Zaniechanie koczownictwa jest dla Eskimosów najgłębszą kulturową rewolucją Niemal dokładnie w sercu Ottawy, stolicy Kanady, przy alei Laurier, znajduje się światowa siedziba Eskimosów. Tu spotykam młodą dziewczynę o ciemnożółtej twarzy i skośnych oczach - Irinę Appa. Pytam, z jakich inuickich obszarów pochod rosyjskiej Czukotki - odpowiada. Mówię, że byłem tam kiedyś w największym mieście - Anadyrze. Irina zaczyna natychmiast mówić po rosyjsku. W Kanadzie mieszka już prawie 10 lat. Dostała się tu najbliższą drogą - przez Cieśninę Beringa. Twierdzi, że teraz podróż byłaby łatwiejsza.
Przed dwudziestu laty dotarłem do miasteczka Inuvik w delcie rzeki Mackenzie, w pobliżu 90. stopnia szerokości geograficznej północnej. Na kilka dni zamieszkałem w hotelu Eskimo Inn, który był dwa razy droższy od hoteli na południu Kanady, ale za to trzy razy gorszy. Tam po raz pierwszy usłyszałem ujadanie psów husky w zaprzęgu, a później zobaczyłem folię odblaskową we wszystkich oknach. Dowiedziałem się też od kogoś, że gdyby wszyscy Inuici się zjednoczyli - od Grenlandii, po rosyjską Czukotkę - byliby wielką siłą na północnych obszarach świata. Cząstka tych marzeń się spełniła. Od 1967 r. Terytoria Północno-Zachodnie (NWT) uzyskały status odrębnej jednostki administracyjnej Kanady.
Sztab Eskimosów
W eleganckim budynku w alei Laurier gości obdarowuje się obfitym pakietem informacji o Inuitach. Obok siebie mieszczą się biura przedstawicieli czterech krain zamieszkanych przez ludy polarne: Kanady, Alaski, Grenlandii i Rosji. Parasolem dla nich jest międzynarodowa organizacja Inuit Circumpolar Conference, reprezentująca 155 tys. mieszkańców Północy. Gospodarze znajdują się od lat w czołówce walczących o inuicką niezależność. W 1999 r. osiągnęli niewątpliwy sukces: w Kanadzie, w sąsiedztwie NWT, powstało terytorium Nunavut (2 mln km2), rozciągające się od północnych krańców Manitoby aż do osady Alert nad Oceanem Arktycznym, obejmujące wyspy w Zatoce Hudsona. Iqaluit (Mnóstwo Ryb) to stolica lodowego terytorium - nieduże miasteczko parterowych drewniaków ze zbiornikami oleju od frontu. Przycupnęło na najdalszym wschodzie kraju, już blisko Grenlandii. W Iqaluit jest lotnisko, kursują taksówki, ale nie ma ani jednej restauracji. Funkcjonuje tu też autonomiczny rząd.
Alkoholowa katastrofa
W Ottawie słyszę o głównych zadaniach organizujących się Inuitów: wzmocnieniu plemiennych więzi, walce o równe prawa i obronie integralności ich arktycznego środowiska, umożliwieniu - jak przez tysiące lat - dalszego trwania życia ludzkiego wśród śniegów i lodów, wichrów i wodnych przestrzeni.
Inuici mają zmartwienia prawie światu nieznane. Na styku z osadami Indian na granicy tundry dochodzi do sporów, a nawet starć, co miałem okazję obserwować w osadzie Detah pod Yellowknife. Przeważnie chodzi o obszar polowań, niekiedy o porywanie kobiet. No i o alkohol. To prawdziwa katastrofa prawie wszystkich autochtonicznych mieszkańców Ameryki. Rząd w Iqaluit upoważnił lokalne wspólnoty inuickie do wydawania zakazów konsumpcji alkoholu.
Inuici czy Kanadyjczycy?
Spotkany w Ottawie oblacki zakonnik Paweł Zając, który dwa lata spędził wśród Inuitów w osadzie Gjoa Haven, gdzie przed stu laty przez dwie zimy przebywał Roald Amundsen, opowiada z sympatią o polarnych mieszkańcach Nunavut. Wiele się od nich nauczył, zrozumiał, że każdemu stworzeniu i przedmiotowi przydają duszę. Poznał eskimoskie tabu i niektóre tajemnice ludowej medycyny, obserwował silne związki międzypokoleniowe i odradzanie się szamaństwa. Usiłował nawet pojąć coś z inuickiego języka, ale wysiłek był daremny, bo długość słów bije sławne tasiemcowe wyrazy Walijczyków (składają się z ponad trzydziestu liter). - Podobnie jak z językiem jest z ich mentalnością - dodaje ojciec Zając.
Jose Kasuqak, prezes Zjednoczenia Inuitów Kanadyjskich (Inuit Tapirisat Katanami), zadał kiedyś swoim plemiennym towarzyszom pytanie: "Czy czujecie się przede wszystkim Inuitami czy Kanadyjczykami?". Większość wskazała na pierwszą opcję. Ktoś tak to uzasadnił: "Przecież jesteśmy tutaj od 20 tysięcy lat". Są u siebie, nie boją się spotkania kultur, choć źle wspominają paternalizm białych. Nie unikają kontaktów zewnętrznych. Ich społeczność wystąpiła w 1985 r. z inicjatywą pomocy dla głodującej Etiopii. W 1979 r. pierwszy Inuit wszedł do kanadyjskiego parlamentu. Występują czynnie przeciw zanieczyszczaniu Arktyki, alarmują o stałym zmniejszaniu się pokrywy lodowcowej.
Większość Inuitów prowadzi osiadłe życie. Zaniechanie koczownictwa jest dla nich najgłębszą rewolucją kulturową. Na Czukotce spotkałem nomadów ze stadem reniferów - byli ubrani w skóry zwierząt, rozbijali nieprzemakalne skórzane namioty, wyglądali jak przybysze sprzed tysiąca lat (nawet w czerwonej Rosji nie zdołano zmienić trybu życia tych "bogatych biedaków"). Dopiero na północy Kanady i na Alasce zawiesili na kołku strzeżone przez siebie tajemnice pokonywania arktycznych żywiołów i zaakceptowali niektóre prawa cywilizacji.
Żółknąca Kanada
W świecie śniegów i lodów soczystości nabiera kolor żółty. Cała Kanada żółknie. W latach 90. w kraju klonowego liścia osiadło 1,8 mln imigrantów: 53 proc. przybyło z Azji, przede wszystkim z Chin. W Toronto istnieje już pięć chińskich dzielnic, dawne Vancouver jest nierozpoznawalne.
Któregoś dnia przystanąłem na chodniku w centralnej części Yonge Street w Toronto. Liczyłem przechodniów, obserwowałem ich twarze. Co trzecia twarz zdradzała azjatyckie pochodzenie, co uwierzytelniają oficjalne dane: 42 proc. mieszkańców Toronto stanowią imigranci, w większości z Azji. Jeżeli w sąsiednich Stanach Zjednoczonych można usłyszeć określenie "melting pot", w Kanadzie mówi się raczej o "etnicznej mozaice". A dominantą tej mozaiki staje się żółty kolor.
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.