W roku 2015 Chiny dogonią USA i Unię Europejską Czy tak odległe zjawiska jak słaby dolar, mocny złoty, drogie ropa, stal, cement i węgiel, wzrost temperatury w Japonii i boom na warszawskiej giełdzie mogą mieć wspólną przyczynę? Okazuje się, że tak, i jest nią szybki wzrost gospodarczy Chin, których produkcja rośnie w tempie 10 proc. rocznie. Co prawda, przeciętny Chińczyk nie korzysta z owoców tego wzrostu i jego dochody zwiększają się w tym czasie najwyżej o garstkę ryżu. Jeżeli jednak Chińczycy wytrzymają 20 lat tak niskiego wzrostu konsumpcji i tak wysokiego wzrostu produkcji, będą mogli - przynajmniej ci wybrani - jeść ryż ze złotych talerzy na Kremlu, pić ryżowe piwo w Białym Domu i zatrudniać Polaków do sprzedaży swoich towarów na Stadionie Dziesięciolecia. Na razie jednak Polacy, Rosjanie i Amerykanie noszą chińskie ubrania, chodzą w chińskich butach, jeżdżą chińskimi rowerami i już zaczynają pracować na chińskich komputerach.
Zawyżona dynamika, zaniżony PKB
Li Deshui, szef chińskiego urzędu statystycznego, oznajmił 25 stycznia, że PKB Chin wyniósł w ubiegłym roku 13,7 bln juanów (1,65 bln USD) i zwiększył się o 9,5 proc., czyli najszybciej na świecie. Szybciej niż rok temu (9,1 proc.) i szybciej niż w ostatnich sześciu latach (8,2 proc). Problem w tym, że oficjalne chińskie statystyki budzą umiarkowane zaufanie. Według powszechnej opinii, dane dotyczące produkcji są systematycznie zawyżane, a dotyczące inflacji - systematycznie zaniżane, co znacznie przeszacowuje realne tempo wzrostu. Craig S. Smith, znany publicysta "The New York Timesa", przed trzema laty podsumował: "Zdaniem większości ekonomistów, realna stopa wzrostu gospodarczego w Chinach wynosi co najwyżej połowę oficjalnej".
Nawet jeżeli nie przesadził - co, jak się teraz okazuje, zrobił - połowa to i tak bardzo dużo. Zwłaszcza że oficjalne statystyki zaniżają PKB wyrażony w dolarach. Przeliczenie następuje bowiem według oficjalnego, sztywnego kursu juana do dolara (dolar to 8,28 juana). Daje to PKB w wysokości 1270 USD na mieszkańca. Zdaniem CIA, wydającej najlepszy rocznik statystyczny świata ("The World Factbook"), kurs juana jest czterokrotnie niedowartościowany, co oznacza, że uwzględniając siłę nabywczą juana, PKB Chin wynosił w 2003 r. 6,44 bln USD (w ubiegłym roku - około 7 bln USD). Na nieco mniejsze, choć i tak największe z wszystkich walut świata, bo tylko dwukrotne niedowartościowanie, wskazuje indeks Big Maca. Big Mac kosztuje bowiem w Chinach 10,4 juana (1,26 USD), a w USA - 2,9 USD. Rzecz jednak w tym, że w Chinach hamburger nie jest najtańszym i najpopularniejszym zapychaczem, ale symbolem luksusu, i jego cena znacznie przewyższa ceny tradycyjnych chińskich dań.
Uboga, na razie, potęga
Rachunek uwzględniający rzeczywistą wartość juana pokazuje, że Chiny są obecnie trzecią pod względem całkowitej wartości produkcji potęgą gospodarczą świata. Wytwarzają 12 proc. produktu światowego (dla porównania - USA i UE wytwarzają po 20 proc., a Rosja - 2,5 proc.). Prognozy zakładające, że Chiny utrzymają w długim okresie siedmioprocentowy wzrost gospodarczy przewyższający tempo wzrostu najbogatszych krajów o 3-4 punkty procentowe, wskazują, że w 2015 r. Chiny dogonią USA i unię, a w roku 2025 ich produkcja będzie dwa razy większa. Nieco więcej, bo 45 lat, potrzeba, aby wyrównały się wskaźniki per capita, co oznaczałoby osiągnięcie zbliżonej stopy życiowej.
Na razie jednak ze stopą najlepiej nie jest. Przeciętne wynagrodzenie w miastach wynosi 800 juanów (300 zł), a w tzw. przemyśle wiejskim - 220 juanów (85 zł). Jest silnie uzależnione od regionów (w Pekinie, Szanghaju i strefach ekonomicznych na wybrzeżu przeciętnie zarabia się 1,3-1,8 tys. juanów, w środkowych Chinach - 600 juanów) i jeszcze silniej od pozycji (bonzowie partyjno-gospodarczy, zdaniem komentatorów, zarabiają sumy "niewyobrażalne"). Amerykańskie Biuro Statystyki Pracy (Bureau of Labor Statistics) oszacowało, że godzinowy koszt zatrudnienia pracownika w Chinach wynosi 64 centy, podczas gdy w USA - aż 21,97 USD. Stosunek kosztów wynosi zatem 34:1, podczas gdy stosunek wydajności pracownika tylko 6:1. Należy dodać, że ten rachunek nie obejmuje 6 mln osób (tyle wynosi zatrudnienie w produkcji w Polsce!), których praca jest jeszcze tańsza. To więźniowie laogai, czyli chińskich obozów elegancko nazywanych "ośrodkami reedukacji poprzez pracę".
To pierwsza tajemnica chińskiego sukcesu. Wyjątkowo niskie płace przy stosunkowo wysokiej wydajności i jakości pracy pozwalają na stopę inwestycji prawie dwukrotnie większą niż gdzie indziej na świecie. Chiny inwestują (według danych CIA z 2003 r.) 43,4 proc. PKB. Przy takiej skali inwestycji wiele błędnych projektów staje się niezauważalnym drobiazgiem. Druga tajemnica polega na tym, że po doświadczeniach z placu Tiananmen, przy dziesięciomilionowym bezrobociu w miastach oraz dwukrotnie większej "rezerwowej armii" na wsiach i żywej pamięci nędzy czasów "rewolucji kulturalnej" nikt nie naciska na wzrost płac i świadczeń socjalnych. Płace wzrastają maksymalnie o 30 juanów rocznie, ale z powodu podwyżek cen żywności (w ubiegłym roku nawet o 10 proc.) ten wzrost nie jest odczuwalny.
Szalejący eksport, puchnąca kabza
Trzymanie w ryzach wewnętrznej konsumpcji i niespecjalna troska o inflację umożliwiają Chinom maksymalizowanie eksportu (roczny wzrost - ponad 30 proc.) i uzyskiwanie, mimo rosnącego importu inwestycyjno-zaopatrzeniowego, stałej nadwyżki handlowej w wysokości 2 proc. nominalnego PKB (w ubiegłym roku - 32 mld USD). To sprawia, że Chiny są największym partnerem USA (dodatnie saldo obrotów handlowych w ubiegłym roku wyniosło 147,7 mld USD) i Japonii (chociaż w 2003 r. Japonia podała informacje o deficycie obrotów wzajemnych w wysokości 18,1 mld USD, a Chiny o swoim deficycie w wysokości 14,8 mld USD) oraz drugim partnerem unii (nadwyżka chińskiego eksportu wynosi 64,1 mld euro). Ciągłe osiąganie dodatniego salda jest możliwe dzięki coraz większemu eksportowi najnowocześniejszych towarów. Można zatem rzec, że przy niezbyt grymaśnym rynku krajowym handel zagraniczny jest tym czynnikiem, który wymusza postęp techniczny. Robi to skutecznie, skoro dziś największy udział w sprzedaży do Stanów Zjednoczonych ma sprzęt komputerowy.
Wzrost obrotów chińskiego handlu zagranicznego wpływa na gospodarkę globalną dwojako. Wysoki import ropy (15 proc. światowej produkcji) i stali (5 proc.) podnosi ceny tych surowców (a także na przykład węgla i statków). Wysoka nadwyżka w obrotach oraz kolosalny napływ inwestycji zagranicznych (57 mld USD w 2003 r.) jednocześnie sprawiają, że Chiny dysponujące rezerwami walutowymi w wysokości 615 mld USD na koniec 2004 r. dogoniły pod tym względem Japonię, stając się - ex aequo - największym bankierem świata. Wprawdzie owe ponad 600 mld USD stanowi równowartość zaledwie kilku procent majątku amerykańskiego, jeśli jednak zasoby monetarne Chin będą rosły dalej w tym tempie, podwajając się co 4-5 lat, to w połowie wieku Państwo Środka będzie w stanie wykupić całe Stany Zjednoczone ze Statuą Wolności i Gabinetem Owalnym włącznie. Jeśli jednak choć promil tych zasobów został ulokowany w polskich papierach, to nie trzeba szukać innego wyjaśnienia boomu na warszawskiej giełdzie.
Wytrzymają?
Czy Chiny są w stanie wytrzymać przez kilkadziesiąt lat sześcio-, siedmioprocentowe tempo wzrostu PKB? Zdania analityków są podzielone. Przeciw przemawia bardzo mocny argument, że jeszcze nigdy nikomu to się nie udało. Poza tym rynek światowy może nie wchłonąć tak rosnącej produkcji. Przeciw przemawiają też problemy związane z przeinwestowaniem i ryzykiem inwestycji nietrafionych. Przy takiej skali gospodarki nawet szaleńcze pomysły, jak budowa tam na Jangcy (budowę tamy Xiluodi na szczęście przerwano, mimo to ekolodzy uważają, że wody Morza Japońskiego opadną, ich temperatura wzrośnie i klimat w Japonii zmieni się na subtropikalny), mogą być równoważone inwestycjami wysokorentownymi. Zwłaszcza że kryzys przeinwestowania w Japonii czy Korei wystąpił dopiero wtedy, gdy szybki wzrost płac poważnie obniżył konkurencyjność produktów tych państw. Dzięki dwóm amortyzatorom: stałej dewaluacji juana i bardzo niskim płacom ChRL ciągle może oferować wyroby bardzo tanie. Dlatego można zaryzykować hipotezę, że wszystko rozstrzygnie się w kategoriach społeczno-politycznych, sprowadzając się do pytania, czy Chińczyków da się utrzymać na krótkiej smyczy, czy też - w miarę stopniowego bogacenia - Chińczycy zaczną się buntować i znajdą sposoby na wywalczenie wzrostu płac.
Tak czy owak w Chinach w pierwszej połowie XXI wieku na pewno będzie ciekawie. Dlatego młodzież powinna się uczyć chińskiego, a politycy szukać sposobów na większą kooperację gospodarczą. Ci zaś, którzy połowy wieku nie dożyją, a na polityków wpływu nie mają, zawsze mogą usiąść przy kominku z kieliszkiem Jing Liou Fu (wyjątkowo droga chińska wódka ryżowa dostępna w specjalistycznych sklepach) i wspominać, jak za młodu na studenckich rajdach śpiewali: "Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego...".
Michał Zieliński
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.