Klątwa Wałęsy działa naprawdę powszechnie: im bardziej Jarosław Kaczyński nie chce rządu z Samoobroną, tym bardziej musi go utworzyć (vide: "Wicepremier Lepper i mister Hyde"). Wcześniej prezes najpierw nie chciał, żeby parlament został rozwiązany, a potem musiał do jego rozwiązania dążyć. Teraz nie chce, żeby parlament trwał, ale musi to tolerować, bo wredna PO nie chce mu pójść na rękę. Jarosław Kaczyński nie chce premiera Marcinkiewicza, ale musi go bronić i w dodatku chwalić. Prezes PiS nie chce wojować z całym światem, ale musi, bo to wrogi świat jest itd., itp.
W starym dowcipie ojciec zmusza syna do wypicia wódki. Chłopak się krztusi, oczy mu wychodzą z orbit, pluje, a w końcu dostaje torsji. I mówi: "Tato, ja nie chcę! To wyjątkowe świństwo". Na co ojciec: "Widzisz, synu, ja też nie chcę, ale muszę". Tak też nasi politycy nie chcą różnych rzeczy, ale muszą. I wcale nie ci z ostatniego zaciągu: przecież eksprezydent Kwaśniewski bardzo nie chciał politycznego kapitalizmu, wtrącania się w gospodarkę czy pośredniczenia w wielkich prywatyzacjach. Ale musiał. Dlaczego? To wyjaśnia teraz m.in. szwajcarska prokuratura badająca konta polskich polityków. Nowa władza nie chciała wchodzić w buty starej (tej od Buzka, Millera i Belki), ale jak nie wejdzie, to będzie chodzić boso. Stąd pomysły zmian w funkcjonowaniu służby cywilnej (urzędnicy mają być wierni) i taki sam jak za poprzedników ciąg do obsadzania rad nadzorczych i zarządów swoimi ludźmi.
Determinizm, a wręcz fatalizm dziejowy związany z klątwą Wałęsy jest oczywiście okropny, ale co poradzić. Klątwa ta wydaje się wszak czymś w rodzaju prawa grawitacji, a tego nie sposób anulować. Zresztą, ta klątwa bardzo politykom pomaga: można nią tłumaczyć wszelkie niedorzeczności, sprzeczności i ułomności działania i myślenia. Bez niej podejrzewalibyśmy polityków o rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, instrumentalne traktowanie moralności czy zwykłe kłopoty z arystotelesowską logiką, a tak wszystko staje się jasne niczym ogólna teoria względności.
Nawet w takiej dziedzinie jak poczucie humoru nasi politycy nie chcą być ponurzy, ale muszą. Bo państwowotwórczy ciężar odbiera im nie tylko uśmiech i upośledza mimikę, ale też uciska ośrodek humoru w mózgu (vide: "Nagła utrata poczucia humoru"). I potem mamy takie kwiatki jak wycinanie nożykiem felietonu (który nawet nie był śmieszny), bo wydawca nie chce, ale musi. Zresztą autorka też nie chce, ale musi: dokładniej nie chce jej się sprawdzać faktów, bo musi napisać to, co jej wychodzi z głowy, czyli z niczego. No to ma sukces, ale na krótkich nogach. Bo bajdurzenie o wolności słowa, gdy chodzi tylko o kłopoty z warsztatem i logiką, jest jednak przyznaniem się do dziadostwa. I tylko to powinni wytknąć urzędnicy Kancelarii Prezydenta, a nie zaciekle bronić majestatu. Swoją drogą, kto wreszcie zlikwiduje w kodeksach idiotyczne przepisy o szczególnej ochronie godności wysokich urzędników państwowych? Przez te głupie przepisy rodem z PRL prokuratorzy nie chcą, ale muszą ścigać za słowa, a powinni za przestępcze czyny. A niektórzy wydawcy traktują polityków jak święte krowy.
Może się to wydać dziwne, ale klątwa Wałęsy musi działać wstecz. Musiała już obowiązywać w czasach Jezusa. Przecież wiele wskazuje na to, że Judasz nie chciał zdradzić swego mistrza, ale musiał (vide: "Kim był Judasz", cover story tego numeru). No bo gdyby nie ta zdrada, to jak dokonałoby się zbawienie ludzkości? Przestrzegałbym tylko naszych polityków przed powoływaniem się na ten przykład. Po pierwsze, to sprawa wielkiej wagi i jeszcze większej powagi. Po drugie, Judasz nie miał jednak sumienia i moralności z gumy: uznał swą winę i odebrał sobie życie.
.Fot. T. Strzyżewski
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.