Konflikt rosyjsko-ukraiński to zaledwie początek gazowej wojny o niezależność Ukrainy
Agnieszka Korniejenko
z Kijowa
Rosyjsko-ukraiński konflikt gazowy został uznany za polityczny szantaż i odwet za "pomarańczową rewolucję". Rosja domaga się renegocjacji umowy zawartej w połowie 2002 r. między Naftogazem Ukrainy i rosyjskim Gazpromem, regulującej cenę zakupu, objętość i cenę tranzytu gazu przez ukraińskie terytorium w latach 2003-2013. Ta umowa (uzupełniona w sierpniu 2004 r.) ustanowiła cenę za zakup gazu w wysokości 50 dolarów za 1000 m3 i opłatę 1,09 dolara za 100 km tranzytu surowca ukraińskimi rurociągami. Zapisano, że ceny za zakup i tranzyt gazu nie podlegają zmianom i renegocjacji podczas czteroletniego okresu obowiązywania.
Będąca przedmiotem sporu umowa nie jest zwyczajnym kontraktem. Nierynkowe sposoby rozliczeń (zapłata przez Rosję gazem, a nie pieniędzmi za tranzyt do Europy ukraińskimi rurami) miały umożliwić do 2009 r. spłatę ukraińskiego długu wobec Rosji (1,25 mld dolarów). Zamrożenie cen gazu szybko okazało się mało korzystne dla Ukrainy i już w pierwszej połowie 2005 r. ówczesny minister sprawiedliwości Roman Zwarycz wystąpił z propozycją spłaty ukraińskiego długu gotówką. W odpowiedzi Gazprom oświadczył, że ta sprawa została uregulowana w sierpniu 2004 r. i pozostaje bez zmian do 2009 r.
Opozycyjne Nie TAK!
Gdy kalendarz negocjacji między Gazpromem i Naftogazem skojarzy się z kalendarzem politycznym, szybko stanie się jasne, że umowa obejmowała okres kadencji promoskiewskiego kandydata na prezydenta Wiktora Janukowycza. A uzgodnienia podpisane w połowie 2004 r. od ich wejścia w życie z początkiem roku 2005 dzieli próba otrucia opozycyjnego kandydata na prezydenta, pomarańczowy bunt na Ukrainie i nieskuteczne ingerencje prezydenta Putina w wybory. Ślady tego niezrealizowanego scenariusza odnajdujemy do dziś w wypowiedziach Janukowycza: "Nie podzielając niezwykle ostrego stanowiska Rosji w tej kwestii, konstatujemy jednocześnie, że jest to adekwatna reakcja na nieustanne prowokacje ze strony sił Juszczenki, które - odżegnując się od zbalansowanej, wielowektorowej polityki zewnętrznej - zajęły wrogie w stosunku do Rosji stanowisko w ramach szerokiego zakresu problemów polityki międzynarodowej".
Łatwo się domyślić, że następną propozycją obecnej opozycji będzie ściślejszy sojusz z Rosją, pogłębienie braterskich słowiańskich związków i odizolowanie Ukrainy od europejskiej wspólnoty. W najnowszym oświadczeniu opozycyjnego bloku Nie TAK! (w odpowiedzi na wyborcze hasło Juszczenki "TAK!") czytamy: "Grupa Juszczenki nie może być efektywnym uczestnikiem jakichkolwiek negocjacji ze stroną rosyjską, zwłaszcza dotyczących problemów gazu. Kierownictwo Rosji odnosi się do niej z nieskrywanym brakiem zaufania". Brzmi to niczym SLD-owskie zapowiedzi walki z "prawicową rusofobią".
Im gorzej, tym lepiej?
Na efekty gazowego konfliktu zarówno na Ukrainie, jak i w państwach Unii Europejskiej długo nie trzeba będzie czekać. W Kijowie nareszcie zaczęto mówić o oszczędności energii, a premier Jurij Jechanurow wprowadził limit zużycia gazu dla poszczególnych obwodów. Prezydent Juszczenko w przeddzień nowego roku powołał nowego wicepremiera ds. energetyki Witalija Hajduka. Ma on w ciągu czterech lat doprowadzić do dywersyfikacji źródeł gazu, węgla i ropy. Nowy wicepremier był już sprawnym ministrem za czasów Kuczmy i znany jest ze swojego sprzeciwu wobec tego, by rurociąg Odessa - Brody (w przyszłości - Gdańsk) tłoczył rosyjską ropę. W dodatku, podobnie jak w Polsce, na brzegu Morza Czarnego ma powstać port gazowy, który umożliwi dostarczanie gazu drogą morską.
Ukraińcy w odpowiedzi na rosyjskie działania chcą urynkowić ceny przesyłu rosyjskiego gazu rurami. Coraz częściej pada też pytanie o inwentaryzację majątku pozostawionej po 1991 r. na terytorium Ukrainy Floty Czarnomorskiej i zasady dzierżawienia bazy morskiej w Sewastopolu. Pojawiała się sprawa odebrania Moskwie stacji radiolokacyjnych i wydzierżawienia ich NATO. Pojawia się też pytanie o zasady przekraczania granicy rosyjsko-ukraińskiej.
Próba politycznej dyskredytacji Ukrainy w oczach opinii międzynarodowej wywołuje powszechne oburzenie. Wskazuje się na retorykę oświadczeń: Ukraińcy "kradną" europejski gaz, gdy Gazprom przykręca kurki; Moskwa zaś tylko "uzupełnia braki", kiedy blokuje zwiększone dostawy gazu z Turkmenistanu na Ukrainę. Choć o silnym powiązaniu gospodarek rosyjskiej i ukraińskiej nie trzeba nikogo przekonywać, to społecznym efektem gazowego sporu jest niechęć Ukraińców do ulegania Moskwie i powszechna opinia o konieczności oparcia wzajemnych stosunków na zdrowych rynkowych zasadach. Rosja w swojej wizji "bliskiej zagranicy" po raz kolejny nie dostrzega odmienności demokratyzującej się Ukrainy, a projekt odnowienia imperium przez energetyczne wojny z byłymi republikami doprowadzi ostatecznie do dywersyfikacji źródeł energii, a więc zmniejszenia zapotrzebowania na rosyjski gaz. Propozycja przejścia na ceny rynkowe - nawet pięciokrotnie wyższe od dotychczasowych - będzie jedynie katalizatorem zmian prowadzących do usamodzielnienia ekonomicznego byłych sowieckich republik, co z pewnością wyjdzie im na dobre.
Gazowy konflikt, który faktycznie trwa już ponad miesiąc, dawno przekroczył granice rosyjsko-ukraińskie w podwójnym tego słowa znaczeniu. Po pierwsze, Ukraina rozważa zwrócenie się do Instytutu Arbitrażowego przy Izbie Handlowej w Sztokholmie - jako instytucji odwoławczej przewidzianej zapisami kontraktu z 2002 r. Zwłaszcza że Naftogaz korzystał już z międzynarodowego arbitrażu w związku z oskarżeniami o kradzież rosyjskiego gazu. W latach 2000-2003 ukraińska strona uwolniła się od podobnych zarzutów przed sądami USA. Gesty wykonywane przez Gazprom w ostatnim tygodniu - najpierw zakręcenie gazowego kurka, potem stopniowe przywracanie zakontraktowanych przez państwa europejskie ilości gazu - podważyły wiarygodność rosyjskiego partnera. Poprzednio Moskwa groziła Mińskowi, a polskie spółki ponosiły straty. Dziś szantażuje Kijów, a Europa uzupełnia gaz z własnych rezerw. Jeśli nie zmieni się geografia infrastruktury przesyłowej, jutro możemy oczekiwać szantażu wobec Europy.
Mieszanie w gazie
Kilka dni temu strony konfliktu triumfalnie obwieściły polubowne zakończenie negocjacji i wydały komunikat, który mógł wprawić w osłupienie: Rosja będzie sprzedawać gaz po 230 dolarów, a Ukraina będzie kupować po 95 dolarów za 1000 m3. Cena ma spadać od mieszania gazu: drogiego rosyjskiego i taniego azjatyckiego. W mieszaniu ma się specjalizować tajemnicza firma RusUkrEnergo, której pośrednictwu kontrahenci zawdzięczają ów ekonomiczny cud. Jest to firma zarejestrowana w Szwajcarii przez rosyjski Gazprombank i austriacki Raiffeisen w celu dostarczania turkmeńskiego gazu dla Ukrainy (do 2028 r.). Gazprom ma w niej 50 proc. udziałów. Włączenie takiego pośrednika oznacza podniesienie ceny za turkmeński gaz z 50 USD do 95 USD przy pełnej kontroli ze strony Rosji i - skwapliwie przemilczanej w oficjalnych komunikatach - rezygnacji Ukrainy z bezpośrednich umów z Turkmenistanem. "Sukces" negocjacyjny ma więc podwójnie gorzki smak: po pierwsze - Ukraina zrezygnowała z ograniczonej dywersyfikacji dostaw gazu z Azji Środkowej, oddając pełną kontrolę Gazpromowi, a po drugie - przyjmując kompromis, zgodziła się na nieegzekwowanie zapisów obowiązującej dotychczas umowy i niedochodzenie swoich praw na drodze sądowej. Obie konsekwencje dzisiejszej ugody, jak łatwo przewidzieć, zemszczą się na Ukrainie podczas następnego kryzysu wywołanego przez Rosję. A Gazprom? Prawdopodobnie rzeczywiście sprzeda gaz po 230 dolarów, ale odbiorcom w zachodniej Europie, bo kto wie, jakie oszczędności poczynił, dostarczając cudzy gaz na Ukrainę w nieznanych nikomu proporcjach.
Agnieszka Korniejenko
z Kijowa
Rosyjsko-ukraiński konflikt gazowy został uznany za polityczny szantaż i odwet za "pomarańczową rewolucję". Rosja domaga się renegocjacji umowy zawartej w połowie 2002 r. między Naftogazem Ukrainy i rosyjskim Gazpromem, regulującej cenę zakupu, objętość i cenę tranzytu gazu przez ukraińskie terytorium w latach 2003-2013. Ta umowa (uzupełniona w sierpniu 2004 r.) ustanowiła cenę za zakup gazu w wysokości 50 dolarów za 1000 m3 i opłatę 1,09 dolara za 100 km tranzytu surowca ukraińskimi rurociągami. Zapisano, że ceny za zakup i tranzyt gazu nie podlegają zmianom i renegocjacji podczas czteroletniego okresu obowiązywania.
Będąca przedmiotem sporu umowa nie jest zwyczajnym kontraktem. Nierynkowe sposoby rozliczeń (zapłata przez Rosję gazem, a nie pieniędzmi za tranzyt do Europy ukraińskimi rurami) miały umożliwić do 2009 r. spłatę ukraińskiego długu wobec Rosji (1,25 mld dolarów). Zamrożenie cen gazu szybko okazało się mało korzystne dla Ukrainy i już w pierwszej połowie 2005 r. ówczesny minister sprawiedliwości Roman Zwarycz wystąpił z propozycją spłaty ukraińskiego długu gotówką. W odpowiedzi Gazprom oświadczył, że ta sprawa została uregulowana w sierpniu 2004 r. i pozostaje bez zmian do 2009 r.
Opozycyjne Nie TAK!
Gdy kalendarz negocjacji między Gazpromem i Naftogazem skojarzy się z kalendarzem politycznym, szybko stanie się jasne, że umowa obejmowała okres kadencji promoskiewskiego kandydata na prezydenta Wiktora Janukowycza. A uzgodnienia podpisane w połowie 2004 r. od ich wejścia w życie z początkiem roku 2005 dzieli próba otrucia opozycyjnego kandydata na prezydenta, pomarańczowy bunt na Ukrainie i nieskuteczne ingerencje prezydenta Putina w wybory. Ślady tego niezrealizowanego scenariusza odnajdujemy do dziś w wypowiedziach Janukowycza: "Nie podzielając niezwykle ostrego stanowiska Rosji w tej kwestii, konstatujemy jednocześnie, że jest to adekwatna reakcja na nieustanne prowokacje ze strony sił Juszczenki, które - odżegnując się od zbalansowanej, wielowektorowej polityki zewnętrznej - zajęły wrogie w stosunku do Rosji stanowisko w ramach szerokiego zakresu problemów polityki międzynarodowej".
Łatwo się domyślić, że następną propozycją obecnej opozycji będzie ściślejszy sojusz z Rosją, pogłębienie braterskich słowiańskich związków i odizolowanie Ukrainy od europejskiej wspólnoty. W najnowszym oświadczeniu opozycyjnego bloku Nie TAK! (w odpowiedzi na wyborcze hasło Juszczenki "TAK!") czytamy: "Grupa Juszczenki nie może być efektywnym uczestnikiem jakichkolwiek negocjacji ze stroną rosyjską, zwłaszcza dotyczących problemów gazu. Kierownictwo Rosji odnosi się do niej z nieskrywanym brakiem zaufania". Brzmi to niczym SLD-owskie zapowiedzi walki z "prawicową rusofobią".
Im gorzej, tym lepiej?
Na efekty gazowego konfliktu zarówno na Ukrainie, jak i w państwach Unii Europejskiej długo nie trzeba będzie czekać. W Kijowie nareszcie zaczęto mówić o oszczędności energii, a premier Jurij Jechanurow wprowadził limit zużycia gazu dla poszczególnych obwodów. Prezydent Juszczenko w przeddzień nowego roku powołał nowego wicepremiera ds. energetyki Witalija Hajduka. Ma on w ciągu czterech lat doprowadzić do dywersyfikacji źródeł gazu, węgla i ropy. Nowy wicepremier był już sprawnym ministrem za czasów Kuczmy i znany jest ze swojego sprzeciwu wobec tego, by rurociąg Odessa - Brody (w przyszłości - Gdańsk) tłoczył rosyjską ropę. W dodatku, podobnie jak w Polsce, na brzegu Morza Czarnego ma powstać port gazowy, który umożliwi dostarczanie gazu drogą morską.
Ukraińcy w odpowiedzi na rosyjskie działania chcą urynkowić ceny przesyłu rosyjskiego gazu rurami. Coraz częściej pada też pytanie o inwentaryzację majątku pozostawionej po 1991 r. na terytorium Ukrainy Floty Czarnomorskiej i zasady dzierżawienia bazy morskiej w Sewastopolu. Pojawiała się sprawa odebrania Moskwie stacji radiolokacyjnych i wydzierżawienia ich NATO. Pojawia się też pytanie o zasady przekraczania granicy rosyjsko-ukraińskiej.
Próba politycznej dyskredytacji Ukrainy w oczach opinii międzynarodowej wywołuje powszechne oburzenie. Wskazuje się na retorykę oświadczeń: Ukraińcy "kradną" europejski gaz, gdy Gazprom przykręca kurki; Moskwa zaś tylko "uzupełnia braki", kiedy blokuje zwiększone dostawy gazu z Turkmenistanu na Ukrainę. Choć o silnym powiązaniu gospodarek rosyjskiej i ukraińskiej nie trzeba nikogo przekonywać, to społecznym efektem gazowego sporu jest niechęć Ukraińców do ulegania Moskwie i powszechna opinia o konieczności oparcia wzajemnych stosunków na zdrowych rynkowych zasadach. Rosja w swojej wizji "bliskiej zagranicy" po raz kolejny nie dostrzega odmienności demokratyzującej się Ukrainy, a projekt odnowienia imperium przez energetyczne wojny z byłymi republikami doprowadzi ostatecznie do dywersyfikacji źródeł energii, a więc zmniejszenia zapotrzebowania na rosyjski gaz. Propozycja przejścia na ceny rynkowe - nawet pięciokrotnie wyższe od dotychczasowych - będzie jedynie katalizatorem zmian prowadzących do usamodzielnienia ekonomicznego byłych sowieckich republik, co z pewnością wyjdzie im na dobre.
Gazowy konflikt, który faktycznie trwa już ponad miesiąc, dawno przekroczył granice rosyjsko-ukraińskie w podwójnym tego słowa znaczeniu. Po pierwsze, Ukraina rozważa zwrócenie się do Instytutu Arbitrażowego przy Izbie Handlowej w Sztokholmie - jako instytucji odwoławczej przewidzianej zapisami kontraktu z 2002 r. Zwłaszcza że Naftogaz korzystał już z międzynarodowego arbitrażu w związku z oskarżeniami o kradzież rosyjskiego gazu. W latach 2000-2003 ukraińska strona uwolniła się od podobnych zarzutów przed sądami USA. Gesty wykonywane przez Gazprom w ostatnim tygodniu - najpierw zakręcenie gazowego kurka, potem stopniowe przywracanie zakontraktowanych przez państwa europejskie ilości gazu - podważyły wiarygodność rosyjskiego partnera. Poprzednio Moskwa groziła Mińskowi, a polskie spółki ponosiły straty. Dziś szantażuje Kijów, a Europa uzupełnia gaz z własnych rezerw. Jeśli nie zmieni się geografia infrastruktury przesyłowej, jutro możemy oczekiwać szantażu wobec Europy.
Mieszanie w gazie
Kilka dni temu strony konfliktu triumfalnie obwieściły polubowne zakończenie negocjacji i wydały komunikat, który mógł wprawić w osłupienie: Rosja będzie sprzedawać gaz po 230 dolarów, a Ukraina będzie kupować po 95 dolarów za 1000 m3. Cena ma spadać od mieszania gazu: drogiego rosyjskiego i taniego azjatyckiego. W mieszaniu ma się specjalizować tajemnicza firma RusUkrEnergo, której pośrednictwu kontrahenci zawdzięczają ów ekonomiczny cud. Jest to firma zarejestrowana w Szwajcarii przez rosyjski Gazprombank i austriacki Raiffeisen w celu dostarczania turkmeńskiego gazu dla Ukrainy (do 2028 r.). Gazprom ma w niej 50 proc. udziałów. Włączenie takiego pośrednika oznacza podniesienie ceny za turkmeński gaz z 50 USD do 95 USD przy pełnej kontroli ze strony Rosji i - skwapliwie przemilczanej w oficjalnych komunikatach - rezygnacji Ukrainy z bezpośrednich umów z Turkmenistanem. "Sukces" negocjacyjny ma więc podwójnie gorzki smak: po pierwsze - Ukraina zrezygnowała z ograniczonej dywersyfikacji dostaw gazu z Azji Środkowej, oddając pełną kontrolę Gazpromowi, a po drugie - przyjmując kompromis, zgodziła się na nieegzekwowanie zapisów obowiązującej dotychczas umowy i niedochodzenie swoich praw na drodze sądowej. Obie konsekwencje dzisiejszej ugody, jak łatwo przewidzieć, zemszczą się na Ukrainie podczas następnego kryzysu wywołanego przez Rosję. A Gazprom? Prawdopodobnie rzeczywiście sprzeda gaz po 230 dolarów, ale odbiorcom w zachodniej Europie, bo kto wie, jakie oszczędności poczynił, dostarczając cudzy gaz na Ukrainę w nieznanych nikomu proporcjach.
Więcej możesz przeczytać w 2/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.