Telewizja publiczna ostentacyjnie wspierała autora największego skandalu korupcyjnego
Nie ma chyba osoby, która nie zgodziłaby się z sądem, że Polska potrzebuje remontu. I to remontu generalnego, nie ograniczającego się do odświeżenia ścian i okien. Gołym okiem widać, że trzeba wzmocnić konstrukcję państwa, bo jeśli pojawiające się na niej rysy zostaną jedynie zaszpachlowane, to degradacja będzie postępować i prędzej czy później doprowadzi do katastrofy. Wszyscy się też zgadzają, że jednym z największych zagrożeń jest dzisiaj korupcja, tak wielka, że godząca w demokratyczne zasady ustrojowe. Niewiele bowiem warte są konstytucyjne gwarancje wolności, jeśli za ich parawanem o najistotniejszych działaniach państwa decyduje łapówka i korupcyjne rozpasanie ludzi podających się za "trzymających władzę". Dlatego tak ważne jest wyjaśnienie tzw. afery Rywina i wyciągnięcie z niej wszystkich niezbędnych konsekwencji.
Normalni ludzie nie rozumieją, jak mogło się zdarzyć, że do wydawcy największej gazety w kraju przyszedł w lipcu 2002 r. znany producent filmowy, przyjmowany nie tylko na krajowych, ale i europejskich salonach, i zażądał astronomicznej łapówki, ofiarując w zamian uchwalenie w Sejmie korzystnych dla gazety przepisów. Jakby tego było mało, przez następne pół roku nic się w tej sprawie nie działo, choć o sensacyjnym wydarzeniu informowane były kolejne dziesiątki i setki osób. Co więcej, dwa miesiące później lepkoręki producent wystąpił w roli głównego bohatera największej gali roku, towarzyszącej światowej premierze "Pianisty". Zasiadł w Filharmonii Narodowej obok najważniejszych osób w państwie, poinformowanych przecież o jego skandalicznej propozycji. Co najciekawsze, współorganizatorem spektaklu były władze publicznej telewizji, jak dzisiaj wiadomo, też świetnie zorientowane w całej aferze. Najważniejsze fragmenty gali telewizja transmitowała na żywo, wystawiając w ten sposób swoisty glejt bezkarności autorowi największego skandalu korupcyjnego III Rzeczypospolitej.
Ostentacyjne wspieranie producenta - już nie tylko filmu, ale i korupcyjnego skandalu - trwało w publicznej telewizji długie miesiące, także wówczas, kiedy sprawą zajęły się prokuratura i sejmowa komisja śledcza. Obszernie, jak nigdy do tej pory, telewizja relacjonowała kolejne sukcesy "Pianisty", eksponując, niby przy okazji, osobę producenta filmu. Gdyby pójść śladem telewizyjnych relacji, można by uwierzyć, że w wypadku filmu nie liczy się reżyser, scenarzysta, autor muzyki czy aktorzy, lecz producent, a ściślej mówiąc, jeden z producentów filmowego przedsięwzięcia. W doniesieniach TVP awansowano go na prawdziwego herosa polskiej kultury, który najlepiej sławiłby ją w świecie, gdyby nie szykany ludzi odmawiających mu wydania paszportu.
Warto byłoby ustalić, kto w TVP zdecydował o takiej polityce informacyjnej. Kto wie, może takie właśnie dochodzenie doprowadziłoby do nie mniej interesujących wniosków niż śledztwo prowadzone przez specjalną komisję sejmową w sprawie tzw. afery Rywina. Być może wyjaśnieniem owej informacyjnej zagadki powinna się zająć rada nadzorcza TVP, tak niechętnie reagująca na apele posłów domagających się zawieszenia prezesa TVP w związku z jego tajemniczymi powiązaniami z Lwem Rywinem. Dobrze byłoby poznać odpowiedź na te wszystkie, z pozoru nieistotne, pytania. Miłośnicy kryminałów świetnie wiedzą, jak często najbardziej wyrafinowana intryga wychodzi na jaw dzięki jakiemuś drobiazgowi pozostawionemu na miejscu przestępstwa.
Jeśli chodzi o traktowanie Lwa Rywina przez publiczną telewizję po złożeniu przez niego Agorze korupcyjnej propozycji, to mamy do czynienia już nawet nie z maskowanymi śladami sympatii, ale wręcz z ostentacyjnym glejtem bezkarności przyznanym tej osobie. Czas objaśnić, dlaczego tak się dzieje. Czy to zwykły zbieg okoliczności wywołany jakąś niepojętą niefrasobliwością, czy może kolejna poszlaka w największej aferze III Rzeczypospolitej?
Normalni ludzie nie rozumieją, jak mogło się zdarzyć, że do wydawcy największej gazety w kraju przyszedł w lipcu 2002 r. znany producent filmowy, przyjmowany nie tylko na krajowych, ale i europejskich salonach, i zażądał astronomicznej łapówki, ofiarując w zamian uchwalenie w Sejmie korzystnych dla gazety przepisów. Jakby tego było mało, przez następne pół roku nic się w tej sprawie nie działo, choć o sensacyjnym wydarzeniu informowane były kolejne dziesiątki i setki osób. Co więcej, dwa miesiące później lepkoręki producent wystąpił w roli głównego bohatera największej gali roku, towarzyszącej światowej premierze "Pianisty". Zasiadł w Filharmonii Narodowej obok najważniejszych osób w państwie, poinformowanych przecież o jego skandalicznej propozycji. Co najciekawsze, współorganizatorem spektaklu były władze publicznej telewizji, jak dzisiaj wiadomo, też świetnie zorientowane w całej aferze. Najważniejsze fragmenty gali telewizja transmitowała na żywo, wystawiając w ten sposób swoisty glejt bezkarności autorowi największego skandalu korupcyjnego III Rzeczypospolitej.
Ostentacyjne wspieranie producenta - już nie tylko filmu, ale i korupcyjnego skandalu - trwało w publicznej telewizji długie miesiące, także wówczas, kiedy sprawą zajęły się prokuratura i sejmowa komisja śledcza. Obszernie, jak nigdy do tej pory, telewizja relacjonowała kolejne sukcesy "Pianisty", eksponując, niby przy okazji, osobę producenta filmu. Gdyby pójść śladem telewizyjnych relacji, można by uwierzyć, że w wypadku filmu nie liczy się reżyser, scenarzysta, autor muzyki czy aktorzy, lecz producent, a ściślej mówiąc, jeden z producentów filmowego przedsięwzięcia. W doniesieniach TVP awansowano go na prawdziwego herosa polskiej kultury, który najlepiej sławiłby ją w świecie, gdyby nie szykany ludzi odmawiających mu wydania paszportu.
Warto byłoby ustalić, kto w TVP zdecydował o takiej polityce informacyjnej. Kto wie, może takie właśnie dochodzenie doprowadziłoby do nie mniej interesujących wniosków niż śledztwo prowadzone przez specjalną komisję sejmową w sprawie tzw. afery Rywina. Być może wyjaśnieniem owej informacyjnej zagadki powinna się zająć rada nadzorcza TVP, tak niechętnie reagująca na apele posłów domagających się zawieszenia prezesa TVP w związku z jego tajemniczymi powiązaniami z Lwem Rywinem. Dobrze byłoby poznać odpowiedź na te wszystkie, z pozoru nieistotne, pytania. Miłośnicy kryminałów świetnie wiedzą, jak często najbardziej wyrafinowana intryga wychodzi na jaw dzięki jakiemuś drobiazgowi pozostawionemu na miejscu przestępstwa.
Jeśli chodzi o traktowanie Lwa Rywina przez publiczną telewizję po złożeniu przez niego Agorze korupcyjnej propozycji, to mamy do czynienia już nawet nie z maskowanymi śladami sympatii, ale wręcz z ostentacyjnym glejtem bezkarności przyznanym tej osobie. Czas objaśnić, dlaczego tak się dzieje. Czy to zwykły zbieg okoliczności wywołany jakąś niepojętą niefrasobliwością, czy może kolejna poszlaka w największej aferze III Rzeczypospolitej?
Więcej możesz przeczytać w 12/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.