- Chcemy wyrwać ofiary Zagłady z mgły anonimowości - mówi Avner Shalev, szef Muzeum Zagłady w Yad Vashem Na kilkunastometrowym betonowym ekranie odżywa żydowskie życie w przedwojennej Europie. Nawet chmury nad Białymstokiem są autentyczne. Nie ma mowy o żadnych retuszach czy wstawkach. To efekt dziesięcioletniej żmudnej pracy kilkudziesięcioosobowego zespołu pod kierunkiem znanej izraelskiej dokumentalistki Michal Dorner. - Mieliśmy skrawki filmu, ale potrzebowaliśmy aż siedmiu lat, by odnaleźć autentyczne nagranie ścieżki głosowej - opowiada Dorner o scenie ze szkoły żydowskiej z 1927 r., w której dzieci i nauczyciele śpiewają po hebrajsku "Hatikwe". Odpryski tamtego życia będą towarzyszyć teraz każdemu, kto wstąpi do betonowego tunelu czasu, wykopanego pod górami świętego miasta Jerozolima.
Nagi beton
W uroczystości otwarcia Muzeum Zagłady w Yad Vashem wezmą udział politycy z kilkunastu państw, m.in. prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Włoch Silvio Berlusconi. Nowe muzeum nie jest podobne do niczego, co zna współczesna Jerozolima. Długa aleja z nagiego betonu brutalnie przecina wzgórze, dając na wstępie zapowiedź mało optymistycznych wzruszeń.
Za prawie 90 mln dolarów powstał obiekt, który - zdaniem specjalistów - może konkurować z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Znany izraelski historyk Tom Segev krytykuje "przesadne wymiary" budowli, sugerując, że chodziło głównie o odebranie palmy pierwszeństwa Waszyngtonowi. - Nawet jeśli to prawda, to przecież nie ma w tym nic złego - odpowiada przewodniczący Yad Vashem Avner Shalev. - Czy jest czymś niezrozumiałym to, że stolica odrodzonego państwa żydowskiego chce mieć Muzeum Holocaustu z prawdziwego zdarzenia?
Przepustka dla Einsteina
Marcel Reich-Ranicki, krytyk literacki mieszkający w Niemczech, przebywał w warszawskim getcie od chwili jego utworzenia. Dzięki doskonałej znajomości polskiego i niemieckiego został tłumaczem przewodniczącego Judenratu Adama Czerniakowa. W lipcu 1942 r. Niemcy zażądali kilku transportów dziennie do Treblinki. Czerniaków nie wytrzymał i popełnił samobójstwo. Na stu wielkich telewizyjnych ekranach Reich-Ranicki opowiada historię tamtych dni. Jego narracja przeplatana jest autentycznymi zdjęciami i dokumentami sprowadzonymi do Jerozolimy z różnych zakątków świata.
Twórcy muzeum zrezygnowali z technologicznego efekciarstwa. Poza systemem telewizyjnym i audiowizualnym w tunelu nie ma ani jednego komputera, lasera czy skomplikowanego urządzenia. Położono za to nacisk na autentyczne fotografie, dokumenty, świadectwa i zdarzenia widziane przez pryzmat osobistych doświadczeń. Zwiedzający z pewnością na długo zapamiętają opowieść o właścicielu grzebienia z Sobiboru i o małej walizce z Oświęcimia. Te eksponaty dotarły do Jerozolimy, pokonując prawie 20 tys. km. Spośród pamiętników, rysunków oraz całej góry pocztówek i listów wyłowiono również dokument emigracyjny nazistowskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 1934 r., wystawiony na nazwisko Albert Einstein. - Chcemy wyrwać ofiary Zagłady z mgły anonimowości - tłumaczy Avner Shalev.
- Wiemy, że jednostkowe historie, losy konkretnego człowieka mogą być bardziej zrozumiałe, szczególnie dla młodych, niż całościowe tematy, które często są odbierane, jako nic nie mówiąca statystyka.
Leszno w Jerozolimie
Dzięki temu, że oś tunelu podzielono dziewięcioma kanałami, zwiedzający mogą przechodzić przez wszystkie boczne sale. W pierwszej można obejrzeć znany fragment niemieckiej kroniki filmowej: Goebbels nadzoruje palenie książek, a liczni przechodnie biją brawo. Przy dźwiękach wagnerowskiego "Zmierzchu bogów" zwykli berlińczycy wyrzucają rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Kilka metrów dalej gotycki szyld zaprasza do autentycznego żydowskiego domu. Za oknem tłumy rozwydrzonych nazistów pastwią się nad dziełami Heinego, ale w zacisznym salonie świat jak gdyby stanął w miejscu. Mahoniowe meble, na półce Schiller w skórzanej oprawie, dobra bawarska porcelana, fotografia rodziny bardziej niemieckiej niż Niemcy, fortepian Bechstein, nutyÉ Herr Joachim Awerbuch, zasymilowany Żyd, właściciel tego mieszkania, za nic nie chciał uwierzyć, że tam, gdzie dzisiaj palą książki, jutro będą palić ludzi. Kilka lat później, w 1942 r., wraz z całą rodziną pojechał z transportem do Treblinki.
Jednym z najciekawszych fragmentów muzeum jest symboliczna rekonstrukcja warszawskiej ulicy Leszno, w samym środku getta: oryginalne kocie łby, latarnie, szyny tramwajowe, a nawet pokrywa włazu do kanału. Napisy w języku polskim i jidysz. Fryzjer, szewc, zaproszenie na czulent do nowej restauracji. Dzieciaki ciągną dwukołowy wózek. I niemieckie obwieszczenie - trudno odczytać małe rozmazane litery. Komendant policji i SS - to napisane zostało tłustym drukiem, ale podpis jest nieczytelny.
Ostatni rozdział?
Na końcu żydowskiej Via Dolorosa wznosi się ku górze Świątynia Imion. Ta imponująca budowla, mająca dwa stożkowate sklepienia, wywiera wielkie wrażenie. Pierwsze sklepienie na wysokości kilkunastu metrów pokryte jest kompozycją wykonaną z sześciuset zdjęć zamordowanych. Ich imiona i nazwiska zarejestrowano w Księdze Imion, a zeznania świadków utrwalono na mikrofilmach. Drugie sklepienie, wybite w twardej skale, jest podtrzymywane przez kolumnę zanurzoną w wodzie. Symbolizuje ono miliony nieznanych ofiar Zagłady. W Yad Vashem już od lat prowadzi się badania zmierzające do zidentyfikowania jak największej liczby zamordowanych. W ramach projektu "Każda ofiara ma imię" udało się ustalić dane ponad miliona osób.
Z tarasu - ostatniej stacji muzeum - wyraźnie widać Wzgórze Świątynne, Ścianę Płaczu i Uniwersytet Hebrajski na Har Hacofim. Nieco z boku kościół Augusta Wiktoria i Góra Oliwna. Wpatrując się w mistyczny krajobraz Jerozolimy, zwiedzający zadają sobie pytania: czy tamten rozdział w historii Żydów jest ostatecznie zamknięty? Czy Zagłada może się powtórzyć? W państwie, którego istnienie jest nieustannie zagrożone, nie są to tylko pytania retoryczne.
W uroczystości otwarcia Muzeum Zagłady w Yad Vashem wezmą udział politycy z kilkunastu państw, m.in. prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Włoch Silvio Berlusconi. Nowe muzeum nie jest podobne do niczego, co zna współczesna Jerozolima. Długa aleja z nagiego betonu brutalnie przecina wzgórze, dając na wstępie zapowiedź mało optymistycznych wzruszeń.
Za prawie 90 mln dolarów powstał obiekt, który - zdaniem specjalistów - może konkurować z Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Znany izraelski historyk Tom Segev krytykuje "przesadne wymiary" budowli, sugerując, że chodziło głównie o odebranie palmy pierwszeństwa Waszyngtonowi. - Nawet jeśli to prawda, to przecież nie ma w tym nic złego - odpowiada przewodniczący Yad Vashem Avner Shalev. - Czy jest czymś niezrozumiałym to, że stolica odrodzonego państwa żydowskiego chce mieć Muzeum Holocaustu z prawdziwego zdarzenia?
Przepustka dla Einsteina
Marcel Reich-Ranicki, krytyk literacki mieszkający w Niemczech, przebywał w warszawskim getcie od chwili jego utworzenia. Dzięki doskonałej znajomości polskiego i niemieckiego został tłumaczem przewodniczącego Judenratu Adama Czerniakowa. W lipcu 1942 r. Niemcy zażądali kilku transportów dziennie do Treblinki. Czerniaków nie wytrzymał i popełnił samobójstwo. Na stu wielkich telewizyjnych ekranach Reich-Ranicki opowiada historię tamtych dni. Jego narracja przeplatana jest autentycznymi zdjęciami i dokumentami sprowadzonymi do Jerozolimy z różnych zakątków świata.
Twórcy muzeum zrezygnowali z technologicznego efekciarstwa. Poza systemem telewizyjnym i audiowizualnym w tunelu nie ma ani jednego komputera, lasera czy skomplikowanego urządzenia. Położono za to nacisk na autentyczne fotografie, dokumenty, świadectwa i zdarzenia widziane przez pryzmat osobistych doświadczeń. Zwiedzający z pewnością na długo zapamiętają opowieść o właścicielu grzebienia z Sobiboru i o małej walizce z Oświęcimia. Te eksponaty dotarły do Jerozolimy, pokonując prawie 20 tys. km. Spośród pamiętników, rysunków oraz całej góry pocztówek i listów wyłowiono również dokument emigracyjny nazistowskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 1934 r., wystawiony na nazwisko Albert Einstein. - Chcemy wyrwać ofiary Zagłady z mgły anonimowości - tłumaczy Avner Shalev.
- Wiemy, że jednostkowe historie, losy konkretnego człowieka mogą być bardziej zrozumiałe, szczególnie dla młodych, niż całościowe tematy, które często są odbierane, jako nic nie mówiąca statystyka.
Leszno w Jerozolimie
Dzięki temu, że oś tunelu podzielono dziewięcioma kanałami, zwiedzający mogą przechodzić przez wszystkie boczne sale. W pierwszej można obejrzeć znany fragment niemieckiej kroniki filmowej: Goebbels nadzoruje palenie książek, a liczni przechodnie biją brawo. Przy dźwiękach wagnerowskiego "Zmierzchu bogów" zwykli berlińczycy wyrzucają rękę w hitlerowskim pozdrowieniu. Kilka metrów dalej gotycki szyld zaprasza do autentycznego żydowskiego domu. Za oknem tłumy rozwydrzonych nazistów pastwią się nad dziełami Heinego, ale w zacisznym salonie świat jak gdyby stanął w miejscu. Mahoniowe meble, na półce Schiller w skórzanej oprawie, dobra bawarska porcelana, fotografia rodziny bardziej niemieckiej niż Niemcy, fortepian Bechstein, nutyÉ Herr Joachim Awerbuch, zasymilowany Żyd, właściciel tego mieszkania, za nic nie chciał uwierzyć, że tam, gdzie dzisiaj palą książki, jutro będą palić ludzi. Kilka lat później, w 1942 r., wraz z całą rodziną pojechał z transportem do Treblinki.
Jednym z najciekawszych fragmentów muzeum jest symboliczna rekonstrukcja warszawskiej ulicy Leszno, w samym środku getta: oryginalne kocie łby, latarnie, szyny tramwajowe, a nawet pokrywa włazu do kanału. Napisy w języku polskim i jidysz. Fryzjer, szewc, zaproszenie na czulent do nowej restauracji. Dzieciaki ciągną dwukołowy wózek. I niemieckie obwieszczenie - trudno odczytać małe rozmazane litery. Komendant policji i SS - to napisane zostało tłustym drukiem, ale podpis jest nieczytelny.
Ostatni rozdział?
Na końcu żydowskiej Via Dolorosa wznosi się ku górze Świątynia Imion. Ta imponująca budowla, mająca dwa stożkowate sklepienia, wywiera wielkie wrażenie. Pierwsze sklepienie na wysokości kilkunastu metrów pokryte jest kompozycją wykonaną z sześciuset zdjęć zamordowanych. Ich imiona i nazwiska zarejestrowano w Księdze Imion, a zeznania świadków utrwalono na mikrofilmach. Drugie sklepienie, wybite w twardej skale, jest podtrzymywane przez kolumnę zanurzoną w wodzie. Symbolizuje ono miliony nieznanych ofiar Zagłady. W Yad Vashem już od lat prowadzi się badania zmierzające do zidentyfikowania jak największej liczby zamordowanych. W ramach projektu "Każda ofiara ma imię" udało się ustalić dane ponad miliona osób.
Z tarasu - ostatniej stacji muzeum - wyraźnie widać Wzgórze Świątynne, Ścianę Płaczu i Uniwersytet Hebrajski na Har Hacofim. Nieco z boku kościół Augusta Wiktoria i Góra Oliwna. Wpatrując się w mistyczny krajobraz Jerozolimy, zwiedzający zadają sobie pytania: czy tamten rozdział w historii Żydów jest ostatecznie zamknięty? Czy Zagłada może się powtórzyć? W państwie, którego istnienie jest nieustannie zagrożone, nie są to tylko pytania retoryczne.
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.