Polski model grecki?
Słuchając medialnych doniesień o efektach rozmów w Kopenhadze w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej przeciętny obywatel może dojść do wniosku, że w kraju jest tylko jedna licząca się grupa zawodowa - rolnicy. Mówi się tylko o korzyściach względnie ich braku dla rolników. A w Polsce żyje wiele grup zawodowych, które w efekcie mogą uznać, że im unia nie jest potrzebna, bo nic na niej nie skorzystają. Spotkałam się już z taką opinią grupy kupców i rzemieślników. W referendum rolnicy być może zagłosują za akcesem do unii, ale większa część zdezorientowanego społeczeństwa może się wypowiedzieć przeciwko. Stąd konieczność zupełnie innej polityki i innego sposobu przekonywania społeczeństwa do korzyści ze wstąpienia do UE.
Dotychczasowe doświadczenia krajów piętnastki wskazują, że istnieją dwa kierunki wykorzystania funduszy unijnych. Można je umiejętnie zainwestować, tak by zadziałał efekt mnożnika inwestycyjnego, który pociąga za sobą tworzenie nowych miejsc pracy, przyczynia się do likwidacji bezrobocia i staje się motorem rozwoju gospodarczego. Taką drogą poszła właśnie przed laty Irlandia i efekty były znakomite. Nastąpił szybki rozwój gospodarczy, wzrosła stopa życiowa ludności. Polityka inwestycyjna Irlandii dała efekt długookresowy, doprowadziła kraj raczej biedny do rozkwitu.
Inną drogę przyjęła Grecja, która wykorzystywała fundusze unijne na cele konsumpcyjne. W efekcie doraźnie wzrosły płace sfery budżetowej i zasiłki socjalne, ale brak poważniejszych inwestycji osłabił wzrost gospodarczy. Grecja - mimo że od kilku lat jest członkiem Unii Europejskiej - pozostała na kiepskim poziomie rozwoju gospodarczego.
W Polsce już widać, że rząd przyjmie grecki model wykorzystywania środków unijnych. Można się spodziewać, że zarówno związki zawodowe, które zawsze są zainteresowane doraźnymi korzyściami, jak i Unia Pracy (w imię spokoju społecznego) będą naciskać na rząd, by środki unijne wykorzystywać na bieżące wydatki. Informacje premiera po powrocie z Kopenhagi o przesunięciu części środków unijnych do budżetu potwierdzają te obawy. Łatanie dziur budżetowych wpływami z funduszy unijnych jest tak samo karygodne, jak przejadanie wpływów z prywatyzacji.
Tymczasem wykorzystanie większości funduszy unijnych wymagać będzie zaangażowania środków własnych. W budżecie ich nie ma i nie będzie. Przecież w 2004 roku zaczniemy spłacać kredyty zaciągnięte jeszcze przez Gierka. A polski dług publiczny sięga prawie 400 miliardów złotych. Skąd je w takim razie weźmiemy? Zaciągniemy na nie kredyty?
KAMILA WILCZYŃSKA
Wielki chiński blef
Autor artykułu "Wielki chiński blef" (nr 50) sugeruje, że dystans gospodarczy między najbardziej rozwiniętymi gospodarkami (USA, UE, Japonia) a gospodarką chińską rośnie! To całkowita fikcja! Japonia od kilku lat pogrąża się w recesji, największe gospodarki Europy (głównie niemiecka) z trudem się przed nią bronią, a Chiny cały czas odnotowują wzrost. Aby wyobrazić sobie jego skalę, należy rozpatrywać problem w dłuższej perspektywie czasowej. Reformy gospodarcze w Chinach rozpoczęły się w 1979 r., gdy kraj ten, po wielu latach komunizmu, postanowił wdrażać gospodarkę rynkową. Wtedy od Himalajów po Morze Żółte rozciągał się obszar wielkiej nędzy, ludzie żyli krótko i umierali z głodu, średni dochód per capita nie przekraczał 200 USD i nie było z niego większego pożytku, bo szedł głównie na rozbudowę przemysłu ciężkiego i zbrojenia. W latach 80. i 90. wzrost PKB w Chinach wynosił prawie 10 proc. rocznie, bywały lata kiedy osiągał 15 proc., a spowolnienie wywołane wydarzeniami na placu Tiananmen w 1989 r. szybko wyrównano. Oznacza to, że poziom dochodów podwajał się mniej więcej co siedem, osiem lat. "The Economist" podaje prognozę dochodu per capita w Chinach na rok 2003 na poziomie 1100 USD. To więcej niż w ubogich państwach europejskich (na przykład na Ukrainie), a wręcz niewyobrażalnie więcej niż w Chinach dwadzieścia lat temu.
Chiny już teraz są potęgą gospodarczą, z PKB ponad 1,2 biliona USD. W rankingu największych gospodarek świata zajmują szóste miejsce, ale zważywszy na tempo wzrostu, za siedem lat będą na miejscu trzecim, po USA i Japonii.
Unia Europejska nie jest i w najbliższym czasie nie będzie jednolitym organizmem polityczno-gospodarczym. To unia 15 (25) państw narodowych o silnie powiązanych, ale nie jednorodnych gospodarkach i często sprzecznych interesach! Chiny, w przeciwieństwie do nas, są jednorodne i realizują swoje własne, jednolite interesy gospodarcze. W dalszym ciągu mają jeszcze proste rezerwy wzrostu i będą z nich korzystać. W krajach wysoko rozwiniętych wzrost wymaga już gigantycznych nakładów kapitałowych.
Autor artykułu "Chiński wielki blef" pisze, że twierdzenia, iż Chiny są drugą potęgą świata po USA i że wiek XXI będzie wiekiem Chin, są największą mistyfikacją przełomu stuleci. Prawdziwą mistyfikacją jest lansowanie opinii, że tak nie jest.
JAN REDER
Lublin
Odpowiedź autora: To prawda, że gospodarka Japonii przeżywa regres, tyle że ja porównywałem gospodarkę Chin z USA, a nie z Japonią. Co do pozostałych spraw, to argumentacja autora listu jest spójna i logiczna. Ma tylko jedną wadę - nie wytrzymuje konfrontacji z matematyką. Jeden rzut oka na załączone do artykułu wykresy wystarczy, by stwierdzić, że jest tak, jak napisałem - dystans między Chinami i USA rośnie. Autor listu wierzy w chińskie statystyki, a w mój kalkulator - nie. Pan Reder podaje PKB per capita 1100 USD, a mój kalkulator 769 USD.
Krzysztof Łoziński
Mózg na talerzu
Do zilustrowania tekstu "Mózg na talerzu" (nr 1) zawierającego informacje o szkodliwych składnikach dodawanych do niektórych produktów żywnościowych niefortunnie użyto zdjęcia słoika dżemu marki Łowicz firmy Agros-Fortuna. Tymczasem żaden z dżemów wyprodukowanych przez tę firmę nie zawiera azorubiny E 122 ani innych sztucznych barwników.
Redakcja
Mikołaj jest czerwony
W felietonie "Mikołaj jest czerwony" (nr 1) Krzysztof Skiba pisze: "Skoro Mikołaj może być zielony, a tenisista ubrany na czarno, to znaczy, że tysiącletni porządek w świecie kolorów już nie istnieje". Otóż czerwony strój Mikołaja to twór reklamowy Coca-Coli, która to Coca-Cola - jak mi wiadomo - nie istnieje tysiąc lat. Nie może więc być mowy o tysiącletnim łamaniu porządku kolorów w tym wypadku, gdyż narodziny nowej świeckiej tradycji nastąpiły właśnie za sprawą jakiejś kampanii czy akcji promocyjnej tego światowego potentata w produkcji bąbelków. Skoro oni mogli zrobić czerwonego Mikołaja, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ktoś zaproponował zielonego. Zieleń natomiast nigdy nie była przypisana wojsku. Unifikacja ta zaczęła następować dopiero na przełomie XIX i XX wieku, wcześniej mundury były bardziej kolorowe niż stroje większości muzyków rockowych.
JUREK WASILUKIEWICZ
gazeta "Metropol"
Słuchając medialnych doniesień o efektach rozmów w Kopenhadze w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej przeciętny obywatel może dojść do wniosku, że w kraju jest tylko jedna licząca się grupa zawodowa - rolnicy. Mówi się tylko o korzyściach względnie ich braku dla rolników. A w Polsce żyje wiele grup zawodowych, które w efekcie mogą uznać, że im unia nie jest potrzebna, bo nic na niej nie skorzystają. Spotkałam się już z taką opinią grupy kupców i rzemieślników. W referendum rolnicy być może zagłosują za akcesem do unii, ale większa część zdezorientowanego społeczeństwa może się wypowiedzieć przeciwko. Stąd konieczność zupełnie innej polityki i innego sposobu przekonywania społeczeństwa do korzyści ze wstąpienia do UE.
Dotychczasowe doświadczenia krajów piętnastki wskazują, że istnieją dwa kierunki wykorzystania funduszy unijnych. Można je umiejętnie zainwestować, tak by zadziałał efekt mnożnika inwestycyjnego, który pociąga za sobą tworzenie nowych miejsc pracy, przyczynia się do likwidacji bezrobocia i staje się motorem rozwoju gospodarczego. Taką drogą poszła właśnie przed laty Irlandia i efekty były znakomite. Nastąpił szybki rozwój gospodarczy, wzrosła stopa życiowa ludności. Polityka inwestycyjna Irlandii dała efekt długookresowy, doprowadziła kraj raczej biedny do rozkwitu.
Inną drogę przyjęła Grecja, która wykorzystywała fundusze unijne na cele konsumpcyjne. W efekcie doraźnie wzrosły płace sfery budżetowej i zasiłki socjalne, ale brak poważniejszych inwestycji osłabił wzrost gospodarczy. Grecja - mimo że od kilku lat jest członkiem Unii Europejskiej - pozostała na kiepskim poziomie rozwoju gospodarczego.
W Polsce już widać, że rząd przyjmie grecki model wykorzystywania środków unijnych. Można się spodziewać, że zarówno związki zawodowe, które zawsze są zainteresowane doraźnymi korzyściami, jak i Unia Pracy (w imię spokoju społecznego) będą naciskać na rząd, by środki unijne wykorzystywać na bieżące wydatki. Informacje premiera po powrocie z Kopenhagi o przesunięciu części środków unijnych do budżetu potwierdzają te obawy. Łatanie dziur budżetowych wpływami z funduszy unijnych jest tak samo karygodne, jak przejadanie wpływów z prywatyzacji.
Tymczasem wykorzystanie większości funduszy unijnych wymagać będzie zaangażowania środków własnych. W budżecie ich nie ma i nie będzie. Przecież w 2004 roku zaczniemy spłacać kredyty zaciągnięte jeszcze przez Gierka. A polski dług publiczny sięga prawie 400 miliardów złotych. Skąd je w takim razie weźmiemy? Zaciągniemy na nie kredyty?
KAMILA WILCZYŃSKA
Wielki chiński blef
Autor artykułu "Wielki chiński blef" (nr 50) sugeruje, że dystans gospodarczy między najbardziej rozwiniętymi gospodarkami (USA, UE, Japonia) a gospodarką chińską rośnie! To całkowita fikcja! Japonia od kilku lat pogrąża się w recesji, największe gospodarki Europy (głównie niemiecka) z trudem się przed nią bronią, a Chiny cały czas odnotowują wzrost. Aby wyobrazić sobie jego skalę, należy rozpatrywać problem w dłuższej perspektywie czasowej. Reformy gospodarcze w Chinach rozpoczęły się w 1979 r., gdy kraj ten, po wielu latach komunizmu, postanowił wdrażać gospodarkę rynkową. Wtedy od Himalajów po Morze Żółte rozciągał się obszar wielkiej nędzy, ludzie żyli krótko i umierali z głodu, średni dochód per capita nie przekraczał 200 USD i nie było z niego większego pożytku, bo szedł głównie na rozbudowę przemysłu ciężkiego i zbrojenia. W latach 80. i 90. wzrost PKB w Chinach wynosił prawie 10 proc. rocznie, bywały lata kiedy osiągał 15 proc., a spowolnienie wywołane wydarzeniami na placu Tiananmen w 1989 r. szybko wyrównano. Oznacza to, że poziom dochodów podwajał się mniej więcej co siedem, osiem lat. "The Economist" podaje prognozę dochodu per capita w Chinach na rok 2003 na poziomie 1100 USD. To więcej niż w ubogich państwach europejskich (na przykład na Ukrainie), a wręcz niewyobrażalnie więcej niż w Chinach dwadzieścia lat temu.
Chiny już teraz są potęgą gospodarczą, z PKB ponad 1,2 biliona USD. W rankingu największych gospodarek świata zajmują szóste miejsce, ale zważywszy na tempo wzrostu, za siedem lat będą na miejscu trzecim, po USA i Japonii.
Unia Europejska nie jest i w najbliższym czasie nie będzie jednolitym organizmem polityczno-gospodarczym. To unia 15 (25) państw narodowych o silnie powiązanych, ale nie jednorodnych gospodarkach i często sprzecznych interesach! Chiny, w przeciwieństwie do nas, są jednorodne i realizują swoje własne, jednolite interesy gospodarcze. W dalszym ciągu mają jeszcze proste rezerwy wzrostu i będą z nich korzystać. W krajach wysoko rozwiniętych wzrost wymaga już gigantycznych nakładów kapitałowych.
Autor artykułu "Chiński wielki blef" pisze, że twierdzenia, iż Chiny są drugą potęgą świata po USA i że wiek XXI będzie wiekiem Chin, są największą mistyfikacją przełomu stuleci. Prawdziwą mistyfikacją jest lansowanie opinii, że tak nie jest.
JAN REDER
Lublin
Odpowiedź autora: To prawda, że gospodarka Japonii przeżywa regres, tyle że ja porównywałem gospodarkę Chin z USA, a nie z Japonią. Co do pozostałych spraw, to argumentacja autora listu jest spójna i logiczna. Ma tylko jedną wadę - nie wytrzymuje konfrontacji z matematyką. Jeden rzut oka na załączone do artykułu wykresy wystarczy, by stwierdzić, że jest tak, jak napisałem - dystans między Chinami i USA rośnie. Autor listu wierzy w chińskie statystyki, a w mój kalkulator - nie. Pan Reder podaje PKB per capita 1100 USD, a mój kalkulator 769 USD.
Krzysztof Łoziński
Mózg na talerzu
Do zilustrowania tekstu "Mózg na talerzu" (nr 1) zawierającego informacje o szkodliwych składnikach dodawanych do niektórych produktów żywnościowych niefortunnie użyto zdjęcia słoika dżemu marki Łowicz firmy Agros-Fortuna. Tymczasem żaden z dżemów wyprodukowanych przez tę firmę nie zawiera azorubiny E 122 ani innych sztucznych barwników.
Redakcja
Mikołaj jest czerwony
W felietonie "Mikołaj jest czerwony" (nr 1) Krzysztof Skiba pisze: "Skoro Mikołaj może być zielony, a tenisista ubrany na czarno, to znaczy, że tysiącletni porządek w świecie kolorów już nie istnieje". Otóż czerwony strój Mikołaja to twór reklamowy Coca-Coli, która to Coca-Cola - jak mi wiadomo - nie istnieje tysiąc lat. Nie może więc być mowy o tysiącletnim łamaniu porządku kolorów w tym wypadku, gdyż narodziny nowej świeckiej tradycji nastąpiły właśnie za sprawą jakiejś kampanii czy akcji promocyjnej tego światowego potentata w produkcji bąbelków. Skoro oni mogli zrobić czerwonego Mikołaja, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ktoś zaproponował zielonego. Zieleń natomiast nigdy nie była przypisana wojsku. Unifikacja ta zaczęła następować dopiero na przełomie XIX i XX wieku, wcześniej mundury były bardziej kolorowe niż stroje większości muzyków rockowych.
JUREK WASILUKIEWICZ
gazeta "Metropol"
Więcej możesz przeczytać w 3/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.