Pakt Ribbentrop - Mołotow to najbardziej jaskrawy przejaw rosyjskiego sposobu myślenia o geopolityce
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/stale/laskowski.jpg)
Emerytura w Pribałtyce
Marzeniem milionów obywateli ZSRR była emerytura w tzw. Pribałtyce. W sowieckim imperium Litwa, Łotwa i Estonia były krainą dostatku. Dziś najwięcej Rosjan wskazuje te kraje, zwłaszcza Łotwę, jako państwa wrogie Rosji (49 proc. badanych). Niemcom wybaczono miliony wojennych ofiar i obrócone w ruiny miasta (tylko 3 proc. Rosjan uważa Niemcy za kraj nieprzyjazny). Łotyszom wciąż się wyrzuca kilka złożonych z ochotników oddziałów Waffen SS.
Moskiewscy władcy nigdy specjalnie nie szanowali małych i słabych. Wszystkie graniczące z Rosją państwa traktowali jak potencjalną zdobycz. Pakt Ribbentrop - Mołotow to nie tylko historyczny epizod. To najbardziej jaskrawy przejaw rosyjskiego sposobu myślenia o geopolityce i budowaniu stosunków z resztą świata - układać się z wielkimi, małych traktując instrumentalnie w kategoriach aneksji i stref wpływów. Tak było kiedyś i nie inaczej jest teraz. Kreml z trudem akceptuje istnienie wspólnot w rodzaju UE oraz sojuszy takich jak NATO. Władimir Putin najlepiej się czuje, ustalając porządek rzeczy w cztery oczy z kanclerzem Niemiec, prezydentem USA czy premierem Wielkiej Brytanii. Decyzja o budowie po dnie Bałtyku gazociągu łączącego bezpośrednio Rosję i Niemcy stała się wielkim sukcesem Kremla. I nie chodzi o aspekty ekonomiczne. Koszty w tym wypadku nie mają większego znaczenia. Piętnaście lat po rozpadzie ZSRR Kreml utwierdził się w przekonaniu, że da się załatwiać interesy z wielkimi, lekceważąc mniej znaczących członków europejskiej wspólnoty. "Dlaczego o nas tak źle mówicie i piszecie? - pyta rosyjskiego dziennikarza koleżanka po fachu z Estonii. - Ale wiesz, my o was w ogóle nie mówimy - odpowiada Rosjanin". Rzeczywiście, małe kraje najbliższego sąsiedztwa pojawiają się w rosyjskiej świadomości publicznej niemal wyłącznie przy okazji sporów, incydentów i roszczeń: Litwa, gdy mowa o tranzycie do obwodu kaliningradzkiego, Łotwa przy okazji zjazdu miejscowych weteranów SS, a Estonia, gdy trzeba wystąpić w obronie tamtejszej mniejszości rosyjskiej. Moskwa pogodziła się wprawdzie ze wstąpieniem krajów bałtyckich do NATO, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że nie traktuje tego poważnie, zresztą przy pobłażliwej akceptacji najpotężniejszych członków sojuszu.
Gorsze NATO?
Kiedy kilkanaście dni temu na Litwie rozbił się rosyjski myśliwiec Su-27, ze sztabu generalnego sojuszu nie było słychać ostrych ostrzeżeń ani protestów. Wydarzenie potraktowano jako nieistotne, coś w rodzaju wypadku przy pracy. "Incydent na Litwie nie stanowi dla nas żadnego niebezpieczeństwa - mówił estońskiej gazecie amerykański generał Wesley Clark. - Należy go postrzegać jedynie jako symbol niebezpieczeństwa, a to problem polityczny. Rosji nie wolno pozwalać na zastraszanie państw bałtyckich. NATO powinno stanąć w ich obronie". Amerykanie namawiają Bałtów, by zwracali na siebie uwagę, by głośno mówili na Zachodzie o wszystkich incydentach sprowokowanych przez Rosję i jej siły zbrojne. Ale tak naprawdę w Brukseli nikt nie traktuje tych wydarzeń poważnie. "Nie będziemy teraz zestrzeliwać samolotów, to byłoby szaleństwo - mówi Clark. - To byłoby podobne do obłąkańczej polityki ZSRR. Wszyscy pamiętamy przecież zestrzelenie koreańskiego samolotu pasażerskiego i śmierć ponad 200 osób". W NATO nikt nie chce się wdawać w spór z Rosją z powodu myśliwców lecących z Rosji do Kaliningradu i naruszających litewską przestrzeń powietrzną. Nawet jeśli rosyjscy piloci czynią to całkiem świadomie, Zachodowi i tak łatwiej jest to traktować jak nic nie znaczący drobiazg. Ot, taki kopniak wymierzony młodszemu bratu przeszkadzającemu w zabawie dużym chłopcom.
Rosjanie z kolei skarżą się, że już zewsząd otacza ich NATO. Sojusz podszedł do ich granic i może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Jeśli nie teraz, to w nieokreślonej przyszłości. Tyle że nikt nie potrafi doprecyzować, na czym to zagrożenie miałoby polegać. I tylko niechętnie rosyjscy politycy przyznają, że NATO już dawno straciło zęby, przekształcając się z organizacji militarnej w polityczną.
Eksperci wykładający na moskiewskich uniwersytetach mówią o zachodniej "piątej kolumnie" w Moskwie. Bałtowie z kolei długo jeszcze będą się borykać z problemem rosyjskiej mniejszości. Zresztą, pojęcie "mniejszość" niezbyt dokładnie oddaje stan rzeczy. Na Łotwie Rosjanie stanowią prawie połowę ludności, w Estonii niewiele mniej. Niechętnie się asymilują. Nawet brak możliwości zdobycia obywatelstwa nie motywuje ich do obowiązkowej w takim wypadku nauki języka. W Estonii tylko nieliczni uzyskują w związku z tym prawa rdzennych obywateli. Mimo to reemigracja do Rosji jest zjawiskiem prawie nie istniejącym. "A kto tam na nas czeka? - mówią estońscy Rosjanie. - W kapitalizmie jak ma się pracę, to język nie ma znaczenia". I tak żyją w świecie równoległym. Oglądają rosyjską telewizję, czytają rosyjskie gazety, dzieci posyłają do własnych szkół. Z Estończykami prawie się nie komunikują, bo tamci z kolei szybko zapominają rosyjski, przymusowo przyswajany w czasach ZSRR. Estońską ustawę o obowiązkowej nauce języka Rosjanie traktują jak dopuszczalne w sowieckim społeczeństwie świństwo w stosunku do tych, którzy kiedyś przyszli nieproszeni na tę ziemię. "Taka mała zemsta za wielkie krzywdy" - pisał publicysta Witalij Portnikow. Skłonność do bagatelizowania problemów podnoszonych przez "małych sąsiadów" to jeszcze jedna cecha rosyjskiej polityki wobec byłych republik radzieckich, a także byłych satelitów z Układu Warszawskiego. Wielkie sprawy Kreml zwykł załatwiać z kim innym, a drobne się nie liczą. Tyle że w Wilnie, Rydze i Tallinie już wiedzą, że nie można się z tym tak po prostu pogodzić. Chociażby po to, by uniknąć niespodzianek bardziej przykrych niż przymusowe lądowanie rosyjskiego myśliwca. Historia pokazuje, że można się spodziewać wszystkiego, a rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew przypomina francuskie podobno przysłowie: "Poskrob mocniej Rosjanina, a zobaczysz Tatarzyna".
Więcej możesz przeczytać w 43/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.