Jeremiasz Barański (Baranina) odszedł z tego świata w chwili, gdy mógł zaszkodzić co najmniej kilkuset osobom w Polsce, a także w Austrii, Niemczech i Wielkiej Brytanii: od zwykłych policjantów, po polityków z pierwszych stron gazet. W procesie przed wiedeńskim sądem Baranina był w miarę niegroźny do momentu ogłoszenia wyroku. Skazany na dożywocie, co mu groziło, stawał się niebezpieczną bombą, bo mógł się mścić na tych, którzy nie potrafili go ochronić przed karą. Najbardziej niebezpieczny byłby podczas mających się niebawem odbyć przesłuchań przez polskich prokuratorów w sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego, ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka. Kto chciał śmierci Baraniny?
Śmierć, która uratuje niejedno życie
Jeremiasz Barański (Baranina) odszedł z tego świata w najlepszym momencie. Mógł zaszkodzić co najmniej kilkuset osobom w Polsce, a także w Austrii, Niemczech i Wielkiej Brytanii: od zwykłych policjantów po polityków z pierwszych stron gazet. W procesie przed wiedeńskim sądem Baranina był w miarę niegroźny do momentu ogłoszenia wyroku. Skazany na dożywocie, co mu groziło, stawał się niebezpieczną bombą, bo mógł się mścić na tych, którzy nie potrafili go ochronić przed karą. Najbardziej niebezpieczny byłby podczas mających się niebawem odbyć przesłuchań przez polskich prokuratorów w sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego, ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka.
W samobójstwo Barańskiego nie wierzy ani były minister spraw wewnętrznych Marek Biernacki, ani obecny - Krzysztof Janik. - Baranina to był wyjątkowy bandzior, morderca bez skrupułów, mający na sumieniu szereg zabójstw na zlecenie. Trudno mi uwierzyć, że popełnił samobójstwo, że nie wytrzymałby więzienia - mówi Biernacki. - To był człowiek twardy, wyrachowany, chłodny, który na samobójstwo miał dużo czasu. Wyrok jeszcze nie zapadł, czekały go badania psychiatryczne, a zwykle choroba psychiczna jest znakomitą ucieczką od odpowiedzialności. Biorąc to wszystko pod uwagę, śmierć Baraniny jest zaskakująca - dodaje gen. Adam Rapacki, zastępca komendanta głównego policji, nadzorujący Centralne Biuro Śledcze.
Dziwne przypadki Baraniny
"Bo to jest specjalna czyjaś prowokacja. Po to, żeby mnie odstawić na odpierdol" - tak Barański kilka tygodni temu komentował w podsłuchanej rozmowie z Jerzym K., byłym wojskowym, to, co się z nim dzieje w wiedeńskim areszcie. Wbrew twierdzeniom Michaela Neidera, szefa austriackiego więziennictwa, nie wszystkim aresztowanym pozostawia się pasek. Barańskiego najpierw paska pozbawiono, ale tuż przed znalezieniem go martwego pasek mu wydano wraz z ubraniem z więziennej pralni. Podobno przez przypadek. Przypadkiem miało być również to, że ciało Barańskiego znalazło dwóch strażników, podczas gdy zwykle w nocy funkcjonariusze robią obchód cel pojedynczo.
Dziwnych przypadków dotyczących Baraniny jest zresztą więcej. Tuż przed zabójstwem Dębskiego Barański skontaktował się z polską policją. Twierdził, że rozpowszechniane o nim informacje to obrzydliwe pomówienia. - Przyjadę do Polski, ze wszystkiego się wytłumaczę i oczyszczę - mówił funkcjonariuszom. Twierdził, że jest w Wiedniu. Po sprawdzeniu billingów okazało się, że dzwonił z Warszawy, z automatu. Po zabójstwie Jacka Dębskiego był widziany we Wrocławiu. Jak przejechał przez granicę? Dlaczego nie bał się zatrzymania? Jak to się stało, że spokojnie wyjechał z powrotem? Z kim oprócz siostry spotkał się w Warszawie? - Jego ludzie podkreślają, że stwarzał wrażenie, iż jest nie do ruszenia, że ma takie układy, taką pozycję, że stoi za nim ktoś ważny - mówi gen. Adam Rapacki.
Podczas śledztw w sprawie zabójstw Andrzeja Grzymskiego (Juniora) i Rafała Kanigowskiego, łączników Baraniny w Polsce, policjanci z CBŚ przeszukali willę Barańskiego w Bratysławie. Wśród znalezionych rzeczy trafili na zdjęcie gangstera ściskającego się z byłym premierem Słowacji Vladimírem Meciarem. W 1992 r. Barański gościł w swojej willi jednego z posłów, później bardzo ważnego w Polsce polityka. Tak chciał go ugościć, że zaproponował mu własną żonę. Ta wpadła w furię i postrzeliła Barańskiego. O wpływach Barańskiego świadczą też osobistości zaproszone przez niego na otwarcie klubu bilardowego Amadeusz na warszawskim Żoliborzu. - Obserwowaliśmy imprezę, bo liczyliśmy, że sam Baranina się tam pojawi. Przed lokalem stało kilkanaście samochodów ze znakami korpusu dyplomatycznego - wspomina jeden z policjantów. We wrocławskim domu pracującego dla Baraniny Ryszarda K. przez lata organizowano z kolei głośne imprezy sylwestrowe, na których bywała miejska elita, m.in. prokuratorzy, radni, najwyżsi miejscy urzędnicy.
Barański, czyli jak rodziła się polska mafia
Jeremiasz Lech Barański urodził się 57 lat temu w Sopocie. Uczył się w technikum i liceum ogólnokształcącym. Zaliczył dwa lata studiów ekonomicznych, po czym je rzucił. W 1971 r. zamieszkał w Poznaniu, gdzie się ożenił. W 1977 r. rozwiódł się i przeniósł do Warszawy. Od 1978 r. mieszkał w Austrii, jednak często pojawiał się w rodzinnym Sopocie. Niemal całe miasto widziało, kiedy przyjeżdżał, bo krążył po ulicach fordem explorerem - jedynym takim autem w Polsce. W porcie trzymał luksusowy jacht. Uchodził za światowca, świetnie się ubierał, biegle mówił po niemiecku i angielsku.
Przestępcza kariera Barańskiego to praktycznie historia polskiej mafii. Od połowy lat 70. był współpracownikiem milicji, a potem Służby Bezpieczeństwa. Został zwerbowany, kiedy mieszkał w Poznaniu i był cinkciarzem. Współpracownikami milicji, SB bądź WSW byli także Andrzej Kolikowski (Pershing), Marek Medwesek (Oczko) i jego zastępca Sylwester Olejnik (Sylwek), Jarosław Sokołowski (Masa), Nikodem Skotarczak (Nikoś), Artur Rogoziński (Tuła). Naprawdę groźni stali się oni wówczas, kiedy zaczęli wykorzystywać policyjne informacje. Prowadzący gangsterów funkcjonariusze często stawali się ich źródłami informacji, a niektórzy potem zaczęli dla nich pracować.
Kiedy w 1989 r. kończyła się PRL, Barański był jednym z tych, którzy pomagali się urządzić w nowej rzeczywistości swoim dawnym oficerom prowadzącym z SB i MSW. Do 1984 r. oficjalnie pracował jako przedstawiciel Kodaka. Potem założył kilka firm budowlanych i transportowych, m.in. w Belgii (Cargo-Express). Miał też udziały w Euro Baleksie - firmie założonej przez byłych pracowników UOP (m.in. Stanisława T., Wojciecha K. i Andrzeja G.). W Warszawie przy ulicy Kryształowej mieściła się inna firma Baraniny - Wilms Transport International. W Wiedniu kupił m.in. warsztat samochodowy, dwie restauracje, kawiarnię i klub bilardowy. Następnie dla swoich mocodawców z SB kupował prywatyzowane firmy - łódzką fabrykę pończoch czy zakłady włókiennicze Bistona.
Czarna seria: Stuglik, Pańko, Papała, Zapiór
W latach 1989-1992 powstał mafijny układ, którego mózgiem byli dawni oficerowie służb specjalnych. Barański funkcjonował w drugim szeregu, ale po cichu usamodzielniał się i uzależniał od siebie dawnych oficerów prowadzących i ich kolegów. Już w połowie lat 90. układ wymknął się spod kontroli, pojawiły się sprzeczne interesy. Ich wyrazem były nie tylko strzelaniny między pospolitymi gangsterami, ale także zagadkowe śmierci. Ginęli przede wszystkim ludzie dysponujący wiedzą o polskiej mafii. Już w 1991 r. przed własnym domem zastrzelono Andrzeja Stuglika, byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu MSW, potem głównego specjalistę ds. rozliczeń dewizowych w Ministerstwie Finansów, a wreszcie doradcę finansowego w Towarzystwie Handlu Międzynarodowego DAL SA, które sprzedawało m.in. broń. W 1993 r. zginął Walerian Pańko, prezes NIK. Auto, którym jechał, rozpadło się na dwie części. Wkrótce po wypadku policyjna agentura doniosła, że w półświatku mówiono o zamrożeniu części ramy samochodu służbowego Pańki ciekłym azotem lub o podłożeniu ładunku gazowego. W 1998 r. zastrzelony został gen. Marek Papała, były komendant główny policji. Zginął też Mieczysław Zapiór (Pancernik), były funkcjonariusz oddziałów antyterrorystyczych milicji, chroniący Andrzeja Stuglika, potem kluczowy świadek w sprawie śmierci generała Papały. Zapiór znał też dobrze oficerów BOR ochraniających Pańkę. Prowadził również wspólne interesy z Ireneuszem Sekułą, który zginął w tajemniczych okolicznościach w marcu 2000 r. Latem 2000 r. Zapiór zaginął podczas wycieczki do Egiptu, gdzie pojechał nurkować.
W 1993 r. mafia dysponowała już ogromnym kapitałem - wartości około miliarda dolarów - zarobionym głównie na przemycie alkoholu i handlu narkotykami. W handlu narkotykami wykorzystywano kanały, z których służby specjalne PRL korzystały w latach 70., na przykład w głośnej aferze "Żelazo". Po towar nie wysyłano zresztą byle kogo. Jeden z najbardziej znanych obecnie poznańskich biznesmenów spędził kilka miesięcy w krajach złotego trójkąta, a po powrocie zaczął robić interesy na wielką skalę.
Dysponując wielkimi pieniędzmi, mafiosi bez trudu przekonywali urzędników, by dokonali korzystnego zapisu w rozporządzeniach zrozumiałych tylko dla specjalistów. Przekonywali prokuratorów do umorzenia postępowań, sędziów do oddalania oskarżeń, a samorządowców do sprzedaży gruntów. Pieniądze z przestępstw prano przez fundacje, na przykład organizujące pomoc dla chorych dzieci, bezrobotnych i potrzebujących. Szefem i założycielem największej z nich - Daru Życia - był Paweł Miller (Małolat), jeden ze skarbników pruszkowskiej mafii oraz jej łącznik z Baraniną. To na niego czekali policjanci z CBŚ na strzelnicy w Rembertowie. Sprawa stała się głośna, gdy politycy SLD, którzy w tym miejscu zorganizowali sobie towarzyskie spotkanie, oskarżyli funkcjonariuszy o nielegalną inwigilację. Pieniądze na konta Daru Życia wpłacały nie tylko firmy należące do gangu, ale także znani przedsiębiorcy, których z "Pruszkowem" łączyły wspólne inwestycje kapitałowe.
Prawdziwa mafia
- Najważniejsze dla mafii były wpływy polityczne, bowiem dawały one naprawdę duże pieniądze, głównie dzięki licencjom, kontraktom, zamówieniom publicznym, koncesjom, wpływowi na kształt ustaw i aktów wykonawczych - tłumaczy policjant z CBŚ. Gdy w lutym 1998 r. zastrzelono w Warszawie Wiesława Niewiadomskiego (Wariata), brata Dziada, ujawniono, że w jego notesie znajdują się nazwiska zaprzyjaźnionych polityków i biznesmenów, prokuratorów oraz policjantów, sumy wypłat dla różnych osób, na przykład "prokurator - 1000" i "prokurator X - 2000 dolarów". Z kolei w laptopie Leszka Danielaka (Wańki) znaleziono takie wpisy: "wybory - K. i O. razem 70 tys., "prokurator - 12 000", "telewizja - wycofać 500 tys.", "senator - nie przedłużać". W poczcie elektronicznej Wańki były kopie listów wysyłanych do kilku polityków.
Na początku lat 90. eksponentem interesów mafii w świecie polityki był Tadeusz Kowalczyk, wywodzący się z grupy radomskich cinkciarzy, potem poseł BBWR z Radomia, znajomy Barańskiego. Kowalczyk był członkiem Politycznego Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych, znał więc szczegóły najważniejszych śledztw prowadzonych przeciwko mafii. To on załatwiał "Pruszkowowi" dojścia do prokuratury i wymiaru sprawiedliwości. Na początku 1993 r. Kowalczyk skontaktował gangsterów ze znanym warszawskim adwokatem, a ten obiecał załatwić ułaskawienie Andrzeja Zielińskiego (Słowika) przez prezydenta Lecha Wałęsę. Słowik ułaskawienie uzyskał, co - jak sam stwierdził - kosztowało go 150 tys. dolarów. Kowalczyk zginął w lipcu 1997 r. w wypadku samochodowym.
Gawronik, Sekuła, Kolasiński
Mafię ze światem polityki kontaktował także inny dobry znajomy Baraniny, były senator Aleksander Gawronik. Poznał on Barańskiego, kiedy ten mieszkał w Poznaniu. Na przełomie lat 80. i 90. Gawronik miał za sobą krótki okres służby w wydziale śledczym poznańskiej Służby Bezpieczeństwa, a potem był zastępcą dyrektora w Wydziale Spraw Wewnętrznych Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu i nadal pracował dla SB, tyle że na niejawnym etacie. W 1989 r. od oficerów SB dowiedział się o zmianach w prawie dewizowym, umożliwiających założenie pierwszej w Polsce sieci kantorów. Zanim tę operację przeprowadzono, Gawronik poznał Ireneusza Sekułę, wtedy wicepremiera w rządzie Mieczysława Rakowskiego. SB poinformowała Sekułę, że Gawronik ma założyć pierwszą sieć kantorów, zdominować rynek i ułatwić służbom specjalnym kontrolę operacji na tym rynku. Barański był jedną z ważniejszych osób w tym przedsięwzięciu. Kiedy Sekuła był posłem SLD, pożyczył od "Pruszkowa", a właściwie od Andrzeja Kolikowskiego, milion dolarów. Po śmierci Pershinga w 1999 r. "Pruszków" zażądał zwrotu pożyczki. Pół godziny przed tym, jak w marcu 2000 r. Sekułę znaleziono rannego, złożyli mu wizytę dwaj gangsterzy "Pruszkowa".
Na początku 1994 r. Baranina poznał Gawronika z bossami gangu pruszkowskiego. Pershing i Baranina byli głównymi inwestorami w kolejnym przedsięwzięciu Gawronika, czyli sieci firm zajmujących się zwrotem na granicy podatku VAT cudzoziemcom. Kiedy zamordowano Pershinga, Jeremiasz Barański, Andrzej Zieliński i Zygmunt Raźniak zażądali od Gawronika zwrotu pieniędzy, grożąc mu przestrzeleniem kolan. Gawronik zwrócił się o pomoc do UOP, a kiedy ten odmówił - do policji. Gawronik był jednak wobec policji nielojalny, co przesądziło o jego aresztowaniu (w areszcie siedzi do dzisiaj). Robił też interesy z Markiem Kolasińskim, posłem AWS, który dostał się do otoczenia Wałęsy i byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego. Dopiero w drugiej połowie 1999 r. większość z nich zorientowała się, że Kolasiński biznesmenem stał się dzięki pieniądzom pruszkowskiego gangu.
Nietykalni
Dzięki wpływom mafii w świecie polityki ważni mafiosi byli praktycznie nietykalni dla organów ścigania. - Przez lata nie mogliśmy się dobrać do Andrzeja K., jednego z prawdziwych bossów mafii, rezydującego tak jak Baranina w Wiedniu. Zna on wysokich urzędników państwowych. Grywa z nimi w tenisa. Zna prezesów największych polskich firm, znał też agenta rosyjskiego wywiadu, którego u siebie gościł. Skorzystaliśmy z drobnego pretekstu i zatrzymaliśmy go. Śmiał się nam w twarz. Rzeczywiście, prokurator kazał błyskawicznie go zwolnić - mówi emerytowany policjant z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną. Oficer, który podjął decyzję o aresztowaniu K., został natychmiast przesunięty na inne stanowisko.
Gdy w 1996 r. na tydzień zniesiono cło na zboże, na granicy stały już wagony wypełnione milionem ton zboża z Uzbekistanu, sprowadzonego właśnie przez Andrzeja K. Jego wspólnik Aleksander Ż. również skorzystał w tym samym roku na miesięcznym zwolnieniu z cła blachy okrętowej. Śledztwo w tych sprawach zostało szybko umorzone, a kilku zbyt dociekliwych urzędników państwowych zostało po cichu zwolnionych, podobnie jak nadzorujący dochodzenie wysoki oficer Komendy Głównej Policji. O tym wszystkim doskonale wiedział Barański, dobry znajomy K. i Ż. (o czym wspomina w podsłuchanych przez austriacką policję rozmowach).
Gangster pod parasolem
Jeremiasz Barański zaczynał jako informator SB, potem był agentem służb niemieckich, brytyjskich i austriackich, a nawet pracował dla FBI. Po zatrzymaniu w Niemczech na wielkim przemycie papierosów, przestępcę zwerbował Federalny Urząd Kryminalny (BKA). W zamian za zgodę na współpracę otrzymał symboliczny wyrok - dwa lata więzienia w zawieszeniu. BKA pomógł mu też w uzyskaniu austriackiego obywatelstwa. Barański rozpoczął działalność informatora od zadenuncjowania konkurencji - wydał siatkę handlarzy narkotyków Richarda Habryki. BKA zerwał jednak z nim współpracę. Niemcy zdali sobie sprawę, że Baranina wykorzystuje kontakty z policją do eliminowania konkurentów.
Następnie Barański zaoferował usługi austriackim służbom (EDOK). Austriacy chwalili go za dostarczanie cennych informacji o działalności gangów z Europy Wschodniej i Środkowej. Barański znów rękami policji pozbywał się rywalizujących grup. W ubiegłym roku okazało się, że policjanci z EDOK pracowali dla Baraniny. Dwóch skazano na 2 lata więzienia. Już w Wiedniu Baranina zaczął współpracować z polskim wywiadem wojskowym. Jego głównym zadaniem miało być zakładanie spółek, które filtrowały pieniądze wywiadu wojskowego, wykorzystywane później do działań operacyjnych. Barański miał też epizod współpracy z FBI. Amerykanom obiecał pomoc w rozpracowaniu grup przestępczych z Ukrainy i Rosji, specjalizujących się w przemycie materiałów rozszczepialnych. Operacja, której nadano kryptonim "Aurora", okazała się klapą. Barański po prostu oszukał FBI.
Co łączyło Baraninę z "Nie"?
Siedząc w więzieniu, Baranina zachował wpływy i kontakty. Próbował manipulować śledztwem w sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego, ustawiał świadków, kontaktował się z mediami. "To prawa ręka Urbana [Bogusław Gomzar, dziennikarz "Nie"]. To, co napisze 'Nie', to pan Miller o tym wie, pan Kwaśniewski o tym wie, pan minister sprawiedliwości o tym wie. Po wyjściu z prokuratury spotkasz się z nim [Bogusławem Gomzarem], opowiesz" - tak przed przesłuchaniem w sądzie instruował Barański Joannę N., konkubinę Tadeusza Maziuka. Maziuk był oskarżany o zabójstwo Dębskiego. W czerwcu 2002 r. znaleziono Maziuka powieszonego w celi aresztu w Warszawie.
Maziuk wydał na siebie wyrok, gdy dzień przed śmiercią obiecał złożenie obszernych zeznań. Następnego dnia miał rozmawiać o warunkach układu z prokuraturą. Jeśli Maziuk naprawdę popełnił samobójstwo, liczba zbiegów okoliczności, która ten fakt poprzedziła, była tak nieprawdopodobna, jak wygrywanie przez kilka tygodni z rzędu w totolotka. - Czy to przypadek, że akurat ludzie zamieszani w najgłośniejsze zbrodnie giną po kolei? - pyta Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości.
Kontakt Baraniny z redakcją "Nie" nie był przypadkowy. Podczas przesłuchań przed sejmową komisją śledczą w sprawie Rywina Jerzy Urban ujawnił, że wydał przyjęcie dla bossów gangu pruszkowskiego. Mieli na nim być Andrzej Zieliński (Słowik) oraz Jarosław Sokołowski (Masa). W ostatnich latach w serii artykułów opublikowanych w "Nie" podważano kluczowe ustalenia prokuratury dotyczące roli Barańskiego (zleceniodawcy) i Maziuka (wykonawcy) w sprawie zabójstwa Dębskiego. Podważano także zeznania Sokołowskiego, świadka koronnego w sprawie mafii pruszkowskiej. Tymczasem Sokołowski wie, którzy politycy przychodzili do "Pruszkowa" po "dotacje". Którzy biznesmeni zaciągali pożyczki, a z którymi robiono interesy. Wie, którzy sędziowie, policjanci i prokuratorzy byli na liście płac "Pruszkowa". Wie, jak przekupywano urzędników skarbowych i celników. O ile Masa stanowi wielkie zagrożenie dla osób uwikłanych we współpracę z polską mafią, o tyle Baranina - szczególnie skazany na dożywocie - stanowiłby zagrożenie śmiertelne. Czy dlatego nie żyje?
Jeremiasz Barański (Baranina) odszedł z tego świata w najlepszym momencie. Mógł zaszkodzić co najmniej kilkuset osobom w Polsce, a także w Austrii, Niemczech i Wielkiej Brytanii: od zwykłych policjantów po polityków z pierwszych stron gazet. W procesie przed wiedeńskim sądem Baranina był w miarę niegroźny do momentu ogłoszenia wyroku. Skazany na dożywocie, co mu groziło, stawał się niebezpieczną bombą, bo mógł się mścić na tych, którzy nie potrafili go ochronić przed karą. Najbardziej niebezpieczny byłby podczas mających się niebawem odbyć przesłuchań przez polskich prokuratorów w sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego, ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka.
W samobójstwo Barańskiego nie wierzy ani były minister spraw wewnętrznych Marek Biernacki, ani obecny - Krzysztof Janik. - Baranina to był wyjątkowy bandzior, morderca bez skrupułów, mający na sumieniu szereg zabójstw na zlecenie. Trudno mi uwierzyć, że popełnił samobójstwo, że nie wytrzymałby więzienia - mówi Biernacki. - To był człowiek twardy, wyrachowany, chłodny, który na samobójstwo miał dużo czasu. Wyrok jeszcze nie zapadł, czekały go badania psychiatryczne, a zwykle choroba psychiczna jest znakomitą ucieczką od odpowiedzialności. Biorąc to wszystko pod uwagę, śmierć Baraniny jest zaskakująca - dodaje gen. Adam Rapacki, zastępca komendanta głównego policji, nadzorujący Centralne Biuro Śledcze.
Dziwne przypadki Baraniny
"Bo to jest specjalna czyjaś prowokacja. Po to, żeby mnie odstawić na odpierdol" - tak Barański kilka tygodni temu komentował w podsłuchanej rozmowie z Jerzym K., byłym wojskowym, to, co się z nim dzieje w wiedeńskim areszcie. Wbrew twierdzeniom Michaela Neidera, szefa austriackiego więziennictwa, nie wszystkim aresztowanym pozostawia się pasek. Barańskiego najpierw paska pozbawiono, ale tuż przed znalezieniem go martwego pasek mu wydano wraz z ubraniem z więziennej pralni. Podobno przez przypadek. Przypadkiem miało być również to, że ciało Barańskiego znalazło dwóch strażników, podczas gdy zwykle w nocy funkcjonariusze robią obchód cel pojedynczo.
Dziwnych przypadków dotyczących Baraniny jest zresztą więcej. Tuż przed zabójstwem Dębskiego Barański skontaktował się z polską policją. Twierdził, że rozpowszechniane o nim informacje to obrzydliwe pomówienia. - Przyjadę do Polski, ze wszystkiego się wytłumaczę i oczyszczę - mówił funkcjonariuszom. Twierdził, że jest w Wiedniu. Po sprawdzeniu billingów okazało się, że dzwonił z Warszawy, z automatu. Po zabójstwie Jacka Dębskiego był widziany we Wrocławiu. Jak przejechał przez granicę? Dlaczego nie bał się zatrzymania? Jak to się stało, że spokojnie wyjechał z powrotem? Z kim oprócz siostry spotkał się w Warszawie? - Jego ludzie podkreślają, że stwarzał wrażenie, iż jest nie do ruszenia, że ma takie układy, taką pozycję, że stoi za nim ktoś ważny - mówi gen. Adam Rapacki.
Podczas śledztw w sprawie zabójstw Andrzeja Grzymskiego (Juniora) i Rafała Kanigowskiego, łączników Baraniny w Polsce, policjanci z CBŚ przeszukali willę Barańskiego w Bratysławie. Wśród znalezionych rzeczy trafili na zdjęcie gangstera ściskającego się z byłym premierem Słowacji Vladimírem Meciarem. W 1992 r. Barański gościł w swojej willi jednego z posłów, później bardzo ważnego w Polsce polityka. Tak chciał go ugościć, że zaproponował mu własną żonę. Ta wpadła w furię i postrzeliła Barańskiego. O wpływach Barańskiego świadczą też osobistości zaproszone przez niego na otwarcie klubu bilardowego Amadeusz na warszawskim Żoliborzu. - Obserwowaliśmy imprezę, bo liczyliśmy, że sam Baranina się tam pojawi. Przed lokalem stało kilkanaście samochodów ze znakami korpusu dyplomatycznego - wspomina jeden z policjantów. We wrocławskim domu pracującego dla Baraniny Ryszarda K. przez lata organizowano z kolei głośne imprezy sylwestrowe, na których bywała miejska elita, m.in. prokuratorzy, radni, najwyżsi miejscy urzędnicy.
Barański, czyli jak rodziła się polska mafia
Jeremiasz Lech Barański urodził się 57 lat temu w Sopocie. Uczył się w technikum i liceum ogólnokształcącym. Zaliczył dwa lata studiów ekonomicznych, po czym je rzucił. W 1971 r. zamieszkał w Poznaniu, gdzie się ożenił. W 1977 r. rozwiódł się i przeniósł do Warszawy. Od 1978 r. mieszkał w Austrii, jednak często pojawiał się w rodzinnym Sopocie. Niemal całe miasto widziało, kiedy przyjeżdżał, bo krążył po ulicach fordem explorerem - jedynym takim autem w Polsce. W porcie trzymał luksusowy jacht. Uchodził za światowca, świetnie się ubierał, biegle mówił po niemiecku i angielsku.
Przestępcza kariera Barańskiego to praktycznie historia polskiej mafii. Od połowy lat 70. był współpracownikiem milicji, a potem Służby Bezpieczeństwa. Został zwerbowany, kiedy mieszkał w Poznaniu i był cinkciarzem. Współpracownikami milicji, SB bądź WSW byli także Andrzej Kolikowski (Pershing), Marek Medwesek (Oczko) i jego zastępca Sylwester Olejnik (Sylwek), Jarosław Sokołowski (Masa), Nikodem Skotarczak (Nikoś), Artur Rogoziński (Tuła). Naprawdę groźni stali się oni wówczas, kiedy zaczęli wykorzystywać policyjne informacje. Prowadzący gangsterów funkcjonariusze często stawali się ich źródłami informacji, a niektórzy potem zaczęli dla nich pracować.
Kiedy w 1989 r. kończyła się PRL, Barański był jednym z tych, którzy pomagali się urządzić w nowej rzeczywistości swoim dawnym oficerom prowadzącym z SB i MSW. Do 1984 r. oficjalnie pracował jako przedstawiciel Kodaka. Potem założył kilka firm budowlanych i transportowych, m.in. w Belgii (Cargo-Express). Miał też udziały w Euro Baleksie - firmie założonej przez byłych pracowników UOP (m.in. Stanisława T., Wojciecha K. i Andrzeja G.). W Warszawie przy ulicy Kryształowej mieściła się inna firma Baraniny - Wilms Transport International. W Wiedniu kupił m.in. warsztat samochodowy, dwie restauracje, kawiarnię i klub bilardowy. Następnie dla swoich mocodawców z SB kupował prywatyzowane firmy - łódzką fabrykę pończoch czy zakłady włókiennicze Bistona.
Czarna seria: Stuglik, Pańko, Papała, Zapiór
W latach 1989-1992 powstał mafijny układ, którego mózgiem byli dawni oficerowie służb specjalnych. Barański funkcjonował w drugim szeregu, ale po cichu usamodzielniał się i uzależniał od siebie dawnych oficerów prowadzących i ich kolegów. Już w połowie lat 90. układ wymknął się spod kontroli, pojawiły się sprzeczne interesy. Ich wyrazem były nie tylko strzelaniny między pospolitymi gangsterami, ale także zagadkowe śmierci. Ginęli przede wszystkim ludzie dysponujący wiedzą o polskiej mafii. Już w 1991 r. przed własnym domem zastrzelono Andrzeja Stuglika, byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu MSW, potem głównego specjalistę ds. rozliczeń dewizowych w Ministerstwie Finansów, a wreszcie doradcę finansowego w Towarzystwie Handlu Międzynarodowego DAL SA, które sprzedawało m.in. broń. W 1993 r. zginął Walerian Pańko, prezes NIK. Auto, którym jechał, rozpadło się na dwie części. Wkrótce po wypadku policyjna agentura doniosła, że w półświatku mówiono o zamrożeniu części ramy samochodu służbowego Pańki ciekłym azotem lub o podłożeniu ładunku gazowego. W 1998 r. zastrzelony został gen. Marek Papała, były komendant główny policji. Zginął też Mieczysław Zapiór (Pancernik), były funkcjonariusz oddziałów antyterrorystyczych milicji, chroniący Andrzeja Stuglika, potem kluczowy świadek w sprawie śmierci generała Papały. Zapiór znał też dobrze oficerów BOR ochraniających Pańkę. Prowadził również wspólne interesy z Ireneuszem Sekułą, który zginął w tajemniczych okolicznościach w marcu 2000 r. Latem 2000 r. Zapiór zaginął podczas wycieczki do Egiptu, gdzie pojechał nurkować.
W 1993 r. mafia dysponowała już ogromnym kapitałem - wartości około miliarda dolarów - zarobionym głównie na przemycie alkoholu i handlu narkotykami. W handlu narkotykami wykorzystywano kanały, z których służby specjalne PRL korzystały w latach 70., na przykład w głośnej aferze "Żelazo". Po towar nie wysyłano zresztą byle kogo. Jeden z najbardziej znanych obecnie poznańskich biznesmenów spędził kilka miesięcy w krajach złotego trójkąta, a po powrocie zaczął robić interesy na wielką skalę.
Dysponując wielkimi pieniędzmi, mafiosi bez trudu przekonywali urzędników, by dokonali korzystnego zapisu w rozporządzeniach zrozumiałych tylko dla specjalistów. Przekonywali prokuratorów do umorzenia postępowań, sędziów do oddalania oskarżeń, a samorządowców do sprzedaży gruntów. Pieniądze z przestępstw prano przez fundacje, na przykład organizujące pomoc dla chorych dzieci, bezrobotnych i potrzebujących. Szefem i założycielem największej z nich - Daru Życia - był Paweł Miller (Małolat), jeden ze skarbników pruszkowskiej mafii oraz jej łącznik z Baraniną. To na niego czekali policjanci z CBŚ na strzelnicy w Rembertowie. Sprawa stała się głośna, gdy politycy SLD, którzy w tym miejscu zorganizowali sobie towarzyskie spotkanie, oskarżyli funkcjonariuszy o nielegalną inwigilację. Pieniądze na konta Daru Życia wpłacały nie tylko firmy należące do gangu, ale także znani przedsiębiorcy, których z "Pruszkowem" łączyły wspólne inwestycje kapitałowe.
Prawdziwa mafia
- Najważniejsze dla mafii były wpływy polityczne, bowiem dawały one naprawdę duże pieniądze, głównie dzięki licencjom, kontraktom, zamówieniom publicznym, koncesjom, wpływowi na kształt ustaw i aktów wykonawczych - tłumaczy policjant z CBŚ. Gdy w lutym 1998 r. zastrzelono w Warszawie Wiesława Niewiadomskiego (Wariata), brata Dziada, ujawniono, że w jego notesie znajdują się nazwiska zaprzyjaźnionych polityków i biznesmenów, prokuratorów oraz policjantów, sumy wypłat dla różnych osób, na przykład "prokurator - 1000" i "prokurator X - 2000 dolarów". Z kolei w laptopie Leszka Danielaka (Wańki) znaleziono takie wpisy: "wybory - K. i O. razem 70 tys., "prokurator - 12 000", "telewizja - wycofać 500 tys.", "senator - nie przedłużać". W poczcie elektronicznej Wańki były kopie listów wysyłanych do kilku polityków.
Na początku lat 90. eksponentem interesów mafii w świecie polityki był Tadeusz Kowalczyk, wywodzący się z grupy radomskich cinkciarzy, potem poseł BBWR z Radomia, znajomy Barańskiego. Kowalczyk był członkiem Politycznego Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych, znał więc szczegóły najważniejszych śledztw prowadzonych przeciwko mafii. To on załatwiał "Pruszkowowi" dojścia do prokuratury i wymiaru sprawiedliwości. Na początku 1993 r. Kowalczyk skontaktował gangsterów ze znanym warszawskim adwokatem, a ten obiecał załatwić ułaskawienie Andrzeja Zielińskiego (Słowika) przez prezydenta Lecha Wałęsę. Słowik ułaskawienie uzyskał, co - jak sam stwierdził - kosztowało go 150 tys. dolarów. Kowalczyk zginął w lipcu 1997 r. w wypadku samochodowym.
Gawronik, Sekuła, Kolasiński
Mafię ze światem polityki kontaktował także inny dobry znajomy Baraniny, były senator Aleksander Gawronik. Poznał on Barańskiego, kiedy ten mieszkał w Poznaniu. Na przełomie lat 80. i 90. Gawronik miał za sobą krótki okres służby w wydziale śledczym poznańskiej Służby Bezpieczeństwa, a potem był zastępcą dyrektora w Wydziale Spraw Wewnętrznych Urzędu Wojewódzkiego w Poznaniu i nadal pracował dla SB, tyle że na niejawnym etacie. W 1989 r. od oficerów SB dowiedział się o zmianach w prawie dewizowym, umożliwiających założenie pierwszej w Polsce sieci kantorów. Zanim tę operację przeprowadzono, Gawronik poznał Ireneusza Sekułę, wtedy wicepremiera w rządzie Mieczysława Rakowskiego. SB poinformowała Sekułę, że Gawronik ma założyć pierwszą sieć kantorów, zdominować rynek i ułatwić służbom specjalnym kontrolę operacji na tym rynku. Barański był jedną z ważniejszych osób w tym przedsięwzięciu. Kiedy Sekuła był posłem SLD, pożyczył od "Pruszkowa", a właściwie od Andrzeja Kolikowskiego, milion dolarów. Po śmierci Pershinga w 1999 r. "Pruszków" zażądał zwrotu pożyczki. Pół godziny przed tym, jak w marcu 2000 r. Sekułę znaleziono rannego, złożyli mu wizytę dwaj gangsterzy "Pruszkowa".
Na początku 1994 r. Baranina poznał Gawronika z bossami gangu pruszkowskiego. Pershing i Baranina byli głównymi inwestorami w kolejnym przedsięwzięciu Gawronika, czyli sieci firm zajmujących się zwrotem na granicy podatku VAT cudzoziemcom. Kiedy zamordowano Pershinga, Jeremiasz Barański, Andrzej Zieliński i Zygmunt Raźniak zażądali od Gawronika zwrotu pieniędzy, grożąc mu przestrzeleniem kolan. Gawronik zwrócił się o pomoc do UOP, a kiedy ten odmówił - do policji. Gawronik był jednak wobec policji nielojalny, co przesądziło o jego aresztowaniu (w areszcie siedzi do dzisiaj). Robił też interesy z Markiem Kolasińskim, posłem AWS, który dostał się do otoczenia Wałęsy i byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego. Dopiero w drugiej połowie 1999 r. większość z nich zorientowała się, że Kolasiński biznesmenem stał się dzięki pieniądzom pruszkowskiego gangu.
Nietykalni
Dzięki wpływom mafii w świecie polityki ważni mafiosi byli praktycznie nietykalni dla organów ścigania. - Przez lata nie mogliśmy się dobrać do Andrzeja K., jednego z prawdziwych bossów mafii, rezydującego tak jak Baranina w Wiedniu. Zna on wysokich urzędników państwowych. Grywa z nimi w tenisa. Zna prezesów największych polskich firm, znał też agenta rosyjskiego wywiadu, którego u siebie gościł. Skorzystaliśmy z drobnego pretekstu i zatrzymaliśmy go. Śmiał się nam w twarz. Rzeczywiście, prokurator kazał błyskawicznie go zwolnić - mówi emerytowany policjant z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną. Oficer, który podjął decyzję o aresztowaniu K., został natychmiast przesunięty na inne stanowisko.
Gdy w 1996 r. na tydzień zniesiono cło na zboże, na granicy stały już wagony wypełnione milionem ton zboża z Uzbekistanu, sprowadzonego właśnie przez Andrzeja K. Jego wspólnik Aleksander Ż. również skorzystał w tym samym roku na miesięcznym zwolnieniu z cła blachy okrętowej. Śledztwo w tych sprawach zostało szybko umorzone, a kilku zbyt dociekliwych urzędników państwowych zostało po cichu zwolnionych, podobnie jak nadzorujący dochodzenie wysoki oficer Komendy Głównej Policji. O tym wszystkim doskonale wiedział Barański, dobry znajomy K. i Ż. (o czym wspomina w podsłuchanych przez austriacką policję rozmowach).
Gangster pod parasolem
Jeremiasz Barański zaczynał jako informator SB, potem był agentem służb niemieckich, brytyjskich i austriackich, a nawet pracował dla FBI. Po zatrzymaniu w Niemczech na wielkim przemycie papierosów, przestępcę zwerbował Federalny Urząd Kryminalny (BKA). W zamian za zgodę na współpracę otrzymał symboliczny wyrok - dwa lata więzienia w zawieszeniu. BKA pomógł mu też w uzyskaniu austriackiego obywatelstwa. Barański rozpoczął działalność informatora od zadenuncjowania konkurencji - wydał siatkę handlarzy narkotyków Richarda Habryki. BKA zerwał jednak z nim współpracę. Niemcy zdali sobie sprawę, że Baranina wykorzystuje kontakty z policją do eliminowania konkurentów.
Następnie Barański zaoferował usługi austriackim służbom (EDOK). Austriacy chwalili go za dostarczanie cennych informacji o działalności gangów z Europy Wschodniej i Środkowej. Barański znów rękami policji pozbywał się rywalizujących grup. W ubiegłym roku okazało się, że policjanci z EDOK pracowali dla Baraniny. Dwóch skazano na 2 lata więzienia. Już w Wiedniu Baranina zaczął współpracować z polskim wywiadem wojskowym. Jego głównym zadaniem miało być zakładanie spółek, które filtrowały pieniądze wywiadu wojskowego, wykorzystywane później do działań operacyjnych. Barański miał też epizod współpracy z FBI. Amerykanom obiecał pomoc w rozpracowaniu grup przestępczych z Ukrainy i Rosji, specjalizujących się w przemycie materiałów rozszczepialnych. Operacja, której nadano kryptonim "Aurora", okazała się klapą. Barański po prostu oszukał FBI.
Co łączyło Baraninę z "Nie"?
Siedząc w więzieniu, Baranina zachował wpływy i kontakty. Próbował manipulować śledztwem w sprawie zabójstwa Jacka Dębskiego, ustawiał świadków, kontaktował się z mediami. "To prawa ręka Urbana [Bogusław Gomzar, dziennikarz "Nie"]. To, co napisze 'Nie', to pan Miller o tym wie, pan Kwaśniewski o tym wie, pan minister sprawiedliwości o tym wie. Po wyjściu z prokuratury spotkasz się z nim [Bogusławem Gomzarem], opowiesz" - tak przed przesłuchaniem w sądzie instruował Barański Joannę N., konkubinę Tadeusza Maziuka. Maziuk był oskarżany o zabójstwo Dębskiego. W czerwcu 2002 r. znaleziono Maziuka powieszonego w celi aresztu w Warszawie.
Maziuk wydał na siebie wyrok, gdy dzień przed śmiercią obiecał złożenie obszernych zeznań. Następnego dnia miał rozmawiać o warunkach układu z prokuraturą. Jeśli Maziuk naprawdę popełnił samobójstwo, liczba zbiegów okoliczności, która ten fakt poprzedziła, była tak nieprawdopodobna, jak wygrywanie przez kilka tygodni z rzędu w totolotka. - Czy to przypadek, że akurat ludzie zamieszani w najgłośniejsze zbrodnie giną po kolei? - pyta Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości.
Kontakt Baraniny z redakcją "Nie" nie był przypadkowy. Podczas przesłuchań przed sejmową komisją śledczą w sprawie Rywina Jerzy Urban ujawnił, że wydał przyjęcie dla bossów gangu pruszkowskiego. Mieli na nim być Andrzej Zieliński (Słowik) oraz Jarosław Sokołowski (Masa). W ostatnich latach w serii artykułów opublikowanych w "Nie" podważano kluczowe ustalenia prokuratury dotyczące roli Barańskiego (zleceniodawcy) i Maziuka (wykonawcy) w sprawie zabójstwa Dębskiego. Podważano także zeznania Sokołowskiego, świadka koronnego w sprawie mafii pruszkowskiej. Tymczasem Sokołowski wie, którzy politycy przychodzili do "Pruszkowa" po "dotacje". Którzy biznesmeni zaciągali pożyczki, a z którymi robiono interesy. Wie, którzy sędziowie, policjanci i prokuratorzy byli na liście płac "Pruszkowa". Wie, jak przekupywano urzędników skarbowych i celników. O ile Masa stanowi wielkie zagrożenie dla osób uwikłanych we współpracę z polską mafią, o tyle Baranina - szczególnie skazany na dożywocie - stanowiłby zagrożenie śmiertelne. Czy dlatego nie żyje?
Armia Baraniny Andrzej Grzymski - ps. Junior, syn dyplomaty. Uważany był za człowieka nr 1 Baraniny w Polsce. Stał na czele grupy, która dokonała zabójstw, by przejąć dla bossa interesy konkurencji. Zastrzelony w przejściu podziemnym Dworca Centralnego w Warszawie w styczniu 1998 r. Rafał Kanigowski - ps. Gruby, prawa ręka Juniora. Po jego zabójstwie dowodził gangiem. Zginął we wrześniu 1998 r. w Żabieńcu pod Warszawą. Nikodem Skotarczak - ps. Nikoś. Uważany za twórcę mafii samochodowej w Polsce. W najlepszym okresie pracowało dla niego ponad trzystu złodziei. Współpracował z Barańskim przy sprzedaży kradzionych samochodów. Zginął w 1998 r. Seweryn Parczewski - ps. Sewer. Oficjalnie właściciel sieci kantorów w całej Polsce (w jednym z nich pracowała Halina G., ps. Inka, oskarżona o współudział w zabójstwie ministra Jacka Dębskiego), nieoficjalnie inwestor brudnych pieniędzy Baraniny. Zginął w 2000 r. przed własnym domem. Tadeusz Maziuk - ps. Sasza. Domniemany zabójca Dębskiego. Zaczynał jako ochroniarz w stołecznym klubie Amadeusz należącym do Barańskiego. Później członek gangu, który ma na swoim koncie uprowadzenia i zabójstwa na zlecenie Baraniny. Sławomir M. - ps. Mycha. Na początku lat 90. ochroniarz w jednej z wiedeńskich restauracji Baraniny. Kilka lat później szef gangu, który ściąga haracze od przemysłowców w Białymstoku. Rezydent Baraniny na terenach północno-wschodnich. Adam W. - jeden z największych przemytników papierosów i alkoholu na początku lat 90. Wciągnął do interesu Baraninę, a ten wydał go niemieckiej policji. Dziś kontroluje polskie podziemie w Chicago. Stanisław M. - król spirytusu. Stał na czele przestępczego syndykatu, który przemycał alkohol, papierosy i broń. Większość zysków z tej działalności szła do kieszeni Barańskiego. Janusz i Mirosław S. - jedni z najbogatszych ludzi w Bydgoszczy, zamieszani w kilka afer gospodarczych, m.in w tzw. Schnapsgate. |
Więcej możesz przeczytać w 20/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.