Kierujemy się ku UE, by strzały oddane w Belgradzie nie uderzały w nas rykoszetem
"Strzały oddane do Dzindzicia są strzałami w Serbię"
(serbskie czasopismo "Blic")
Nie wszyscy Serbowie są chyba do końca świadomi, że strzały skierowane do federalnego premiera Zorana Dzindzicia godzą nie tylko w ich kraj, ale także w Europę. 89 lat temu kilku zamachowców zabójstwem austriackiego arcyksięcia otwarło drogę I wojnie światowej, w której poległo wiele milionów Europejczyków. Europejskie cmentarze do dziś kryją prochy późnych ofiar sarajewskiego zamachu. Polska pamięć historyczna o I wojnie światowej różni się nieco od francuskiej czy niemieckiej, bo dzięki niej - choć na krótko - odzyskaliśmy niepodległość. Dziś nie należy sądzić, że zabójstwo popularnego Zorana automatycznie wyzwoli wojenną maszynę ogólnoeuropejską. Trzeba jednak pamiętać, że takie mechanizmy szybko rozprzestrzeniają się w Europie Południowej i Wschodniej, gdzie wewnętrzne granice nie są stabilne, i że odpryski strzelaniny w Belgradzie, Sarajewie, Pristinie, Banja Luce czy Skopie szybko uderzają w resztę Europy. Niedawno grzebaliśmy polskich żołnierzy, którzy na Bałkanach stracili życie "za naszą i waszą wolność".
Jedność Europy zaczyna się na poziomie aspiracji każdego narodu i każdego państwa. Mieszkamy na wyjątkowym kontynencie, któremu zjawisko tak głośnej dziś globalizacji znane jest już od tysiącleci. Aż dziw, że jeszcze nie wszyscy Europejczycy (także nie wszyscy Polacy) przyswoili sobie tę prostą i potwierdzoną przez historię regułę. Niestabilność ekonomiczna lub polityczna jednego kraju wpływa na sąsiadów, a na końcu na ład ekonomiczny i polityczny w całej Europie. Zjawisko europejskiej globalizacji leżało u podstaw kilkakrotnie już podejmowanych prób jednoczenia naszego kontynentu. Raz były to projekty narzucane manu militari, kiedy indziej na salonach dyplomatycznych wymuszane na słabszych przez silniejszych, najrzadziej realizowano je poprzez dialog, negocjacje i kompromisy.
Najnowsza historia Bałkanów, w tym federacji serbsko-czarnogórskiej, potwierdza taką tezę. Mieszkańcy tego regionu odczuli na własnej skórze skutki różnych odmian regulowania wzajemnych rachunków. Dzindzić zainwestował w luźną federację, ale nazajutrz po zabójstwie odezwały się w Czarnogórze głosy, że nawet taka luźna federacja to zbyt wiele, że lepiej byłoby dla Czarnogóry, gdyby w żaden sposób nie była związana z Serbią. Utrwalenie takiego stanowiska byłoby pośmiertną przegraną premiera federalnego Dzindzicia, który inwestował raczej w jedność europejską niż w kolejny podział stosunkowo niewielkiego skrawka naszego kontynentu. Należał do ludzi przekonanych, że na dłuższą metę jedynym skutecznym rozwiązaniem jest włączenie dawnej Jugosławii, w tym Serbii i Czarnogóry, w polityczną wspólnotę europejską.
Komentatorzy od pierwszych minut po zamachu sugerowali, że stoi za nim miejscowa mafia, silnie związana z tamtejszymi służbami specjalnymi. Poruszającego się jeszcze o kulach premiera zabito wkrótce po poprzedniej próbie zamachu. Działania władz podejmowane w kolejnych dniach (poszukiwania i aresztowania sprawców i wspólników politycznego mordu) zdają się potwierdzać te domysły.
Od czasów zabójstwa Gabriela Narutowicza Polska - przynajmniej teoretycznie - była wolna od politycznego terroryzmu na taką skalę. Teoretycznie, bo przecież dotknął nas proces szesnastu, a ofiarą politycznego mordu padł nawet "szeregowy" kapłan, ks. Jerzy Popiełuszko. Stan spraw krajowych nie daje żadnej gwarancji, że los będzie nam sprzyjał. Napięcia rosną, następuje kumulacja zdarzeń, które nie świadczą o demokratycznej stabilizacji. Jeśli wysiłkiem wielu tzw. entuzjastów kierujemy się ku członkostwu w UE, to między innymi po to, by strzały oddane w Belgradzie nie uderzały rykoszetem także w nas. Współczując Serbom, życzymy im dokładnie tego samego.
Więcej możesz przeczytać w 12/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.