Politycy, uspokoicie się czy musi dojść do tragedii? Te słowa napisałem w tekście na stronie Wprost.pl 11 grudnia 2015 r. Potem powtarzałem je jeszcze na łamach. Zaskoczyła mnie minuta ciszy, jaką w ubiegłym tygodniu Sejm uczcił pamięć Piotra Szczęsnego, który podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Nie można oczywiście wrzucać ani wszystkich posłów, ani w ogóle polityków do jednego worka, nie mogę się jednak powstrzymać od refleksji: a nie mówiłem… Miałem wątpliwości, czy Sejm powinien zachować się w ten sposób. Polacy są podzieleni w ocenie tego dramatycznego czynu, niektórzy uważają go za uzasadniony, inni nie (z różnych powodów, będę precyzyjny). Wątpliwości zaczęły mijać, gdy pomyślałem, że przecież doszło do tragedii. Po prostu. Potem jednak przypomniałem sobie o efekcie Wertera. To zresztą powód, dla którego ja sam po raz pierwszy piszę o tragedii w Warszawie. Nazwa wywodzi się od tytułowego bohatera powieści Goethego „Cierpienia młodego Wertera”, a właściwie od serii zdarzeń inspirowanych jej publikacją. Niestety, nagłaśnianie samobójstw oraz ich opis mogą wywoływać tragiczne naśladownictwo. Sejm w moim odczuciu nobilitował odebranie sobie życia. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Do tragedii doszło, nie mam już co powtarzać swoich słów sprzed dwóch lat. Co będzie dalej?
***
Przy okazji ostatniej minuty ciszy i fali komentarzy, kto ją uszanował, a kto nie, przypomniałem sobie o innych gestach w Sejmie, gdy to, kto siedział, wstał albo wyszedł, było szeroko opisywane i komentowane. Ostatnio była to sprawa wicepremiera Jarosława Gowina, który siedział po przegłosowaniu w lipcu ustawy o Sądzie Najwyższym, podczas gdy większość posłów, którzy podobnie jak on głosowali „za”, wstała z miejsc (o sytuacji jego nowej partii Porozumienie piszemy w tym wydaniu). Oburzenie wzbudziło wyjście w listopadzie 2016 r. Jarosława Kaczyńskiego z sali posiedzeń Sejmu, gdy posłowie oddawali hołd zmarłemu reżyserowi Andrzejowi Wajdzie. Dla mnie zachowanie prezesa PiS było po ludzku zrozumiałe. Andrzej Wajda protestował przeciwko pochówkowi prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, gdy Jarosław czuwał przy ciele brata. Ilu krytyków postawy polityka w analogicznej sytuacji pozostałoby na sali? Z ciekawostek: pamiętam sytuację z tej samej sali z lat 80., gdy do spektakularnego powstania doszło na skutek nieporozumienia. Otóż Sejm wybierał wówczas na jakieś stanowisko Wojciecha Jaruzelskiego. Obrady prowadził, jeśli dobrze pamiętam, marszałek Roman Malinowski. Zarządził głosowanie, spojrzał na wyniki i… osłupiał. Nie było jednomyślności. Niemożliwe! W sprawie wyboru Jaruzelskiego! Okazało się, że jeden poseł postanowił wstrzymać się od głosu. Marszałek błyskawicznie jednak doszedł do siebie i poważnym głosem powiedział: poproszę posła, który się wstrzymał, o powstanie. No i wstał Jaruzelski, z lekkim uśmiechem na twarzy. Pozostając w klimatach PRL – Jan Pietrzak tak kiedyś opisał zjazd PZPR przy okazji odśpiewywania Międzynarodówki: przy „Wyklęty powstań ludu ziemi” wstało prezydium, a przy „Powstańcie, których dręczy głód” – reszta sali. Pamiętam też, kiedy jeden z kabareciarzy, wcale niezaangażowany szczególnie w krytykę władz PRL, w czasie występu w Lubinie poprosił salę o powstanie. Po czym spuentował „i to było pierwsze powstanie w waszym mieście”. Widzowie z górniczej miejscowości zaprawionej w bojach z komuną od razu żywiołowo zaprotestowali, co mocno zbiło satyryka z tropu. Gesty… Kolejne powstania są tylko kwestią czasu, pytanie, w jakich okolicznościach do nich dojdzie. Oby nie tragicznych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.