Gil Evans na sesje nagraniowe przychodził z torbą rzodkiewek i zajadał je z solą. Charlie Bird Parker po koncercie, zdenerwowany rasistowskimi zaczepkami, dwa razy obsikał budkę telefoniczną. Autobiografia Milesa Davisa jest nafaszerowana anegdotami tego typu. Opowieści o walce z nałogami amerykański gigant trąbki przeplata barwnymi portretami muzyków i opisami sesji nagraniowych. Dla samego siebie też jest bezlitosny. Bez skrępowania opowiada o licznych związkach z kobietami. Kilka z nich ozdabia okładki jego albumów. Napisana bezpruderyjnym językiem (ulubione określenie Davisa: "nie dał sobie dmuchać w srakę") opowieść trzyma się w ryzach dzięki tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego. Choć fraza "spieprzaj, dziadu" zdaje się mało amerykańska. Davis nie sili się na intelektualizowanie. Dlatego srodze zawiedzie się ten, kto oczekuje wielkiego filozoficznego traktatu o muzyce. Jako nagrodę pocieszenia dostaje swoisty atlas przewodnik jazzowy. A postacie, które go licznie zaludniają i które Davis muzycznie wychował i ukształtował (Keith Jarret, Tony Williams czy Wayne Schorter), dziś uznawane są za jazzową czołówkę. To bardziej pozwala docenić geniusz twórcy "Kind of Blue" niż jego ekshibicjonistyczne wspominki.
Marta Nadzieja
"Miles. Autobiografia", Miles Davis, Constanti
Więcej możesz przeczytać w 41/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.