W poszerzonej Unii Europejskiej możemy udawać Greka
16 kwietnia na Akropolu mają zostać podpisane traktaty otwierające 10 krajom drogę do Unii Europejskiej. Unijny enfant terrible stanie się akuszerem kolejnego rozszerzenia wspólnoty, które doda splendoru greckiej prezydencji. Gdy poprzednio (w 1994 r.) Grecja przejmowała rotacyjne przewodnictwo w unii, o splendorze nie było mowy, odezwały się za to głosy sprzeciwu. Grecja była pierwszym krajem w Unii Europejskiej, o którym mówiono, że może zostać z niej wyrzucony. W 1990 r. Jacques Delors, były przewodniczący Komisji Europejskiej, powątpiewał w sens pozostania praojczyzny Platona w rodzinie państw europejskich. Dziś ten sam Delors mówi, że Grecja to w unii "przypadek sukcesu".
Greków ziemia obiecana
Historia ponad 20 lat integracji kraju, który właśnie przejął przewodnictwo w UE, dowodzi, że strumień finansowej pomocy płynący z Brukseli nie wystarczy, by dogonić państwa lepiej rozwinięte. Grekom zaczęło się to udawać dopiero wtedy, gdy zrozumieli, że przede wszystkim sami muszą się ostro zabrać do roboty. Realna groźba pozostania za burtą zmobilizowała ich do zmian. Grecja wciąż jest najbiedniejszym państwem piętnastki, należy jednak do strefy euro, a jej wzrost gospodarczy (około 4 proc. w ubiegłym roku) jest dwa razy wyższy od unijnej średniej. Inwestorzy zagraniczni przestali się obawiać nagłych zmian w polityce gospodarczej czy wahań kursu waluty po tym, jak euro zastąpiło nie budzącą zaufania drachmę. Analitycy giełdowi, maklerzy i bankowcy zaczynają nadawać ton w życiu gospodarczym kraju, usuwając w cień działaczy związkowych z wielkich państwowych zakładów.
Przystąpienie do unii walutowej było niczym "wejście do ziemi obiecanej monetarnej stabilności i solidnej polityki gospodarczej, nie wspominając o czysto politycznych korzyściach bycia członkiem zaawansowanej eurostrefy" - twierdzi prof. George Pagoulatos z Wydziału Międzynarodowych i Europejskich Studiów Ekonomicznych Ateńskiego Uniwersytetu Ekonomii i Biznesu, a zarazem autor raportu poświęconego Grecji u progu jej prezydencji w unii. Zdaniem prof. Pagoulatosa, Unia Europejska stała się najważniejszą siłą sprawczą greckiej transformacji społeczno-politycznej, gospodarczej i instytucjonalnej. O sukcesie tego państwa najlepiej świadczy głosowanie nogami: głównie w ostatnim dziesięcioleciu do kraju, który był tradycyjnie eksporterem siły roboczej, napłynęło prawie milion imigrantów!
Rachuby na mannę z Brukseli
Przez wiele lat od czasu przystąpienia w 1981 r. do zjednoczonej Europy (wówczas Wspólnot Europejskich) Grecja uchodziła za czarną owcę w gronie integrujących się państw. Kilka miesięcy po wejściu do wspólnoty władzę objął rząd socjalisty Andreasa Papandreu, prowadzący politykę kwestionowania zasad integracji. Grecy naiwnie liczyli, że członkostwo przyniesie im mannę z nieba. Bez żenady wyciągali rękę po kolejne miliardy ecu (poprzednika euro) z brukselskiej wspólnej kasy, ignorując zalecenia Komisji Europejskiej o konieczności reform i przyjmowania unijnych standardów. Potraktowali wspólną Europę jak darmowe pastwisko, gdzie można się najeść do syta, nie dbając o to, co będzie z nim dalej. Zaspokajanie doraźnych potrzeb wzięło górę nad strategią długofalowego rozwoju gospodarczego, zupełnie inaczej niż w Hiszpanii, która przystąpiła do unii pięć lat po Grecji, startując z podobnego pułapu, ale szybko ją wyprzedziła pod względem rozwoju. Ateny zresztą szantażowały Brukselę i w zamian za zgodę na przystąpienie Hiszpanii oraz Portugalii otrzymały dodatkowe miliardy ecu pomocy.
Dotacje unijne (3-4 proc. netto greckiego PKB rocznie) Grecy po prostu konsumowali. Mimo pieniędzy z funduszy pomocowych grecka gospodarka nie tylko nie doganiała unijnej, ale dystans zaczął się powiększać. Miliardy przeznaczano na ochronę nierentownych przedsiębiorstw przed szokiem unijnej konkurencji. Sporo pieniędzy wydano na podtrzymanie skrajnie scentralizowanego systemu rządzenia państwem. Rozkwitała nieudolna biurokracja, korupcja i klientelizm, który ma w Grecji głębokie kulturowe podłoże. Liczący się politycy mają setki chrześniaków, a urzędy publiczne trudno uwolnić od rozmaitych pociotków wpływowych osób.
Grecy zasłynęli w unii specyficznym sposobem realizacji publicznych inwestycji: dyskutować tak długo nad projektem, aż pieniądze na ten cel wyparują gdzieś w tajemniczy sposób. W sektorze prywatnym nie było lepiej. Szara strefa wciąż obejmuje ponad 35 proc. gospodarki. W greckich firmach, jak zauważa autor mającej się ukazać książki o Grecji dr Tadeusz Czekalski, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownik Studiów Bałkanistycznych, nie ma kultu przedsiębiorczości. "O awansie znacznie częściej decyduje stopień zaufania do danej osoby niż jej kompetencje, doświadczenie czy wydajność" - twierdzi Czekalski. Poradniki dla zagranicznych inwestorów zalecają cierpliwość wobec marnotrawienia czasu. Właściciele sklepów często zamykają je na kilka godzin, by w tym czasie spokojnie dyskutować ze znajomymi w pobliskim kafenionie.
Euroodprawa
Otrzeźwienie przyszło, gdy w końcu ubiegłej dekady Grecji odmówiono prawa wejścia do strefy euro, co groziło pogorszeniem konkurencyjności gospodarki i utratą resztek zaufania zagranicznych inwestorów. Żaden inny kraj spośród tych, które zgłosiły chęć przystąpienia do unii walutowej, nie spotkał się z taką odprawą, choć nie tylko Grecy mieli problemy z dotrzymaniem warunków gospodarczych. Ostatecznie Grecy przystąpili do strefy euro dwa lata później niż inni, po gruntownej zmianie polityki gospodarczej. Rząd premiera Kostasa Simitisa zreformował finanse publiczne (zdusił inflację i deficyt budżetowy), prywatyzował państwowe firmy, skuteczniej ściągał podatki i zaczął uzdrawiać system wykorzystywania unijnej pomocy.
Niechciane dziecko UE
Grecja - obok Portugalii - pozostaje najbiedniejszym krajem unii, ale jej wzrost gospodarczy jest dwa razy większy niż średnia w pozostałych państwach członkowskich. Często mówiono, że Grecy nie pasują do Europy Zachodniej ze swym prawosławnym dziedzictwem, zgodnie z granicami cywilizacji, jakie wyrysował Huntington. Co bardziej złośliwi wypominali im nawet, że są "biali, ale nie całkiem". Zdaniem prof. Pagoulatosa, Grecy nauczyli się już identyfikować swój narodowy interes z silną, pokojową i dobrze prosperującą unią.
Jak przyznaje Nikolas Vakakis, sekretarz ambasady greckiej w Brukseli, jego krajowi trudno było się pozbyć wizerunku niechcianego dziecka unii. Właściwie, kraj nadal jest na cenzurowanym. Podstawy wzrostu gospodarczego mogą się okazać nietrwałe - zależy on w głównej mierze od funduszy z Brukseli (tyle że lepiej niż dawniej wykorzystywanych), które zmniejszą się po roku 2006, gdy część pieniędzy zostanie przeznaczona na wspomaganie nowych członków. Drugim motorem rozwoju jest napływ inwestycji w związku z Igrzyskami Olimpijskimi w Atenach w 2004 r. Tymczasem rząd ma jeszcze parę twardych orzechów do zgryzienia, wśród których najtwardszym będzie chyba reforma najbardziej szczodrego systemu emerytalnego w Europie, na razie blokowana przez związki zawodowe. Szansę na podtrzymanie koniunktury Grecy widzą w rozwoju regionu - jako jedyny na razie kraj bałkański będący członkiem unii chcą się stać lokomotywą gospodarczą regionu. Już w 2006 r. do unii mogą wejść Bułgaria i Rumunia. Greccy budowlańcy i bankierzy ostrzą sobie zęby na to, by pomóc im wydawać pieniądze, które napłyną z Brukseli. Taki pomysł jeszcze kilka lat temu doprowadziłby Delorsa do białej gorączki, ale dziś Grecy naprawdę już to potrafią.
Więcej możesz przeczytać w 3/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.