Atak na Irak może nastąpić dopiero po powrocie z Mekki dwóch milionów muzułmanów
Temperatura nastrojów antyamerykańskich na naszych bazarach dochodzi do punktu wrzenia, gdy tylko pojawia się pogłoska, że do ataku na Irak Amerykanie mogliby wykorzystać bazy w Arabii Saudyjskiej - mówi Talaat Wafa, redaktor naczelny anglojęzycznego dziennika "Riyadh Daily". Saudyjskie gazety z furią zareagowały na ostatnie doniesienia z USA o tym, że Rijad zgodził się na udostępnienie baz. Nazwano je "kampanią kłamstw". Z tego, co piszą gazety, można odnieść wrażenie, że Arabia Saudyjska nie jest już strategicznym partnerem Ameryki w regionie (przede wszystkim jako największy producent ropy na świecie, poza tym ma najdłuższą granicę z Irakiem), ale wręcz jej wrogiem. Dziennik "Ukaz" napisał, że Waszyngton "stosuje wszelkie formy nieprawości przeciwko państwom arabskim i islamskim, nieustannie je o wszystko podejrzewając i oskarżając".
Heros bin Laden
Antyamerykańskie nastroje zdają się powszechne wśród Saudyjczyków. Nie ma śladu wdzięczności za to, że dekadę temu Amerykanie, atakując Irak, uchronili ich kraj przed agresją, jakiej ofiarą padł Kuwejt. Osama bin Laden urósł w oczach mieszkańców pustynnego królestwa do rangi herosa, który nie ugiął się przed dyktatem Waszyngtonu i upokorzył Amerykę 11 września 2001 r. Wielu Saudyjczyków jest wręcz dumnych, że to ich rodak zadał poważny cios nie lubianemu supermocarstwu (tylko 4 spośród 19 uczestników zamachów na Nowy Jork i Waszyngton nie było Saudyjczykami).
Biały Dom poważnie bierze pod uwagę nastroje panujące w Arabii Saudyjskiej, a jeszcze poważniej informacje wywiadowcze o tym, że pieniądze saudyjskich bogatych rodzin wciąż zasilają konta terrorystów z al Kaidy. Dlatego większe znaczenie w przygotowaniach do ataku na Irak mają bazy w Katarze, Bahrajnie czy Kuwejcie, choć z geograficznego punktu widzenia ważniejszą rolę powinny odegrać bazy saudyjskie. Z tego samego powodu przy ustalaniu daty ataku równie ważny jak data złożenia raportu inspektorów rozbrojeniowych ONZ będzie czas zakończenia pielgrzymki muzułmanów do świętych miejsc islamu, których strażnikiem jest dynastia Saudów.
Ataku na Irak można się więc spodziewać najwcześniej w drugiej połowie lutego, gdy dwa miliony pielgrzymów z całego świata powrócą z Mekki do swych krajów - twierdzą wiarygodne źródła w Rijadzie. Tegoroczny muzułmański hadż potrwa do 15 lutego. Amerykanie na pewno nie zechcą rozsierdzić tłumu pątników, podatnych na agitację ze strony religijnych fanatyków. Tak liczna armia wiernych skupionych na świętej ziemi islamu podczas interwencji militarnej przeciwko Saddamowi Husajnowi mogłaby się stać zarzewiem niepokojów w całym regionie.
Chwiejny tron
Iracki dyktator może liczyć na solidarność islamską w wypadku ataku Stanów Zjednoczonych. Zapewne nie będzie więc powtórki z 1991 r., gdy w czasie "Pustynnej burzy" Irakijczycy zaatakowali pociskami Scud nie tylko Izrael, ale też Kuwejt, Arabię Saudyjską i Iran. Rządząca w Rijadzie rodzina królewska nie przepada wprawdzie za skompromitowanym Husajnem, ale jednocześnie obawia się destabilizacji w regionie. Nie brakuje przecież głosów, że Waszyngton dzięki wojnie z Irakiem i przejęciu kontroli nad tamtejszymi zasobami ropy uwolni się od niepewnego sojusznika, jakim jest Arabia Saudyjska. Rodzina królewska, bojąc się o utratę władzy, nawołuje do "pokojowego" rozstrzygnięcia problemu sukcesji w Bagdadzie. W Rijadzie politycy łudzą się, że Saddam zrzeknie się rządów i wyemigruje. Powątpiewa w to dr Adel al Abdulkarim z Uniwersytetu Króla Sauda w Rijadzie: - To mogłoby go tylko ośmieszyć w oczach muzułmanów.
Heros bin Laden
Antyamerykańskie nastroje zdają się powszechne wśród Saudyjczyków. Nie ma śladu wdzięczności za to, że dekadę temu Amerykanie, atakując Irak, uchronili ich kraj przed agresją, jakiej ofiarą padł Kuwejt. Osama bin Laden urósł w oczach mieszkańców pustynnego królestwa do rangi herosa, który nie ugiął się przed dyktatem Waszyngtonu i upokorzył Amerykę 11 września 2001 r. Wielu Saudyjczyków jest wręcz dumnych, że to ich rodak zadał poważny cios nie lubianemu supermocarstwu (tylko 4 spośród 19 uczestników zamachów na Nowy Jork i Waszyngton nie było Saudyjczykami).
Biały Dom poważnie bierze pod uwagę nastroje panujące w Arabii Saudyjskiej, a jeszcze poważniej informacje wywiadowcze o tym, że pieniądze saudyjskich bogatych rodzin wciąż zasilają konta terrorystów z al Kaidy. Dlatego większe znaczenie w przygotowaniach do ataku na Irak mają bazy w Katarze, Bahrajnie czy Kuwejcie, choć z geograficznego punktu widzenia ważniejszą rolę powinny odegrać bazy saudyjskie. Z tego samego powodu przy ustalaniu daty ataku równie ważny jak data złożenia raportu inspektorów rozbrojeniowych ONZ będzie czas zakończenia pielgrzymki muzułmanów do świętych miejsc islamu, których strażnikiem jest dynastia Saudów.
Ataku na Irak można się więc spodziewać najwcześniej w drugiej połowie lutego, gdy dwa miliony pielgrzymów z całego świata powrócą z Mekki do swych krajów - twierdzą wiarygodne źródła w Rijadzie. Tegoroczny muzułmański hadż potrwa do 15 lutego. Amerykanie na pewno nie zechcą rozsierdzić tłumu pątników, podatnych na agitację ze strony religijnych fanatyków. Tak liczna armia wiernych skupionych na świętej ziemi islamu podczas interwencji militarnej przeciwko Saddamowi Husajnowi mogłaby się stać zarzewiem niepokojów w całym regionie.
Chwiejny tron
Iracki dyktator może liczyć na solidarność islamską w wypadku ataku Stanów Zjednoczonych. Zapewne nie będzie więc powtórki z 1991 r., gdy w czasie "Pustynnej burzy" Irakijczycy zaatakowali pociskami Scud nie tylko Izrael, ale też Kuwejt, Arabię Saudyjską i Iran. Rządząca w Rijadzie rodzina królewska nie przepada wprawdzie za skompromitowanym Husajnem, ale jednocześnie obawia się destabilizacji w regionie. Nie brakuje przecież głosów, że Waszyngton dzięki wojnie z Irakiem i przejęciu kontroli nad tamtejszymi zasobami ropy uwolni się od niepewnego sojusznika, jakim jest Arabia Saudyjska. Rodzina królewska, bojąc się o utratę władzy, nawołuje do "pokojowego" rozstrzygnięcia problemu sukcesji w Bagdadzie. W Rijadzie politycy łudzą się, że Saddam zrzeknie się rządów i wyemigruje. Powątpiewa w to dr Adel al Abdulkarim z Uniwersytetu Króla Sauda w Rijadzie: - To mogłoby go tylko ośmieszyć w oczach muzułmanów.
Więcej możesz przeczytać w 3/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.