Powyborcza Ukraina 2006 r. zupełnie nie przypomina tej, którą pamiętamy z czasów "pomarańczowej rewolucji". Zimę 2004 r. jedni uznali za drugi etap odzyskiwania niepodległości po dziesięcioletnim marazmie reżimu Kuczmy, inni za dokończenie procesu budowy państwa. Jedno jest pewne: powstała na Ukrainie przestrzeń dla wolnego słowa i nastąpiła zmiana świadomości przeciętnego obywatela. Być może nowością jest tylko to, że coraz częściej dobiegają ze wschodniej Ukrainy głosy domagające się świadomej i programowej ochrony ukraińskiego dziedzictwa przed rosyjskim żywiołem. Zaniedbania w tej sferze doprowadziły do kulturowej schizofrenii i politycznej dwoistości, którą odzwierciedla rezultat głosowań w wyborach parlamentarnych: na wschodzie głosowano na Partię Regionów Wiktora Janukowycza, w środkowej i zachodniej Ukrainie niespodziewanie zwyciężył Blok Julii Tymoszenko (BJuT), a prezydencka Nasza Ukraina zdobyła dopiero trzecie miejsce, wygrywając wyłącznie we Lwowie. Dwie pozostałe partie, które weszły do parlamentu: socjaliści Ołeksandra Moroza i komuniści Petra Symonenki, zadowoliły się jednocyfrowymi wynikami.
Wśród trzech głównych graczy będą zawierane w najbliższych latach koalicje, bo warto pamiętać, że deputowani nie mają w tej kadencji prawa przechodzenia z frakcji do frakcji, co w jakiejś mierze ustabilizuje krajobraz polityczny w Radzie Najwyższej i zablokuje powstały za czasów Kuczmy proceder kupowania miejsc w parlamencie i przechodzenia z frakcji do frakcji ("szeptana cena" to 50 tys. dolarów, w ostatniej kadencji zanotowano 300 takich transferów).
Kadry przede wszystkim
Aby "pomarańczowa rewolucja" została dokończona, powinna zaowocować zmianą jakości elit politycznych. Nazwiska posłów z partii, które weszły do Rady Najwyższej, dowodzą, że rewolucja nie została zakończona. Może nie dziwić (choć powinien!) fakt, że na listach partii Janukowycza znajdziemy polityków karanych za przestępstwa pospolite, bo i sam lider ma kryminalne sprawy na sumieniu. Może nawet nie dziwić schronienie się pod parlamentarnym immunitetem oligarchy Renata Achmetowa, którego majątek "Wprost" obliczył na 2,1 mld dolarów. Bardziej zaskakuje to, że w partiach pomarańczowego obozu mamy deputowanych co najmniej podejrzanej proweniencji. Wśród pierwszych stu osób na liście BJuT można się doliczyć 24 polityków znanych do tej pory jako aktywiści prokuczmowskiego reżimu. Biznesmenów, którzy zapragnęli się przedzierzgnąć w wybrańców narodu, znajdziemy przede wszystkim w Partii Regionów, część jednak rozproszyła się po innych partiach. Trwanie przy tego typu patologiach jest tym bardziej niebezpieczne, że już raz, we wrześniu ubiegłego roku, z powodu niejasnych powiązań polityków ze światem biznesu i korupcji upadł rząd Tymoszenko. Wówczas prezydent miał szansę oczyścić gabinet ministrów i własne otoczenie. Tak się nie stało i praktyka budowania układu kumów i pociotków trwa.
Fakty zaprzeczają prostemu schematowi, którego lubimy używać w odniesieniu do porewolucyjnej Ukrainy: dobrzy i uczciwi pomarańczowi Juszczenki - źli i obłudni niebiescy Janukowycza. Janukowycz obiecywał wprowadzenie rosyjskiego jako drugiego języka urzędowego, co oznacza zmiany w konstytucji wymagające 300 głosów, podczas gdy rozkład sił pokazuje, że niebieska koalicja nie zdobędzie takiej większości. Nasza Ukraina z kolei zapowiedziała stworzenie 5 mln miejsc pracy i zwiększenie wydajności pracy 2,5 razy - do dnia wyborów nie zdradziła jednak sposobu na osiągnięcie tak spektakularnych sukcesów. Warto dodać, że Ukraina stoi w obliczu gazowego kryzysu. W powyborczym tygodniu cena energii dla odbiorców detalicznych wzrosła o 25 proc., a państwowy monopolista NAK Naftohaz Ukrainy przestał w marcu wpłacać do budżetu podatek dochodowy (zaległość - według ministra finansów - wynosi już 600 mln hrywien) i grozi mu bankructwo.
Bez lewicy i prawicy
Ukraińska scena polityczna nigdy nie była podzielona w tradycyjny sposób na lewicę i prawicę. Duża część działaczy partyjnych to politycy starszego pokolenia, którzy kariery na niepodległej Ukrainie mierzyli raczej stopniem odejścia od jedynie słusznej linii partii z czasów sowieckich aniżeli programem. Jedni, jak działacze Komunistycznej Partii Ukrainy, którzy - wydawało się - mieli od lat stały elektorat tęskniący za ZSRR i równością społeczną, ponieśli druzgocące straty i ledwo przekroczyli trzyprocentowy próg wyborczy. Podobna do nich Narodowa Opozycja Natalii Witrenko, najhałaśliwsza partia Ukrainy, wypadła za polityczną burtę. Do politycznych bankrutów dołączył Blok Ludowy Łytwyna, stworzony przez obecnego szefa parlamentu w zasadzie na użytek tych wyborów i programowo obliczony na uczestnictwo w dowolnej, byle rządzącej koalicji. Wołodymyr Łytwyn ze swoją malutką Partią Ludową okazał się największym przegranym wyborów, obok koalicji PRP-Pora i potężnej za czasów Kuczmy Socjaldemokratycznej Partii Ukrainy (zjednoczonej) Wiktora Medwedczuka, który w ostatnią środę zrezygnował z szefowania ugrupowaniu w związku z porażką w wyborach. Wszyscy ci gracze mają dużą szansę zniknąć z polityki, a ich miejsce zajmą posłowie ze wschodniej Ukrainy, którzy zasmakowali już władzy, gdy premierem był Janukowycz. Wówczas Kijów przeżywał najazd "donieckich" - teraz około 200 polityków Partii Regionów zasiądzie w parlamentarnych ławach. Przez pięć lat kadencji Rady Najwyższej albo Kijów ich ucywilizuje, albo oni zoligarchizują stolicę.
Ostry zakręt
Ukraina znajduje się w dość niebezpiecznym dla młodej demokracji momencie. Uchwalona 8 grudnia 2004 r. w środku rewolucyjnej zawieruchy reforma konstytucyjna przewiduje przekształcenie systemu prezydencko-parlamentarnego w parlamentarno--prezydencki. Przede wszystkim odebrane zostało prezydentowi prawo powoływania rządu. Problem w tym, że reforma została napisana w sposób tak niedbały, że umożliwia dość dowolną interpretację. Wystarczy przypomnieć, że najpierw nie było wiadomo, czy nowe przepisy mają wejść w życie 1 stycznia 2006 r., czy może dopiero po wyborach 26 marca? Sam prezydent może rozwiązać nowo wybrany parlament, jeśli nie wyłoni on w ciągu 60 dni większości. Na razie misję stworzenia koalicji otrzymał premier Jurij Jechanurow, co jest o tyle dziwne, że Nasza Ukraina, której jest liderem, poniosła klęskę, zdobywając dopiero trzecie miejsce i znacznie mniej głosów, niż dawały jej sondaże. Jakby zamieszania było mało, wicepremier Roman Bezsmertnyj, najpierw odpowiedzialny za reformę administracyjno-terytorialną, potem za politykę regionalną (w obu nie doczekaliśmy się sukcesów), ogłosił, że trwają prace nad zmianami w konstytucji. Warto dodać, że obowiązująca konstytucja została uchwalona w 1996 r., co zresztą pod koniec 2003 r. pozwoliło Sądowi Konstytucyjnemu zezwolić Kuczmie na start w wyborach prezydenckich po raz trzeci, z czego na szczęście nie skorzystał. Teraz władze, chcąc prawdopodobnie wybrnąć z szykującego się po wyborach bałaganu, forsują 90 nowych zmian do ustawy zasadniczej, których i tak nie będą w stanie uchwalić.
Równe szanse na dojście do władzy mają Wiktor Janukowycz (w koalicji z Naszą Ukrainą) i pomarańczowa koalicja Naszej Ukrainy i Bloku Julii Tymoszenko. Problemem w obu wypadkach jest uzyskanie większości, dlatego pewnym uczestnikiem powyborczych przymierzy są socjaliści Moroza, którzy już zaklepali sobie cztery fotele w rządzie, lecz chcieliby, by był to rząd bez niebieskich. W każdym z dwóch wariantów prezydent Juszczenko będzie zmuszony do przełknięcia gorzkiej pigułki: w pomarańczowo-niebieskiej koalicji - premiera Janukowycza, w koalicji pomarańczowych zmierzy się z ambicjami Julii Tymoszenko. Ukraina ma za sobą doświadczenie kilkumiesięcznych rządów rewolucyjnej pani premier, które charakteryzowały się ręcznym sterowaniem, wieczną kłótnią i chaosem inwestycyjnym spowodowanym zapowiedzią renacjonalizacji 3 tys. przedsiębiorstw, więc ani Naszej Ukrainie, ani prezydentowi nie spieszy się do urzeczywistnienia scenariusza z Tymoszenko w roli głównej i konkretne ustalenia zostały odłożone do 7 kwietnia. Pomarańczowa, a raczej już tylko mandarynkowa koalicja zapewne po kilku miesiącach i tak by się rozpadła, doprowadzając do kolejnego kryzysu politycznego.
Dlatego dużo ciekawszy jest wariant wprowadzenia do gabinetu ministrów Partii Regionów, faktycznych zwycięzców wyborów. Warto pamiętać, że Janukowycz w wyborach prezydenckich otrzymał 44 proc. poparcia, a teraz jego partia zdobyła jedną trzecią głosów - ignorowanie tych faktów oznacza milczącą zgodę na utrwalanie podziału Ukrainy na wschodnią i zachodnią. Toteż co bardziej pragmatyczni politycy Naszej Ukrainy zaczęli formułować wstępne warunki koalicji: rezygnację z wprowadzenia rosyjskiego jako drugiego języka urzędowego, odżegnanie się od pomysłów federalizacji państwa i opowiedzenie się za eurointegracyjnym kursem Ukrainy. Prawdopodobnie nie komentowanym publicznie warunkiem będzie też wprowadzenie na fotel premiera kandydata innego niż Janukowycz, tak aby pierwsza twarz rządu była do przyjęcia dla partnerów zagranicznych - w każdym razie takiej możliwości nie odrzuca szef kampanii Partii Regionów Jewhen Kusznariow. Przeszkodą w porozumieniu jest anty-
-NATO-wskie nastawienie Partii Regionów poparte ogólnoukraińską niechęcią dla takiego aliansu wojskowego. W powyborczych negocjacjach zderza się idea sklejenia pękniętego od 15 lat państwa i ucywilizowania oligarchicznej części ukraińskiego świata politycznego z sentymentem do rewolucyjnej Ukrainy z Majdanu. Gotowość objęcia kierownictwa rządu ogłaszają i Tymoszenko, i Janukowycz. Ukraina będzie przeżywać mandarynkową rewolucję, kierowaną albo przez mandarynów oligarchów, albo pomniejszoną i mniej efektowną grupę weteranów Majdanu.
MITY JULI Rozmowa z Julią Tymoszenko |
---|
Agnieszka Korniejenko: Który z punktów programu wyborczego Bloku Julii Tymoszenko uznałaby pani za najbardziej realny? Julia Tymoszenko: Oczywiście, będę mieć różne możliwości wcielenia w życie programu wyborczego, jeśli zostanę premierem oraz wtedy, gdy przejdziemy do opozycji. Trudno jest wskazać bardziej realistyczne i drugoplanowe punkty programu wyborczego, ponieważ żaden z nich nie został włączony do programu wyłącznie w celu pozyskania elektoratu. Co więcej, wszystkie te punkty będą bez wątpienia realizowane przez mój następny rząd, który, mam nadzieję, będzie się składać z urzędników oddanych Ukrainie. Z kolei jako lider opozycji będę się koncentrować na walce z korupcją, obronie państwa prawa i będę dążyć do unieważnienia umów energetycznych podpisanych 4 stycznia w Moskwie. W zainicjowanym przeze mnie projekcie internetowym "Idealna krajina" także nie ma dla mnie punktów drugorzędnych i jestem pewna, że będzie on służyć skupieniu wokół naszej siły politycznej intelektualistów. - Czy BJuT będzie dążyć do przezwyciężenia podziału na "niebieską" i "pomarańczową" Ukrainę? - BJuT jest dziś jedyną realną siłą polityczną, która jednoczy Ukrainę. Zwyciężył w czternastu obwodach Ukrainy, a w innych zajął drugie miejsce, często uzyskując rezultaty zbliżone do zwycięzców. To niebezpieczny mit: zjednoczenie Ukrainy dzięki koalicji "pomarańczowych" i "niebieskich", ponieważ Partia Regionów nie jest polityczną potęgą, lecz oligarchicznym projektem biznesowym, który Renat Achmetow pragnąłby rozprzestrzenić na całą Ukrainę. Tylko sukcesywny ruch Ukrainy w kierunku Unii Europejskiej przez podwyższenie politycznych, socjalnych i ekonomicznych standardów życia umożliwi wzmocnienie jedności kraju. - Czy pani partia dysponuje kadrami, by profesjonalnie rządzić państwem? - Opracowaliśmy system zawierający obiecujące mechanizmy, które zapobiegną awansowi na odpowiedzialne stanowiska rządowe amatorów i osób pragnących władzy, by realizować własne, klanowe interesy. Zasada oddzielenia biznesu od władzy, ale także obniżenia stopnia korupcji do poziomu krajów zachodnich będą przez nas obowiązkowo przestrzegane. Teraz jest nieco za wcześnie, by wymieniać nazwiska kandydatów, których wysunie nie tylko BjuT, ale także Nasza Ukraina i socjaliści. - Czy w programie powyborczym podtrzyma pani wezwanie do masowej weryfikacji ukraińskich prywatyzacji i renacjonalizacji zakładów państwowych? Jak zamierza pani zachęcić firmy do inwestowania na Ukrainie? - Nigdy nie wzywałam do masowej renacjonalizacji ukraińskich przedsiębiorstw. To też należy do sfery politycznych mitów. Własność, która została przejęta niezgodnie z prawem, musi jednak zostać odzyskana. Wyłącznie na drodze sądowej. Mit o tym, że moja polityka miałaby przeciwdziałać zagranicznym inwestycjom, musi zostać obalony. Zgodnie z priorytetami polityki gospodarczej, przede wszystkim w sektorze energetycznym, mój rząd będzie organizował konkursy dla inwestorów zagranicznych ze Wschodu i z Zachodu. Najlepszą gwarancją polepszenia klimatu inwestycyjnego jest likwidacja korupcji, obniżenie podatków dla przedsiębiorstw, zachowanie zasady państwa prawa, a także stabilność narodowego ustawodawstwa w odniesieniu do biznesu. - Czy obecność wśród parlamentarzystów osób z przeszłością kryminalną nie będzie przeszkodą we współpracy Ukrainy z zachodnimi partnerami? - Na mojej liście wyborczej nie ma osób z przeszłością kryminalną. Jeśli mówimy o Łewce Łukianence skazanym na dożywotni pobyt w łagrach, to jest on dysydentem; ofiarą politycznych prześladowań jest też Andrij Szkil. Byłoby obłędem uznać ich za osoby będące w konflikcie z prawem. Rozmawiała Agnieszka Korniejenko |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.