Nie "Bogurodzica", nie "Litwo, ojczyzno...", ale cichutkie "a nuż!" napędza polską historię od tysiąca lat
Tłukłem się w pościeli w bezsenną noc - z winy kancelarii pana prezydenta. Bo kancelaria podpuściła jednego wydawcę, by z nakładu miesięcznika wyrżnął nożykiem do tapet jedną felietonistkę. Co to 20 lat temu układała zaczepne opowiadanka, a teraz sprzedaje się na ostatnich kolumnach. Felietonistkę? Nożem? Przecież z tego podniesie się smród pod niebiosa! Jakim słowem - gryzłem bezradnie prześcieradło - opisać życie duchowe prezydenckiej kancelistki, która wciska wydawcy nóż do ręki i szczuje "rżnij!". Na oczach hienerii dziennikarskiej, żądnej newsa do głównego wydania. Iluminacja nastąpiła bez uprzedzenia i w sekundzie. Yes! yes! yes! - tłukłem łbem w poduchę. Yes taki zwrot. "A nuż!". Nie puszy się, na obce języki nieprzekładalny. A przecież to "a nuż!" napędza polską historię od tysiąca lat. Nie "Bogurodzica", nie "Mieczów ci u nas...", nie "Litwo, ojczyzno...", nie "Niech zstąpi..." i nie "Są granice, których...", ale cichutkie "a nuż!" słyszy polska dusza od kołyski.
I nie gadajcie mi, że co innego niż "a nuż!" obijało się pod papilotami pani z kancelarii, gdy w imieniu pana prezydenta wybierała się na tę śmieszną wojenkę z felietonistką. Bo "a nuż!" wykłada się tak - uwaga, koledzy tłumacze! - że z całą wyostrzoną świadomością wdeptujemy w gówno, ale jednocześnie trwamy w niewzruszonej nadziei, że zapachnie od tego fiołkami. Przecież to "a nuż!" dyszeli w końskie karki szwoleżerowie pułkownika Kozietulskiego, pędząc w gardziel wąwozu Somosierra. "A nuż!" odbijało się echem od ścian Krakowskiego Przedmieścia, gdy w listopadowy wieczór podchorążowie Wysockiego maszerowali na Pałac Namiestnikowski. "A nuż!" zgrzytało między zapiaszczonymi zębami powstańców, którzy na Chmielnej kładli barykadę. "A nuż!" charczało sto tysięcy gardeł między "Sto lat, sto lat!" a "Wiesław, Wiesław!". "A nuż najlepsze kasztany są na placu Pigalle!" - kombinował Janek, dopinając mundur Wehrmachtu. "Kurde, a nuż!" - pomyślał Lechu, zanim się przeżegnał i przeskoczył.
Ale - szarpnęły mną wątpliwości. Może nam to "a nuż!" sczezło na wolnym rynku, może wsiąkło w demokracji. Dla bezpieczeństwa rozejrzałem się po newsach. Ady tam! Facet jeden wystawił na sprzedaż "kałacha" na przystanku autobusowym na warszawskiej Pradze. Miał dwa promile, więc czuł się niedopity. "A nuż" jakiś frajer da za ten kawałek złomu na flaszkę. Amunicja gratis. Pracownik poczty w Płocku - ze stażem i w latach - brał pieniądze z listów "na wydrę", a rozprute koperty trzymał w swoim samochodzie. Ci, co po 1989 r. ciągle wysyłają pieniądze w listach, myślą "a nuż!" i poczciarz, który pruje te listy, też myśli "a nuż!". Inny znowu rodak na trzeźwo podawał się za wnuczka kilkudziesięciu babć i naciągał je na kieszonkowe. Pomysł to jest, ale na jedną, góra dwie babcie. Przy trzech trzeba już nosić przy sobie szczoteczkę do zębów. Ale - "a nuż...". A znowuż niania jedna z Ursynowa, której zlecono dwuletniego Huberta, zaległa na poboczu, a dziobem to nawet nie umiała trafić w alkomat. Niby tych trzech promili nie powinna była obnosić na wiosennym powietrzu i przy nieletnim, ale "a nuż". Że to margines? Jak to? A reżyser Janusz Majewski? Przecież on wprowadza do kin bezdyskusyjny zakalec "Po sezonie". Kto mu każe pchać łeb w pętlę? Ale on swoje: "a nuż...".
Wniosek? "A nuż!" to najbardziej energetyczny z polskich zwrotów. Mało: ma przyszłość jak rzadko który. Skandal, że od arcypolskiego "a nuż!" wciąż nie zaczyna się u nas "Ojcze nasz", "Lulajże Jezuniu", "Ala ma kota", preambuła, przysięga wojskowa i hejnał mariacki. To już nic innego jak masońskie knucie, ojcze Tadeuszu.
Fot: Z. Furman; Ilustracja: D. Krupa
I nie gadajcie mi, że co innego niż "a nuż!" obijało się pod papilotami pani z kancelarii, gdy w imieniu pana prezydenta wybierała się na tę śmieszną wojenkę z felietonistką. Bo "a nuż!" wykłada się tak - uwaga, koledzy tłumacze! - że z całą wyostrzoną świadomością wdeptujemy w gówno, ale jednocześnie trwamy w niewzruszonej nadziei, że zapachnie od tego fiołkami. Przecież to "a nuż!" dyszeli w końskie karki szwoleżerowie pułkownika Kozietulskiego, pędząc w gardziel wąwozu Somosierra. "A nuż!" odbijało się echem od ścian Krakowskiego Przedmieścia, gdy w listopadowy wieczór podchorążowie Wysockiego maszerowali na Pałac Namiestnikowski. "A nuż!" zgrzytało między zapiaszczonymi zębami powstańców, którzy na Chmielnej kładli barykadę. "A nuż!" charczało sto tysięcy gardeł między "Sto lat, sto lat!" a "Wiesław, Wiesław!". "A nuż najlepsze kasztany są na placu Pigalle!" - kombinował Janek, dopinając mundur Wehrmachtu. "Kurde, a nuż!" - pomyślał Lechu, zanim się przeżegnał i przeskoczył.
Ale - szarpnęły mną wątpliwości. Może nam to "a nuż!" sczezło na wolnym rynku, może wsiąkło w demokracji. Dla bezpieczeństwa rozejrzałem się po newsach. Ady tam! Facet jeden wystawił na sprzedaż "kałacha" na przystanku autobusowym na warszawskiej Pradze. Miał dwa promile, więc czuł się niedopity. "A nuż" jakiś frajer da za ten kawałek złomu na flaszkę. Amunicja gratis. Pracownik poczty w Płocku - ze stażem i w latach - brał pieniądze z listów "na wydrę", a rozprute koperty trzymał w swoim samochodzie. Ci, co po 1989 r. ciągle wysyłają pieniądze w listach, myślą "a nuż!" i poczciarz, który pruje te listy, też myśli "a nuż!". Inny znowu rodak na trzeźwo podawał się za wnuczka kilkudziesięciu babć i naciągał je na kieszonkowe. Pomysł to jest, ale na jedną, góra dwie babcie. Przy trzech trzeba już nosić przy sobie szczoteczkę do zębów. Ale - "a nuż...". A znowuż niania jedna z Ursynowa, której zlecono dwuletniego Huberta, zaległa na poboczu, a dziobem to nawet nie umiała trafić w alkomat. Niby tych trzech promili nie powinna była obnosić na wiosennym powietrzu i przy nieletnim, ale "a nuż". Że to margines? Jak to? A reżyser Janusz Majewski? Przecież on wprowadza do kin bezdyskusyjny zakalec "Po sezonie". Kto mu każe pchać łeb w pętlę? Ale on swoje: "a nuż...".
Wniosek? "A nuż!" to najbardziej energetyczny z polskich zwrotów. Mało: ma przyszłość jak rzadko który. Skandal, że od arcypolskiego "a nuż!" wciąż nie zaczyna się u nas "Ojcze nasz", "Lulajże Jezuniu", "Ala ma kota", preambuła, przysięga wojskowa i hejnał mariacki. To już nic innego jak masońskie knucie, ojcze Tadeuszu.
Fot: Z. Furman; Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 14/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.