wygodna, co nieprawdziwa. Nie zauważyłam, żebyśmy ulegali jakimś skrajnościom - zapewnia Zyta Gilowska.
Mit trzeci: wojna z Rokitą
Z fałszywą tezą o niebezpiecznym skręcie platformy w prawo ściśle wiąże się inny rozpowszechniany w części mediów mit - o rzekomej wojnie toczonej między Tuskiem a Rokitą. Ma być ona dowodem na polityczne awanturnictwo obu polityków i zwiastować rozpad obozu władzy po wyborach. Tymczasem w platformie rzeczywiście mamy do czynienia z silnymi napięciami, ale zupełnie innego rodzaju. Od kilku miesięcy daje się zauważyć konflikt między Rokitą a większością parlamentarzystów PO. Mocno iskrzy też na linii Rokita - Gilowska. Na obu tych frontach Tusk zdecydowanie broni Rokity, co nie osłabia jego roli w partii, ale wręcz ją wzmacnia.
Paradoksalnie, to właśnie w swoim klubie Rokita ma dziś najwięcej wrogów. Partyjni koledzy zazdroszczą mu trwającego od czasów pierwszej komisji śledczej festiwalu w mediach, denerwuje ich także duża samodzielność szefa klubu PO. Czarę goryczy przelały jednak przymiarki do stworzenia przez Rokitę przyszłego rządu. Gdy Donald Tusk ogłosił, że Rokita będzie kandydatem platformy na premiera, posłowie zaczęli dzielić między sobą rządowe stanowiska. Tymczasem Rokita powołał sztab własnych ekspertów, którzy przygotowują program przyszłego rządu. Zrobił to za zgodą i radą Tuska, ale bez wiedzy większości parlamentarzystów. Dziś nie kryje, że to właśnie część swoich ekspertów widzi jako przyszłych ministrów.
Napięcie między Rokitą a posłami platformy było widoczne zwłaszcza na ostatnich trzech posiedzeniach klubu, kiedy posłowie zbiorowo wylewali żale pod jego adresem. - Być może wielu parlamentarzystów będzie rozczarowanych tym, że nie usiądą w ławach rządowych. Muszą jednak zrozumieć, że praca sejmowa różni się od zarządzania resortem. Myślę, że dzięki pracy Rokity i jego doradców rząd platformy ma szansę być najlepiej przygotowaną do rządzenia ekipą od piętnastu lat - ocenia Donald Tusk.
Wbrew obiegowej opinii Rokita nawet nie próbuje osłabić przywództwa Tuska w partii. Wie, że bez Tuska jego pozycja byłaby zagrożona. Rolę Tuska jako arbitra najlepiej obrazują napięcia między Janem Rokitą a Zytą Gilowską. Gdy dochodzi do ostrych sporów między nimi, Tusk niemal zawsze twardo broni Rokity. Ale to dzięki Tuskowi Rokita ostatecznie zrezygnował z pomysłu powierzenia funkcji ministra finansów Stefanowi Kawalcowi (byłemu współpracownikowi Leszka Balcerowicza) i zdecydował, że resort ten dostanie Gilowska, która w dodatku ma być jedynym obok Jarosława Kaczyńskiego wicepremierem.
Mit czwarty: leniwy trampkarz
"Powiedziano o nim kiedyś, że to takie polityczne dziecię" - tymi słowami we wrześniu 2001 r. rozpoczynał reportaż o Donaldzie Tusku Paweł Smoleński w "Gazecie Wyborczej". Tekst kończył się puentą: "Gdy ma się ponad czterdzieści lat i sprawuje funkcje wicemarszałka, nie można być trampkarzem. Nawet jeśli się grywa w piłkę". Etykietkę niepoważnego politycznego żółtodzioba, w dodatku leniwego, przyklejono Donaldowi Tuskowi, gdy rzucił rękawicę Bronisławowi Geremkowi, jednemu ze świętych mężów Unii Wolności. W 2001 r. Tusk postanowił bowiem konkurować z Geremkiem o stanowisko szefa tej partii. Po przegranej stworzył Platformę Obywatelską. "Pomimo wieku chłopakowaty: gra w piłkę, spotyka się w pubach, znakomicie czuje się między młodszymi" - to inny fragment tekstu Smoleńskiego. Według Marty Fogler, jego partyjnej koleżanki, to również pozostałość po Kongresie Liberalno-Demokratycznym. - Działacze KLD byli zbyt młodzi, zbyt przystojni, zbyt szczęśliwi i zbyt uśmiechnięci. Nie pasowali do smutnej i zmęczonej Polski początku lat 90. - ocenia Fogler. A lenistwo? - To już w ogóle bzdura, bo Donald pracuje po kilkanaście godzin na dobę. I w przeciwieństwie do innych nigdy nie sprawia wrażenia zmęczonego i wymiętego - dodaje posłanka.
Podczas prowadzonej przez PO kampanii konstytucyjnej "4 x tak" Donald Tusk odwiedził około stu powiatów, spotkał się z kilkudziesięcioma tysiącami osób, przemierzył kilkanaście tysięcy kilometrów. Żaden inny polski polityk nie wykonał w tym czasie tak intensywnej pracy w terenie. Ale Tuska w tym czasie nie było w mediach, więc powstało wrażenie, że nic nie robi. - Poza działalnością sejmową opublikowałem dziesiątki artykułów, jestem autorem i wydawcą książek, które sprzedały się w ponad 100 tys. egzemplarzy, założyłem najsilniejszą dziś partię polityczną, której szefuję. Z żoną wychowaliśmy dwójkę dzieci, z których każdy rodzic byłby dumny, z grupą przyjaciół prowadzę działalność pomocową na rzecz dzieci z rodzin alkoholowych, poza tym znajduję jeszcze czas na piłkę nożną. Powiem nieskromnie: daj Boże, aby każdy był takim leniem - mówi Donald Tusk.
Mit piąty: jeden z wielu
Z najnowszego badania CBOS wynika, że Donaldowi Tuskowi ufa 42 proc. Polaków. Wśród potencjalnych kandydatów na prezydenta Tusk ma zdecydowanie najmniejszy wskaźnik nieufności - zaledwie 17 proc. Dla porównania: Lechowi Kaczyńskiemu nie ufa 22 proc. Polaków, Włodzimierzowi Cimoszewiczowi - 27 proc., Markowi Belce - 35 proc., Markowi Borowskiemu - 23 proc., a Andrzejowi Lepperowi - aż 46 proc. Mimo to w sondażach prezydenckich Tusk wypada nieco gorzej niż Kaczyński czy Borowski. Powodem jest m.in. to, że w ankietach jego nazwisko umieszcza się obok Tomasza Lisa, który nigdy nie deklarował startu w wyborach, a niekiedy także obok Jana Rokity i Andrzeja Olechowskiego, którzy nigdy startować nie mieli zamiaru. - To tak, jakby pytać oddzielnie o prezydenckie szanse wyborcze Lecha Kaczyńskiego i jego brata Jarosława oraz Ludwika Dorna i Zbigniewa Ziobry - mówi Maciej Grabowski, doradca PO ds. mediów.
Uczciwy, odważny, odpowiedzialny
W obawie przed falstartem oficjalne ogłoszenie początku kampanii prezydenckiej Donalda Tuska przełożono z marca na maj. Podczas kampanii przeciwnicy Tuska będą zapewne chcieli wykazać, że to niepoważny polityk w krótkich portkach. Wyciągną pewnie wypowiedzi prasowe, w których Tusk mówił o kryzysie swego małżeństwa oraz zagrożeniu problemem alkoholowym, co dostrzegł u siebie kilka lat temu. Tyle że szef Platformy Obywatelskiej nigdy tych spraw nie ukrywał i z obydwoma kłopotami dał sobie radę. - Skoro nie można znaleźć na mnie haka obyczajowego, oskarżyć o udział w aferze gospodarczej ani wyciągnąć nic z przeszłości, pewnie znów zechcą mi dorobić wizerunek lenia - przewiduje Tusk.
Gwoli prawdy trzeba jednak przyznać, że Donald Tusk też nie jest bez winy. Żeby mieć realne szanse na zastąpienie Aleksandra Kwaśniewskiego w Pałacu Prezydenckim, nie może poprzestać na odrywaniu przyklejonych mu przez politycznych przeciwników etykietek. Musi zademonstrować to, co jest jego największą siłą: uczciwość, samodzielność, odwagę i odpowiedzialność. Musi też pokazać, że stoi za nim partia ciesząca się największym poparciem. Innymi słowy, musi dowieść, że nie jest politykiem znikąd ani uczestnikiem konkursu piękności ogłoszonego przez niektóre media.
Marcin Dzierżanowski
Anita Blinkiewicz
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.