Zabójstwo księdza Popiełuszki nie uderzało w generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, lecz pomogło im się uwiarygodnić
Wszystkie nowe i wstrząsające informacje, które znalazły się w artykule "Zbrodnia państwowa" ("Wprost", nr 42), są prawdziwe - ocenia prokurator Andrzej Witkowski. To on w lubelskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej do 14 października 2004 r. prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Pod błahym pretekstem formalnym (przesłuchanie w roli świadka w sprawie generałów Ciastonia i Płatka 11 lat wcześniej) Witkowskiemu odebrano śledztwo. Akurat wtedy, gdy zamierzał posadzić na ławie oskarżonych m.in. generała Czesława Kiszczaka. Także wiceprezes IPN Witold Kulesza oraz prokurator z katowickiego IPN Przemysław Piątek, który przejął śledztwo od Andrzeja Witkowskiego, potwierdzili, że informacje zawarte w artykule "Wprost" pokrywają się z ustaleniami znajdującymi się w dokumentach IPN. Ta zbrodnia była możliwa tylko w systemie, który mord uznawał za jedno z rutynowych działań operacyjnych policji politycznej. Nawet wedle ułomnego prawa PRL SB była organizacją przestępczą. Zabójstwo księdza Popiełuszki jest wręcz modelowym przykładem funkcjonowania tej przestępczej organizacji. Ujawnia też, że - jak w mafii - bezpiece zlecano zabójstwa.
Prof. Witold Kulesza i prokurator Przemysław Piątek podczas konferencji prasowej zorganizowanej po naszej publikacji i wyemitowaniu filmu w telewizji Polsat potwierdzili, że tuż przed odebraniem sprawy Witkowskiemu (nie pozwolono mu wystąpić na konferencji) informował on, że ma zamiar postawić gen. Kiszczaka w stan oskarżenia. Według prokuratora Piątka, zebrany materiał dowodowy nie pozwalał jednak (i wciąż nie pozwala) na postawienie Kiszczakowi zarzutu sprawstwa kierowniczego w tej zbrodni. Zważywszy na tempo śledztwa w katowickim IPN, zapewne zarzut ten nie zostanie postawiony nigdy. Przez rok po odebraniu sprawy Witkowskiemu prokurator Piątek przesłuchał zaledwie trzech świadków i nawet nie przeczytał akt. W tym czasie zmarło kilku kluczowych dla sprawy świadków, m.in. osoba, która widziała, jak sześć dni po oficjalnej dacie zabójstwa księdza i dwa dni po zatrzymaniu jego trzech oprawców z SB dwaj mężczyźni wrzucali zwłoki do Wisły.
Przestępcy państwowi
Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze "Wprost" i telewizji Polsat, wynika, że zbrodnia była w PRL wygodnym narzędziem "neutralizowania" opozycji i duchowieństwa. Mówi o tym m.in. tzw. raport Rokity (Jan Maria Rokita przewodniczył powstałej w 1989 r. komisji nadzwyczajnej Sejmu do zbadania działalności MSW). Znalazło się w nim m.in. stwierdzenie: "Zasadniczym zarzutem [wobec MSW] jest tolerowanie związku mającego na celu przestępstwa. Zadaniem sekcji `D` nie była ani ochrona obywateli, ani ochrona bezpieczeństwa państwa, tylko działalność dezintegracyjna, z reguły bezprawna, w stosunku do określonej grupy, jaką stanowił kler i Kościół katolicki. (...) Całość działalności przestępczej sekcji `D` pozwala sądzić, że mogły również nastąpić przypadki zabójstw, ponieważ w ramach sekcji `D` je planowano".
Zabójstwo księdza Popiełuszki - wbrew temu, co opowiadają generałowie Jaruzelski i Kiszczak - nie uderzało w nich, tylko pomogło im się uwiarygodnić. Dlatego zgodzili się na wykrycie i ukaranie sprawców. Jeśli byli tak praworządni, jak zapewniają, dlaczego mając do dyspozycji takie same środki jak w wypadku zabójstwa księdza Popiełuszki, nawet nie zdecydowali się nakazać śledztw w sprawie zamordowania ponad stu opozycjonistów? Gdy już nie dało się uniknąć śledztwa - jak w sprawach zabójstw Stanisława Pyjasa i Grzegorza Przemyka - skierowano je na ślepe tory. Powód jest prosty: we wszystkich tych wypadkach trzeba by wskazać na inspiratorów w MSW bądź w świecie polityki. Wtedy jednak nikt z opozycji nie siadłby do "okrągłego stołu" z ludźmi za to odpowiedzialnymi. Zrzucenie winy na nieznanych sprawców bądź upozowanie politycznych mordów na zwykłe przestępstwa kryminalne pozwoliło zachować cnotę. To, że w III RP nie było politycznej woli, by wyjaśnić prawdziwe okoliczności zamordowania w latach 80. księdza Popiełuszki i ponad stu innych osób, dowodzi, że poprzedni system skrępował niewidzialnymi więzami tych, którzy uwiarygodnili uczestników "okrągłego stołu" po stronie ówczesnej władzy.
Reżyser Kiszczak
Mechanizmy fałszowania prawdy o zbrodni na księdzu Popiełuszce bardzo przypominają zakłamywanie mordu na Grzegorzu Przemyku. W obu wypadkach do więzienia nie trafili bezpośrednio odpowiedzialni za zbrodnię (w sprawie Przemyka skazano osoby niewinne). W obu wypadkach po ujawnieniu zbrodni władze na użytek publiczny urządziły teatr. O tych metodach wiele mówi rozmowa, jaką 2 listopada 1984 r. odbyli Czesław Kiszczak i Adam Pietruszka (skazany za kierowanie zabójstwem księdza Popiełuszki ówczesny wicedyrektor departamentu IV MSW). - Generale Pietruszka, trzeba dać się chwilowo zamknąć - miał powiedzieć Kiszczak. - Jak towarzyszowi ministrowi wiadomo, jestem pułkownikiem. A po wtóre, o jakim zamknięciu mowa? - pytał Pietruszka. - Mój zwrot "generale" to nie przejęzyczenie. To oczywisty koszt za zrealizowanie przez was trudnej roli - ciągnął Kiszczak. - Ale dlaczego ja? - Bo organizacyjnie Piotrowski przy was jest najbliżej. - Organizacyjnie najbliżej, ale Piotrowski wykonuje jakieś tajemnicze zlecenia, w tym i to ostatnie, nad którym ja nie mam żadnej kontroli. - Tym też się zajmę, a wasze organizacyjne usytuowanie będzie przejrzyste i do przyjęcia przez opinię publiczną. Unikniemy przez to prowadzenia sprawy w głąb. (...) Tu trzeba jak najszybciej publicznie się uwiarygodnić, a na wyjaśnienia przyjdzie czas. - Nie! Niech to będą wiarygodniejsi, na przykład generałowie - przekonywał Pietruszka. - To jeszcze gorzej, wyglądałoby na pucz generalski. A tutaj idzie o pryncypia - odpowiadał Kiszczak. 8 czerwca 1990 r. relację z tej rozmowy prokurator spisał w protokole przyjęcia od Pietruszki ustnego zawiadomienia o przestępstwie. Pietruszka odtworzył rozmowę z zapisków sporządzonych tuż po rozmowie z gen. Kiszczakiem.
W kalendarzu Adama Pietruszki z 1984 r. znajduje się zapis: "Imieniny Czesława, a oni chcą 13". Zapis ten wskazuje, że sam Pietruszka doskonale się orientował w planie zabójstwa księdza Popiełuszki, pierwotnie planowanego na 13 października 1984 r., podczas gdy on optował za wykonaniem akcji 19 października - w imieniny Czesława. Adam Pietruszka był w pełni świadomym uczestnikiem zbrodni, choć oczywiście czuł się pokrzywdzony, że tylko on poza sprawcami ma ponieść karę. Wierzył jednak w pomoc resortu, że "jak się sprawa uciszy", wyjdzie z więzienia, a MSW o nim nie zapomni.
Złudzenia Pietruszka stracił dopiero w 1990 r. i dopiero wówczas złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez gen. Kiszczaka. Wcześniej aparat Kiszczaka sprawdzał (prowadząc zakrojoną na wielką skalę inwigilację), czy Pietruszka bądź ktoś z jego rodziny nie będą "nieodpowiedzialni". Wiosną 1987 r. Kiszczak zdecydował się przystąpić do działań uprzedzających takie "nieodpowiedzialne" zachowania. 3 marca 1987 r. wysłał pismo do ówczesnego sekretarza KC PZPR Stanisława Cioska, w III RP doradcy ds. międzynarodowych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Dokument opatrzony klauzulą "tajne specjalnego znaczenia" zawiera m.in. taki fragment: "Z Adamem Pietruszką i Różą Pietruszką przeprowadzone były wielokrotnie rozmowy, mające na celu doprowadzenie do ich świadomości ewentualnych prawnych konsekwencji nieodpowiedzialnego zachowania z ich strony. Dotychczasowe zachowanie się pozostałych skazanych w tej sprawie - G. Piotrowskiego, W. Chmielewskiego i L. Pękali - ocenić należy pozytywnie. W świetle powyższego, z uwagi na systematyczną eskalację zachowania A. Pietruszki w kierunku negatywnym (...) podjęto decyzję przemieszczenia go z Aresztu Śledczego Warszawa - Mokotów do Zakładu Karnego w Barczewie (woj. olsztyńskie). (...) Umieszczenie A. Pietruszki w Zakładzie Karnym w Barczewie ograniczy jego widzenia z rodziną i winno wpłynąć na pewne zahamowanie jego destrukcyjnych działań. W odniesieniu do zamierzeń Róży Pietruszki i innych członków rodziny skazanego - nadania rozgłosu sprawie - planuje się podjąć wyprzedzające działania, m.in. propagandowe, np. poprzez wystąpienie Rzecznika Prasowego Rządu [Jerzego Urbana], w celu zneutralizowania ewentualnych niekorzystnych następstw wspomnianych zamierzeń tych osób. (...) Taka formuła propagandowa działań wyprzedzających stworzyłaby możliwość do ewentualnego dalszego dyskredytowania poczynań R. Pietruszki i jej syna".
Sami swoi
Z analizy protokołów z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR wynika, że odrębną część teatru w reżyserii Czesława Kiszczaka stanowił proces toruński. 27 listopada 1984 r. Kiszczak wyjaśnił członkom Biura Politycznego: "Całe nieszczęście polega na tym, że nie możemy pisać aktu oskarżenia, przynajmniej oficjalnie, bo oskarżeni nie mają obrońców. Nam zależy z różnych względów, żeby to było trzech czy czterech obrońców, z którymi można znaleźć wspólny język, żeby to byli obrońcy, którzy by nie poszerzali sprawy poza sam fakt uprowadzenia i zabójstwa". - Znajdziecie takich dwóch, trzech? - pytał gen. Jaruzelski. - Szukamy, towarzyszu generale. To między innymi wyhamowuje skierowanie sprawy do sądu - odpowiadał Kiszczak.
O tym, jak wyglądały kryteria doboru składu orzekającego sądu, opowiedział prokuratorom IPN Jerzy Majchrowicz, były zastępca prokuratora wojewódzkiego we Włocławku. "W trakcie procesu sprawców uprowadzenia i zabójstwa księdza Popiełuszki przewodniczący składu Kujawa uchylał niektóre pytania sędziego Maciejewskiego, kiedy wychodziły one zbyt daleko, poza ustaloną linię tego procesu" - zeznał Majchrowicz.
Gen. Kiszczak sam rozrysował kalendarz nie tylko śledztwa, ale także procesu. Ówczesny prokurator wojewódzki w Toruniu Marian Jęczmyk opowiadał prokuratorom IPN, jak bliski współpracownik Kiszczaka, płk Zbigniew Pudysz, wywierał naciski na sędziego Artura Kujawę. "Była zasadnicza różnica zdań pomiędzy mną jako prokuratorem wojewódzkim w Toruniu a Prokuraturą Generalną w przedmiocie terminu zakończenia śledztwa w sprawie uprowadzenia i zabójstwa księdza. Prokuratura Generalna na skutek sugestii Służby Bezpieczeństwa forsowała stanowisko o jak najszybszym ukończeniu śledztwa, czemu ja się stanowczo sprzeciwiałem. Każda forma ukończenia postępowania w tak szybkim czasie faktycznie nie była jego zakończeniem, lecz przerwaniem. (...) Według mnie, nie można było przerywać postępowania na jego ówczesnym etapie i kierować aktu oskarżenia do sądu. (...) Stanowisko moje nie zostało uwzględnione. Mało tego, do Sądu Wojewódzkiego w Toruniu przyjechał w związku z tym moim stanowiskiem prawnik z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, późniejszy wiceminister spraw wewnętrznych, który nazywał się Pudysz. Odbyło się w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu spotkanie prezesa Sądu Wojewódzkiego w Toruniu, Kujawy, z Pudyszem" - zeznał Marian Jęczmyk.
Rola dla Hodysza?
W artykule "Zbrodnia państwowa" napisaliśmy, że przygotowany w MSW scenariusz mordu na księdzu Popiełuszce zakładał, że uprowadziła go i zabiła konspiracyjna grupa opozycjonistów, którzy chcieli wywołać zamieszki w Polsce. Istnienie tego scenariusza uwiarygodnia to, co się działo po aresztowaniu grupy Piotrowskiego. Jego samego wsadzono do celi kpt. Adama Hodysza, oficera Służby Bezpieczeństwa aresztowanego za pomoc opozycji. Z kolei Waldemar Chmielewski trafił do celi oficera SB Piotra Siedlińskiego, aresztowanego razem z Hodyszem i z tych samych powodów. Czy Hodysz i Siedliński mieli zostać wrobieni w spisek? Jeśli tak, to dlaczego tego planu nie zrealizowano?
Przez ponad dwadzieścia lat na podstawie ustaleń procesu toruńskiego wmawiano opinii publicznej, że wszyscy winni zbrodni ponieśli zasłużoną karę. Ówczesna władza stworzyła powtarzaną do dziś legendę o wyłącznej winie czterech funkcjonariuszy SB i swojej woli wyjaśnienia, jak było naprawdę. Legendę tę uwiarygodnili sami funkcjonariusze, którzy precyzyjnie odegrali swoje role. Najwyższy czas, aby wielkie kłamstwo w sprawie tej zbrodni obalić. To może złamać zmowę milczenia także w sprawie innych zbrodni systemu.
Prof. Witold Kulesza i prokurator Przemysław Piątek podczas konferencji prasowej zorganizowanej po naszej publikacji i wyemitowaniu filmu w telewizji Polsat potwierdzili, że tuż przed odebraniem sprawy Witkowskiemu (nie pozwolono mu wystąpić na konferencji) informował on, że ma zamiar postawić gen. Kiszczaka w stan oskarżenia. Według prokuratora Piątka, zebrany materiał dowodowy nie pozwalał jednak (i wciąż nie pozwala) na postawienie Kiszczakowi zarzutu sprawstwa kierowniczego w tej zbrodni. Zważywszy na tempo śledztwa w katowickim IPN, zapewne zarzut ten nie zostanie postawiony nigdy. Przez rok po odebraniu sprawy Witkowskiemu prokurator Piątek przesłuchał zaledwie trzech świadków i nawet nie przeczytał akt. W tym czasie zmarło kilku kluczowych dla sprawy świadków, m.in. osoba, która widziała, jak sześć dni po oficjalnej dacie zabójstwa księdza i dwa dni po zatrzymaniu jego trzech oprawców z SB dwaj mężczyźni wrzucali zwłoki do Wisły.
Przestępcy państwowi
Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze "Wprost" i telewizji Polsat, wynika, że zbrodnia była w PRL wygodnym narzędziem "neutralizowania" opozycji i duchowieństwa. Mówi o tym m.in. tzw. raport Rokity (Jan Maria Rokita przewodniczył powstałej w 1989 r. komisji nadzwyczajnej Sejmu do zbadania działalności MSW). Znalazło się w nim m.in. stwierdzenie: "Zasadniczym zarzutem [wobec MSW] jest tolerowanie związku mającego na celu przestępstwa. Zadaniem sekcji `D` nie była ani ochrona obywateli, ani ochrona bezpieczeństwa państwa, tylko działalność dezintegracyjna, z reguły bezprawna, w stosunku do określonej grupy, jaką stanowił kler i Kościół katolicki. (...) Całość działalności przestępczej sekcji `D` pozwala sądzić, że mogły również nastąpić przypadki zabójstw, ponieważ w ramach sekcji `D` je planowano".
Zabójstwo księdza Popiełuszki - wbrew temu, co opowiadają generałowie Jaruzelski i Kiszczak - nie uderzało w nich, tylko pomogło im się uwiarygodnić. Dlatego zgodzili się na wykrycie i ukaranie sprawców. Jeśli byli tak praworządni, jak zapewniają, dlaczego mając do dyspozycji takie same środki jak w wypadku zabójstwa księdza Popiełuszki, nawet nie zdecydowali się nakazać śledztw w sprawie zamordowania ponad stu opozycjonistów? Gdy już nie dało się uniknąć śledztwa - jak w sprawach zabójstw Stanisława Pyjasa i Grzegorza Przemyka - skierowano je na ślepe tory. Powód jest prosty: we wszystkich tych wypadkach trzeba by wskazać na inspiratorów w MSW bądź w świecie polityki. Wtedy jednak nikt z opozycji nie siadłby do "okrągłego stołu" z ludźmi za to odpowiedzialnymi. Zrzucenie winy na nieznanych sprawców bądź upozowanie politycznych mordów na zwykłe przestępstwa kryminalne pozwoliło zachować cnotę. To, że w III RP nie było politycznej woli, by wyjaśnić prawdziwe okoliczności zamordowania w latach 80. księdza Popiełuszki i ponad stu innych osób, dowodzi, że poprzedni system skrępował niewidzialnymi więzami tych, którzy uwiarygodnili uczestników "okrągłego stołu" po stronie ówczesnej władzy.
Reżyser Kiszczak
Mechanizmy fałszowania prawdy o zbrodni na księdzu Popiełuszce bardzo przypominają zakłamywanie mordu na Grzegorzu Przemyku. W obu wypadkach do więzienia nie trafili bezpośrednio odpowiedzialni za zbrodnię (w sprawie Przemyka skazano osoby niewinne). W obu wypadkach po ujawnieniu zbrodni władze na użytek publiczny urządziły teatr. O tych metodach wiele mówi rozmowa, jaką 2 listopada 1984 r. odbyli Czesław Kiszczak i Adam Pietruszka (skazany za kierowanie zabójstwem księdza Popiełuszki ówczesny wicedyrektor departamentu IV MSW). - Generale Pietruszka, trzeba dać się chwilowo zamknąć - miał powiedzieć Kiszczak. - Jak towarzyszowi ministrowi wiadomo, jestem pułkownikiem. A po wtóre, o jakim zamknięciu mowa? - pytał Pietruszka. - Mój zwrot "generale" to nie przejęzyczenie. To oczywisty koszt za zrealizowanie przez was trudnej roli - ciągnął Kiszczak. - Ale dlaczego ja? - Bo organizacyjnie Piotrowski przy was jest najbliżej. - Organizacyjnie najbliżej, ale Piotrowski wykonuje jakieś tajemnicze zlecenia, w tym i to ostatnie, nad którym ja nie mam żadnej kontroli. - Tym też się zajmę, a wasze organizacyjne usytuowanie będzie przejrzyste i do przyjęcia przez opinię publiczną. Unikniemy przez to prowadzenia sprawy w głąb. (...) Tu trzeba jak najszybciej publicznie się uwiarygodnić, a na wyjaśnienia przyjdzie czas. - Nie! Niech to będą wiarygodniejsi, na przykład generałowie - przekonywał Pietruszka. - To jeszcze gorzej, wyglądałoby na pucz generalski. A tutaj idzie o pryncypia - odpowiadał Kiszczak. 8 czerwca 1990 r. relację z tej rozmowy prokurator spisał w protokole przyjęcia od Pietruszki ustnego zawiadomienia o przestępstwie. Pietruszka odtworzył rozmowę z zapisków sporządzonych tuż po rozmowie z gen. Kiszczakiem.
W kalendarzu Adama Pietruszki z 1984 r. znajduje się zapis: "Imieniny Czesława, a oni chcą 13". Zapis ten wskazuje, że sam Pietruszka doskonale się orientował w planie zabójstwa księdza Popiełuszki, pierwotnie planowanego na 13 października 1984 r., podczas gdy on optował za wykonaniem akcji 19 października - w imieniny Czesława. Adam Pietruszka był w pełni świadomym uczestnikiem zbrodni, choć oczywiście czuł się pokrzywdzony, że tylko on poza sprawcami ma ponieść karę. Wierzył jednak w pomoc resortu, że "jak się sprawa uciszy", wyjdzie z więzienia, a MSW o nim nie zapomni.
Złudzenia Pietruszka stracił dopiero w 1990 r. i dopiero wówczas złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez gen. Kiszczaka. Wcześniej aparat Kiszczaka sprawdzał (prowadząc zakrojoną na wielką skalę inwigilację), czy Pietruszka bądź ktoś z jego rodziny nie będą "nieodpowiedzialni". Wiosną 1987 r. Kiszczak zdecydował się przystąpić do działań uprzedzających takie "nieodpowiedzialne" zachowania. 3 marca 1987 r. wysłał pismo do ówczesnego sekretarza KC PZPR Stanisława Cioska, w III RP doradcy ds. międzynarodowych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Dokument opatrzony klauzulą "tajne specjalnego znaczenia" zawiera m.in. taki fragment: "Z Adamem Pietruszką i Różą Pietruszką przeprowadzone były wielokrotnie rozmowy, mające na celu doprowadzenie do ich świadomości ewentualnych prawnych konsekwencji nieodpowiedzialnego zachowania z ich strony. Dotychczasowe zachowanie się pozostałych skazanych w tej sprawie - G. Piotrowskiego, W. Chmielewskiego i L. Pękali - ocenić należy pozytywnie. W świetle powyższego, z uwagi na systematyczną eskalację zachowania A. Pietruszki w kierunku negatywnym (...) podjęto decyzję przemieszczenia go z Aresztu Śledczego Warszawa - Mokotów do Zakładu Karnego w Barczewie (woj. olsztyńskie). (...) Umieszczenie A. Pietruszki w Zakładzie Karnym w Barczewie ograniczy jego widzenia z rodziną i winno wpłynąć na pewne zahamowanie jego destrukcyjnych działań. W odniesieniu do zamierzeń Róży Pietruszki i innych członków rodziny skazanego - nadania rozgłosu sprawie - planuje się podjąć wyprzedzające działania, m.in. propagandowe, np. poprzez wystąpienie Rzecznika Prasowego Rządu [Jerzego Urbana], w celu zneutralizowania ewentualnych niekorzystnych następstw wspomnianych zamierzeń tych osób. (...) Taka formuła propagandowa działań wyprzedzających stworzyłaby możliwość do ewentualnego dalszego dyskredytowania poczynań R. Pietruszki i jej syna".
Sami swoi
Z analizy protokołów z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR wynika, że odrębną część teatru w reżyserii Czesława Kiszczaka stanowił proces toruński. 27 listopada 1984 r. Kiszczak wyjaśnił członkom Biura Politycznego: "Całe nieszczęście polega na tym, że nie możemy pisać aktu oskarżenia, przynajmniej oficjalnie, bo oskarżeni nie mają obrońców. Nam zależy z różnych względów, żeby to było trzech czy czterech obrońców, z którymi można znaleźć wspólny język, żeby to byli obrońcy, którzy by nie poszerzali sprawy poza sam fakt uprowadzenia i zabójstwa". - Znajdziecie takich dwóch, trzech? - pytał gen. Jaruzelski. - Szukamy, towarzyszu generale. To między innymi wyhamowuje skierowanie sprawy do sądu - odpowiadał Kiszczak.
O tym, jak wyglądały kryteria doboru składu orzekającego sądu, opowiedział prokuratorom IPN Jerzy Majchrowicz, były zastępca prokuratora wojewódzkiego we Włocławku. "W trakcie procesu sprawców uprowadzenia i zabójstwa księdza Popiełuszki przewodniczący składu Kujawa uchylał niektóre pytania sędziego Maciejewskiego, kiedy wychodziły one zbyt daleko, poza ustaloną linię tego procesu" - zeznał Majchrowicz.
Gen. Kiszczak sam rozrysował kalendarz nie tylko śledztwa, ale także procesu. Ówczesny prokurator wojewódzki w Toruniu Marian Jęczmyk opowiadał prokuratorom IPN, jak bliski współpracownik Kiszczaka, płk Zbigniew Pudysz, wywierał naciski na sędziego Artura Kujawę. "Była zasadnicza różnica zdań pomiędzy mną jako prokuratorem wojewódzkim w Toruniu a Prokuraturą Generalną w przedmiocie terminu zakończenia śledztwa w sprawie uprowadzenia i zabójstwa księdza. Prokuratura Generalna na skutek sugestii Służby Bezpieczeństwa forsowała stanowisko o jak najszybszym ukończeniu śledztwa, czemu ja się stanowczo sprzeciwiałem. Każda forma ukończenia postępowania w tak szybkim czasie faktycznie nie była jego zakończeniem, lecz przerwaniem. (...) Według mnie, nie można było przerywać postępowania na jego ówczesnym etapie i kierować aktu oskarżenia do sądu. (...) Stanowisko moje nie zostało uwzględnione. Mało tego, do Sądu Wojewódzkiego w Toruniu przyjechał w związku z tym moim stanowiskiem prawnik z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, późniejszy wiceminister spraw wewnętrznych, który nazywał się Pudysz. Odbyło się w Sądzie Wojewódzkim w Toruniu spotkanie prezesa Sądu Wojewódzkiego w Toruniu, Kujawy, z Pudyszem" - zeznał Marian Jęczmyk.
Rola dla Hodysza?
W artykule "Zbrodnia państwowa" napisaliśmy, że przygotowany w MSW scenariusz mordu na księdzu Popiełuszce zakładał, że uprowadziła go i zabiła konspiracyjna grupa opozycjonistów, którzy chcieli wywołać zamieszki w Polsce. Istnienie tego scenariusza uwiarygodnia to, co się działo po aresztowaniu grupy Piotrowskiego. Jego samego wsadzono do celi kpt. Adama Hodysza, oficera Służby Bezpieczeństwa aresztowanego za pomoc opozycji. Z kolei Waldemar Chmielewski trafił do celi oficera SB Piotra Siedlińskiego, aresztowanego razem z Hodyszem i z tych samych powodów. Czy Hodysz i Siedliński mieli zostać wrobieni w spisek? Jeśli tak, to dlaczego tego planu nie zrealizowano?
Przez ponad dwadzieścia lat na podstawie ustaleń procesu toruńskiego wmawiano opinii publicznej, że wszyscy winni zbrodni ponieśli zasłużoną karę. Ówczesna władza stworzyła powtarzaną do dziś legendę o wyłącznej winie czterech funkcjonariuszy SB i swojej woli wyjaśnienia, jak było naprawdę. Legendę tę uwiarygodnili sami funkcjonariusze, którzy precyzyjnie odegrali swoje role. Najwyższy czas, aby wielkie kłamstwo w sprawie tej zbrodni obalić. To może złamać zmowę milczenia także w sprawie innych zbrodni systemu.
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.