Dwadzieścia osiem lat temu, 9 listopada 1989 r., upadł mur berliński. Niemcy pielęgnują martyrologię związaną z murem, upamiętniają jego ofiary, ale z rzadka przebija się przy okazji rocznic cały kontekst – dlaczego państwo niemieckie zostało podzielone i po co. Żeby je tak osłabić, aby nie mogło wywołać następnej wojny. Ofiarami podziału byli zwykli ludzie, których nikt nie pytał o zdanie, gdzie i jak chcą żyć. Mur zabił co najmniej 138 osób. Ponad 5 tys. udało się przedostać do Berlina Zachodniego tunelami. Przedostatnia ofiara to 21-letni Chris Gueffroy zastrzelony 5 lutego 1989 r. Dostał dwie kule, jedną prosto w serce. Ładny chłopak z kręconymi włosami i poważnym spojrzeniem. Ostatni był 25-letni Winfried Freudenberg, przeleciał nad murem balonem i rozbił się po zachodniej stronie. Zginął na miejscu. Jest 1984 r., Berlin Zachodni. Mam 22 lata, wracam z pierwszej w życiu wyprawy na Zachód. Ciepły wrześniowy wieczór, z tych, kiedy bardzo chce się żyć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.