- Szpieg spod kolumny Zygmunta
Czy Marcin Tylicki, 25-letni działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego, były asystent szefa sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu, rzeczywiście był szpiegiem? Jest faktem, że zatrzymany 3 marca Tylicki kontaktował się z oficerem Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji (SVR) Semenem Susłanowem. Jak na dyplomatę niskiej rangi Susłanow jeździł autem służbowym (nowe BMW), jakiego nie powstydziłby się niejeden ambasador.
Punktem kontaktowym Tylickiego z Susłanowem była - jak ustaliliśmy - kolumna Zygmunta na stołecznym placu Zamkowym. Tam mężczyźni nawiązywali kontakt wzrokowy, po czym udawali się na Starówkę, gdzie razem - na koszt Rosjanina - pili alkohol w różnych restauracjach. Tylicki i rosyjski agent spędzali też czas w towarzystwie kobiet - wszystkie wydatki pokrywał Rosjanin. SVR zapewne nie przypadkiem zwrócił uwagę na Marcina Tylickiego. Jego ojciec (dawno temu opuścił rodzinę) do 1987 r. był funkcjonariuszem SB (zajmował się Kościołem katolickim), a dziadek ze strony matki służył po wojnie m.in. w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Matka Tylickiego zna liderów PSL, a sam Marcin bywał na salonach ludowców jeszcze jako dziecko. Zanim trafił do wojewódzkiego urzędu pracy, gdzie zajmował się dopłatami z funduszy UE dla Mazowsza, pracował w biurze spraw międzynarodowych centrali PSL. Susłanowa z Tylickim poznał na początku 2003 r. poseł PSL Tadeusz Samborski, absolwent moskiewskiego Uniwersytetu Łomonosowa. On też zabiegał o zorganizowanie dla Susłanowa spotkania ze swymi kolegami z klubu parlamentarnego. Tylicki był wtedy jednym ze społecznych asystentów posła Józefa Gruszki. Dla warszawskiej rezydentury SVR Marcin mógł być perspektywicznym kandydatem na agenta, zwłaszcza gdy Gruszka stanął na czele komisji śledczej ds. Orlenu.
Halina Tylicka, matka Marcina, mówi "Wprost", że na przełomie października i listopada 2004 r. syna zaczepiło dwóch mężczyzn, którzy powiedzieli, że są z kontrwywiadu ABW. W hotelu Ibis przeprowadzili z Marcinem rozmowę ostrzegawczą, informując go, że Susłanow jest szpiegiem. Tylicka mówi też, że w listopadzie 2004 r. jej syn otrzymał od posła Samborskiego propozycję pracy w kierowanej przez niego Fundacji Pomocy Polakom na Wschodzie.
9 marca prokurator Kazimierz Olejnik poinformował w Radiu Zet o ujęciu szpiega, który był "asystentem ważnego posła z komisji ds. Orlenu". Olejnik ogłosił swe rewelacje już po tym, jak były prezes PZU Życie Grzegorz Wieczerzak i lobbysta Marek Dochnal oskarżyli bliskie otoczenie prezydenta o pozaprawne działania. O tym, czy szpiegowski skandal został - jak twierdzi opozycja - rozegrany przeciwko komisji ds. Orlenu, będzie się można przekonać po ewentualnym zwycięstwie prawicy w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, gdy uzyska ona wgląd do wszystkich tajnych dokumentów.
Jarosław Jakimczyk
Tomasz Butkiewicz
- Żyletka Siemiątkowskiego
Jak zdobyć dokument, który jest potrzebny do pracy, a którego się nie ma? Wystarczy wziąć żyletkę, wydrapać dane innej osoby i w ich miejsce wpisać własne. Tak właśnie uczynił we wrześniu 2003 r. Zbigniew Siemiątkowski, ówczesny szef Agencji Wywiadu, bo kilka miesięcy wcześniej wygasł certyfikat uprawniający go do dostępu do tajemnic państwa. Pomógł mu w tym Andrzej Brejtkopf, szef biura pełnomocnika informacji niejawnej w AW. Jak ustalił "Wprost", technologia fałszerstwa była nadzwyczaj prymitywna: w dzienniku rejestracji procedur AW żyletką usunięto dane pracownika wywiadu ubiegającego się o identyczny certyfikat, a w ich miejsce wpisano nazwisko Siemiątkowski. Co ciekawe, w ten sposób sfałszowano coś, co i tak nie ma mocy prawnej. Zgodnie z przepisami, szefowi wywiadu certyfikat powinna wystawić Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a nie AW. W ubiegłym tygodniu do prokuratury trafiło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Siemiątkowskiego i Brejtkopfa. Wysłała je sejmowa komisja śledcza ds. Orlenu. Przypomnijmy, że dwa lata temu Radosław Falisz wydrapał datę w legitymacji szkolnej, wstawiając inną, i trafił za to na 58 dni do aresztu. (TB)
- Kto na prezydenta?
Jak tak dalej pójdzie, kandydatów na prezydenta będziemy poszukiwać pośród aktorów, piosenkarek, felietonistów i innych osobistości znanych z telewizji. Bo, jak się okazuje, nikt nam za bardzo nie pasuje. Najbardziej nadawałby się do tej roli doświadczony poseł, ale bez przesady. Ledwie jedna czwarta respondentów gotowa jest go w ciemno poprzeć. Nie lubimy polityków, ale ktoś z pewnym doświadczeniem w tej dziedzinie okazuje się potrzebny. Ktoś taki może liczyć na poparcie wsi i osób ze średnim wykształceniem. To sporo, acz mało jak na wyborczą wygraną. Zwolenników zyskałby prezydent dużego nieokreślonego miasta. Chirurg zdecydowanie nie. Podobnie jest z wziętym dziennikarzem - nie może liczyć na wyborcze zwycięstwo. Żadnych szans nie miałaby żona wybitnej politycznej osobistości. Może modny fryzjer zwany stylistą? Jest drobna mniejszość, która w takich kandydatach gustuje, ale więcej wzięcia od nich miałby bezrobotny.
Żaden zawód nie jest w opinii Polaków wystarczającą gwarancją zwycięstwa dla kandydata na prezydenta. Nie pomoże nawet połączenie roli dziennikarza i posła albo chirurga i żony wziętego polityka. Widać trzeba mieć jeszcze to "coś", co nie mieści się w zawodowych umiejętnościach. To "coś", czego - zdaje się - żaden ze znanych kandydatów do tej funkcji w pełni nie ma lub jeszcze nie pokazał tego wyborcom. Sondaże przedwyborcze nie wskazują na mocnych i przekonujących uczestników tego wyścigu. Dlatego rywalizacja będzie bardzo zawzięta, choć nie sposób powiedzieć, że ciekawa. Jedno z tego sondażu wynika: dobry, sprawdzony polityk nie jest bez szans.
Paweł Śpiewak
- Celiński zgrzeszył
Andrzej Celiński złożył na siebie publiczne doniesienie o przestępstwie. 7 marca w Radiu Zet przyznał, że pojechał we wrześniu lub październiku 2002 r. do Monte Carlo na koszt "albo Konrada Urbańskiego, albo Dochnala, albo jego firmy". Takie wyjazdy każdy parlamentarzysta musi umieszczać w rejestrze korzyści (art. 35 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora). Przypomnijmy, że poseł SLD Andrzej Pęczak trafił za kratki m.in. dlatego, że nie wpisał do oświadczenia, iż korzysta z mercedesa kupionego mu przez Dochnala. Za wpisanie nieprawdy lub zatajenie prawdy w oświadczeniu grozi kara nawet trzech lat więzienia. (JP)
- Nie podważam pontyfikatu!
Wprost" otrzymał apel do polskich dziennikarzy i wydawców, "by nie publikowali nieprawdziwych, pseudosensacyjnych i krzywdzących materiałów prasowych o papieżu i jego współpracownikach. (...) Przykładami takich nierzetelnych materiałów prasowych - czytamy - są teksty Jacka Pałasińskiego". Oto odpowiedź oskarżonego:
Modne się zrobiły listy - to przeciw komuś, a to w czyjejś obronie. Nie dziw więc, że po lekturze tej kuriozalnej epistoły w obronie środowiska, które o mało nie przewiozło papieża na tamten świat, przemknęła mi przez myśl idea stworzenia kontrlistu. Już wyobrażałem sobie nazwiska kapłanów, watykanistów i dziennikarzy zaświadczających, że piszę prawdę, choćby bolesną. Jak to fajnie - pomyślałem - byłoby wytknąć szanownym sygnatariuszom świadome zatajanie prawdy o sytuacji w Watykanie, Kościele i katolicyzmie, przypomnieć, że to nie dziennikarz wymyśla tytuły, lecz szczególnie utalentowany specjalista, wyjawić, jak to podpisana pod apelem gwiazda telewizyjna biega z tekstami swoich korespondencji do zatwierdzenia przez wysokiego funkcjonariusza kurii, wytknąć, jak nieumiejętnie przepisała fragmenty książki pewnego oszalałego komunisty, by dowieść absurdalnej tezy, że Berlusconi jest mafiosem... Byłoby im głupio - myślałem.
Potem jednak przypomniałem sobie, że mamy Wielki Post, więc posypałem głowę popiołem. Oto mój drugi policzek - bijcie. Grzeszny jestem i często błądzę: mea maxima culpa. Nie łamcie sobie mną głowy, panowie i panie, cóż może mój rachityczny, dezinformujący głosik wobec potęgi i wiarygodności organów, które wy reprezentujecie? Z duszy mojej żalu jednak do was nie mogę oddalić za jedno sformułowanie: ja podważam "wspaniałe osiągnięcia pontyfikatu"? To łajdactwo, nie znajdziecie jednego słowa napisanego czy wypowiedzianego, nie znajdziecie we mnie jednej myśli, która mogłaby uwłaczać temu wielkiemu papieżowi.
Obowiązkiem dziennikarza jest odróżnianie dobra od zła; dlaczego stanęliście, koledzy, po niewłaściwej stronie?
PS Skruszony przepraszam ks. prałata Stanisława Ptasznika. Zostałem wprowadzony w błąd przez dwa niezależne źródła i błędnie podałem w artykule "Zarazki z kurii", że wypowiadał się on na żywo w telewizji o godz. 21.10 24 lutego 2005 r. o tym, że papież nie został poddany tracheotomii. W rzeczywistości ks. Ptasznik mówił (niepublicznie) o możliwości przeprowadzenia zabiegu jeszcze przed godz. 20.00.
Jacek Pałasiński
- Grand Press dla Ewy Milewicz
Publicystce "Gazety Wyborczej" Ewie Milewicz udała się rzecz niebywała. Zrobiła przegląd prasy, w którym pominęła najgłośniejszy artykuł tygodnia, by nie powiedzieć miesiąca, czyli nasz tekst "Aleksander K.". Przypomnijmy, że sam prezydent wyróżnił nasz artykuł we wszystkich mediach. Gratulujemy Ewie Milewicz i liczymy, że za swoje osiągnięcie otrzyma nagrodę dla dziennikarki roku - Grand Press. Przy okazji rozbawiło nas, że Milewicz nie rozumie metafory z okładki poprzedniego wydania "Wprost". Sądzimy, że publicystka "Gazety" ściemnia. Dziękujemy Ewie Milewicz, cioci Dobra Rada, reprezentantce "GW", która w każdej sprawie (poza tym, co napisaliśmy w artykule "Aleksander K.") rozumie wszystko, a nawet więcej, za pouczenie. Bez tego - jak napisał na naszych łamach Maciej Rybiński - "chodzilibyśmy jak pojebani".
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.