Zachęcony przez Prezydenta postanowiłem się przeciwstawić machinacjom mutantów. Dość już tych afer, komisji i procesów A on jej puszczał pszczołę na nogi gołe. Jest wesoło. Długo nie wiedziałem, kim są ci dwaj faceci ubrani na ciemno, porośnięci szczeciną, z czerwonymi różkami na głowie, chwostem wystającym spod marynarki i małymi kopytkami, którzy zjawiali się, ilekroć siadałem do pisania felietonu dla "Wprost", i dyktowali mi, co mam pisać. Trzeba było dopiero Prezydenta RP, żeby mi to wyjaśnić. First Obywatel, mąż Pierwszej Lady, uświadomił mi, że to mutanci UB. Zmutowali się, bo nie mieli innego wyjścia - pomimo wysiłków Aleksandra Kwaśniewskiego odebrano im nadzwyczajne emerytury dla zasłużonych i jeszcze rozebrano Ubelisk.
To przez ich podszepty wspierałem lustrację i dekomunizację, piętnowałem afery i wyszydzałem prawdę dialektyczną oraz praktyczną moralność. Teraz się żenuję, ale jest już za późno. Teraz mogą pomóc tylko egzorcyzmy. Dlatego zwracam się do Pana Prezydenta z pokorną prośbą o przysłanie mi któregoś z jego znajomych, słynących cnotą, do wykadzenia Złego. Może być Wiatr, Żagiel, Kuna, Ungier albo Styrczula. Proszę tylko nie przysyłać Ałganowa, bo podobno mutanty są niewrażliwe na prawosławnych.
W każdym razie zachęcony przez Prezydenta RP postanowiłem się przeciwstawić machinacjom mutantów. Dość już tych afer, komisji i procesów. Dość publikowania dokumentów, billingów, zdjęć z albumów rodzinnych i wyrażania opinii niesłusznych. Polskę w Europie można budować tylko na opiniach słusznych i zdjęciach z przecinania wstęgi albo kładzenia kamienia węgielnego. No dobrze, ale skąd wiedzieć, która opinia jest słuszna, skoro nie ma wytycznych, narad i nasiadówek. Człowiek zostawiony sam na sam z własną opinią może łatwo popaść w błędy, a nawet popełnić crimen laesae maiestatis, a przecież nie po to mamy w Polsce demokrację, rząd, Sejm i Prezydenta, żeby każdy tekst w prasie zaczynał się od gombrowiczowskiej formuły - nie jestem ja na tyle lekkomyślny, aby w czasach obecnych co mniemać albo i nie mniemać. Zostawili nas samych sobie i jeszcze mają pretensję!
Póki mnie nie wyegzorcyzmowano, pozwalam sobie jednak mniemać na własny rachunek, że największym nieszczęściem Polski nie są afery, ale absolutna nieskuteczność całego aparatu państwa, razem z sądami, prokuraturą i komisjami sejmowymi w wyjaśnianiu tych afer i znajdowaniu winnych. Sam, na własną rękę i bez udziału mutantów, których odstraszyłem na razie portretem Andrzeja Celińskiego, doszedłem do wniosku, że powodem tego braku skuteczności jest to, że afery są zawiązywane i dokonują się w innej rzeczywistości niż próby ich ścigania i rozwiązania. Nasze afery domowe - zaczynając od FOZZ, a kończąc na Orlenie czy PZU - są narodowe w formie, ale socjalistyczne w treści. To znaczy, że afery rozgrywają się w personalnej resztówce po PRL, wedle zasad, norm i stosunków wtedy obowiązujących, a ściga się je w
III Rzeczypospolitej. Nic z tego dobrego wyniknąć nie może, bo te dwie rzeczywistości do siebie nie przystają. Szukamy sprawiedliwości, a mamy do dyspozycji tylko państwo prawa.
Dlatego trzeba by zharmonizować afery i ściganie. Zastosować lex specialis z czasów Gomułki, przywrócić mały kodeks karny. Niech oskarża prokurator Bardonowa, niech sądzą aferzystów ci sami sędziowie, którzy w stanie wojennym skazywali emerytki za sprzedaż kilku butelek piwa na więzienie, grzywnę i konfiskatę mienia. Niech sprawą sprzedaży PZU zajmie się ten śledczy, który doprowadził w roku 1984 do skazania na cztery lata więzienia faceta za przywiezienie z Radomia do Warszawy dwóch kożuchów na sprzedaż. Gdyby w komisji śledczej zamiast Gruszki i Macierewicza przesłuchiwali podejrzanych koledzy Humera, to po zastosowaniu szóstego stopnia perswazji już dawno wszyscy przyznaliby się do wszystkiego. Wtedy byłoby także łatwo odebrać ubeckim mutantom z "Wprost" debit na wydawanie pisma i skierować ich na reedukację do któregoś z kurortów, do Wronek albo do Rawicza.
Bez tego wszyscy będziemy się męczyć. My, obywatele, i Pan Prezydent Rzeczypospolitej, który przecież fotografuje się z każdym jak misiek na Krupówkach albo jak samolot z dykty na jarmarku. Tylko że misiek bierze za to pieniądze. I raz, i dwa, maczicza urok ma.
W każdym razie zachęcony przez Prezydenta RP postanowiłem się przeciwstawić machinacjom mutantów. Dość już tych afer, komisji i procesów. Dość publikowania dokumentów, billingów, zdjęć z albumów rodzinnych i wyrażania opinii niesłusznych. Polskę w Europie można budować tylko na opiniach słusznych i zdjęciach z przecinania wstęgi albo kładzenia kamienia węgielnego. No dobrze, ale skąd wiedzieć, która opinia jest słuszna, skoro nie ma wytycznych, narad i nasiadówek. Człowiek zostawiony sam na sam z własną opinią może łatwo popaść w błędy, a nawet popełnić crimen laesae maiestatis, a przecież nie po to mamy w Polsce demokrację, rząd, Sejm i Prezydenta, żeby każdy tekst w prasie zaczynał się od gombrowiczowskiej formuły - nie jestem ja na tyle lekkomyślny, aby w czasach obecnych co mniemać albo i nie mniemać. Zostawili nas samych sobie i jeszcze mają pretensję!
Póki mnie nie wyegzorcyzmowano, pozwalam sobie jednak mniemać na własny rachunek, że największym nieszczęściem Polski nie są afery, ale absolutna nieskuteczność całego aparatu państwa, razem z sądami, prokuraturą i komisjami sejmowymi w wyjaśnianiu tych afer i znajdowaniu winnych. Sam, na własną rękę i bez udziału mutantów, których odstraszyłem na razie portretem Andrzeja Celińskiego, doszedłem do wniosku, że powodem tego braku skuteczności jest to, że afery są zawiązywane i dokonują się w innej rzeczywistości niż próby ich ścigania i rozwiązania. Nasze afery domowe - zaczynając od FOZZ, a kończąc na Orlenie czy PZU - są narodowe w formie, ale socjalistyczne w treści. To znaczy, że afery rozgrywają się w personalnej resztówce po PRL, wedle zasad, norm i stosunków wtedy obowiązujących, a ściga się je w
III Rzeczypospolitej. Nic z tego dobrego wyniknąć nie może, bo te dwie rzeczywistości do siebie nie przystają. Szukamy sprawiedliwości, a mamy do dyspozycji tylko państwo prawa.
Dlatego trzeba by zharmonizować afery i ściganie. Zastosować lex specialis z czasów Gomułki, przywrócić mały kodeks karny. Niech oskarża prokurator Bardonowa, niech sądzą aferzystów ci sami sędziowie, którzy w stanie wojennym skazywali emerytki za sprzedaż kilku butelek piwa na więzienie, grzywnę i konfiskatę mienia. Niech sprawą sprzedaży PZU zajmie się ten śledczy, który doprowadził w roku 1984 do skazania na cztery lata więzienia faceta za przywiezienie z Radomia do Warszawy dwóch kożuchów na sprzedaż. Gdyby w komisji śledczej zamiast Gruszki i Macierewicza przesłuchiwali podejrzanych koledzy Humera, to po zastosowaniu szóstego stopnia perswazji już dawno wszyscy przyznaliby się do wszystkiego. Wtedy byłoby także łatwo odebrać ubeckim mutantom z "Wprost" debit na wydawanie pisma i skierować ich na reedukację do któregoś z kurortów, do Wronek albo do Rawicza.
Bez tego wszyscy będziemy się męczyć. My, obywatele, i Pan Prezydent Rzeczypospolitej, który przecież fotografuje się z każdym jak misiek na Krupówkach albo jak samolot z dykty na jarmarku. Tylko że misiek bierze za to pieniądze. I raz, i dwa, maczicza urok ma.
Więcej możesz przeczytać w 11/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.