Segregacja płci w szkołach podnosi poziom nauczania i dyscyplinę
Publiczna szkoła podstawowa w Moten, jednej z najbiedniejszych dzielnic Waszyngtonu, miała opinię najgorszej w stołecznym dystrykcie. Było tak do jesieni 2001 r., kiedy George Smitherman, jej dyrektor, zdecydował się podzielić uczniów na klasy według płci. Już po roku uczniowie zaczęli osiągać w testach równie dobre wyniki jak ich rówieśnicy z prywatnych szkół na zamożnych przedmieściach. Historia edukacyjnego cudu w Moten trafiła na pierwszą stronę "Washington Post". Obecnie w Stanach Zjednoczonych działa 47 publicznych szkół, w których chłopcy i dziewczęta uczą się w osobnych klasach. Prywatnych placówek tego typu, głównie religijnych, jest ponad tysiąc. Szkół stosujących segregację płci przybywa w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii, a nawet w Niemczech. Zwolennicy segregacji płciowej uczniów do piętnastego roku życia twierdzą, że koedukacyjna szkoła zostanie niedługo uznana za mało znaczący i nieudany epizod w historii edukacji.
W Stanach Zjednoczonych wprowadzono poprawki do ustawy zwanej Title IX z 1972 r. Nakazywała ona organizowanie klas koedukacyjnych. Podział na klasy męskie i żeńskie popiera prezydent George W. Bush oraz zdecydowana większość republikańskich kongresmanów. Za takim rozwiązaniem opowiada się też demokratyczna senator Hillary Clinton, była pierwsza dama.
Dobre, bo niekoedukacyjne
W australijskich szkołach państwowych, w których zniesiono koedukację, o 25 proc. wzrosła liczba uczniów zdobywających najwyższe oceny. W Nadrenii Północnej-Westfalii segregacja płci w klasach o profilu matematyczno-fizycznym i biologiczno-chemicznym (dla dzieci w wieku 12-14 lat, kiedy istnieje największa różnica w dojrzewaniu między dziewczynkami i chłopcami) spowodowała, że trzykrotnie wzrosła liczba uczniów osiągających wyniki dobre i bardzo dobre. W Wielkiej Brytanii na liście pięćdziesięciu najlepszych gimnazjów dopiero na trzydziestym drugim miejscu znalazła się szkoła koedukacyjna.
W latach 60. i 70., na fali feminizmu i lewicowych nastrojów, psychologowie postulowali zamiany ról: dziewczynkom dawano na przykład do zabawy samochody, a chłopcom lalki i w ten sposób miała się dokonać swoista konwergencja emocjonalna i intelektualna płci. Okazało się jednak, że taka konwergencja jest niepotrzebna, a wręcz szkodliwa. Przede wszystkim dlatego, że dziewczynki i chłopcy rozwijają się w odmiennym tempie, co przekłada się na różnice w nauce. Opublikowane w 1996 r. badania prof. Verne'a S. Cavinessa dowodzą, że nastolatki płci męskiej osiągają dojrzałość jedenastoletnich dziewcząt dopiero w wieku lat siedemnastu.
Odmienny sposób funkcjonowania mózgu w wieku dorastania powoduje, że chłopcy są bardziej konkretni i racjonalni, dziewczęta natomiast częściej posługują się empatią. Dlatego do piętnastego roku życia uczniowie zwykle są lepsi w przedmiotach ścisłych, a uczennice - w humanistycznych. Dzielenie klas wedle kryterium płci powoduje, że każda z nich uczy się efektywniej tego, w czym jest słabsza. Badania przeprowadzone w ubiegłym roku w Niemczech przez socjologa Jörga Hoffmanna dowodzą, że uczennice z klas żeńskich znacznie lepiej radziły sobie z zadaniami z fizyki niż ich koleżanki w klasach koedukacyjnych (otrzymywały dwukrotnie więcej dobrych ocen z tego przedmiotu). Gdy Morley High School w Leeds była szkołą koedukacyjną, mniej niż jedna trzecia chłopców zaliczała testy z niemieckiego i francuskiego. Po podziale klas na męskie i żeńskie egzaminy językowe zdało 97 proc. uczniów.
W klasach podzielonych według płci nie ma konfliktów wywołanych tym, że szybciej dojrzewające dziewczynki nie traktują swoich rówieśników jak partnerów. - Lepsze wyniki chłopców w przedmiotach ścisłych powodują, że dziewczęta czują się gorsze. Z kolei to, co je mobilizuje na lekcjach polskiego, historii, plastyki, czyli muzyka, poezja, rozmowy o emocjach, chłopców nuży. Ten rozdźwięk wręcz "rozwala" lekcje - mówi Jakub Czarkowski, dyrektor katolickiego liceum pod wezwaniem św. Augustyna w Warszawie.
Jak rozdział płci wpływa na śpiewanie?
Leonard Sax, szef amerykańskiego Narodowego Stowarzyszenia na rzecz Rozdzielenia Płci w Edukacji Publicznej (NASSPE), twierdzi, że szkoły koedukacyjne wzmacniają stereotypy dotyczące płci. Według danych Departamentu Edukacji USA, w męskich szkołach kilkakrotnie więcej chłopców niż w koedukacyjnych zapisuje się do kółek literackich, teatralnych i muzycznych. - Rozdział płci wpływa na rozwój talentów wokalnych wśród chłopców. We własnym gronie po prostu nie wstydzą się śpiewać - mówi Brian Walsh, amerykański pedagog, który uczył zarówno w szkołach męskich, jak i koedukacyjnych. Obserwacje Walsha potwierdzają liczby: w placówkach stosujących segregację płci działa trzykrotnie więcej chórów niż w koedukacyjnych. Z kolei z sondażu przeprowadzonego przez brytyjską Narodową Fundację Badań Edukacyjnych wynika, że w szkołach żeńskich o 35 proc. więcej dziewcząt niż w szkołach koedukacyjnych zapisuje się do kółek naukowych.
- W klasach koedukacyjnych są znacznie większe problemy z dyscypliną niż w tych, w których płcie są rozdzielone. Zwykle jakiś chłopak chce zaimponować dziewczynie z tej samej klasy i robi coś głupiego, co rozprasza wielu uczniów - mówi Mariusz Malinowski, nauczyciel filozofii, prowadzący zajęcia w klasach męskich i mieszanych. W kanadyjskich szkołach, które zrezygnowały z koedukacyjnych klas, o jedną trzecią zmalała liczba absencji. We wspomnianym już podwaszyngtońskim Moten o połowę zmniejszyła się liczba chuligańskich wybryków.
Mity koedukacji
Zwolennicy koedukacji twierdzą, że badania, na które powołują się orędownicy segregacji płciowej, są zafałszowane, gdyż do takich szkół są posyłane dzieci z zamożniejszych rodzin, które wszędzie osiągają lepsze wyniki. Przeczą temu dane NASSPE dotyczące szkół publicznych (pochodzą one z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i Australii): to dzieci z ubogich rodzin stanowią tam zdecydowaną większość w klasach stosujących podział wedle płci i osiągających dobre wyniki. W szkole w Moten aż 98 proc. uczniów pochodzi z najbiedniejszych rodzin, korzystających z rządowych programów socjalnych.
Przeciwnicy rozdziału płci w szkołach twierdzą, że chłopcy i dziewczęta pozbawieni między dziesiątym a piętnastym rokiem życia własnego towarzystwa mają później problemy z komunikowaniem się z płcią przeciwną. To mit. Dwa lata temu Katherine Sanders i Neville Bruce, australijscy socjologowie, przebadali kilkuset uczniów w wieku 17-19 lat ze szkół męskich i żeńskich oraz koedukacyjnych. Okazało się, że ci pierwsi mieli tyle samo romansów co ich koledzy ze szkół mieszanych. Z badań prof. Corneliusa Riordana, socjologa w Rhode Island's Providence College, wynika, że absolwenci szkół z podziałem na klasy męskie i żeńskie nie mają też problemów z zawieraniem małżeństw.
Badania Sanders i Bruce'a dowodzą również, że w szkołach stosujących rozdział płci zdarza się czterokrotnie mniej niechcianych ciąż niż w placówkach koedukacyjnych. Sanders i Bruce tłumaczą to tym, że w tych ostatnich dziewczyny przyciąga do chłopców nie tylko biologia, ale też pozycja towarzyska partnera. "Uczniowie szkół stosujących segregację płci rzadziej wybierają partnera będącego towarzyskim guru, któremu częściej się ulega - zwyczajnie tego nie wiedzą" - napisali Sanders i Bruce. - Przez to, że dziewczyny nie były na wyciągnięcie ręki, bardziej je szanowaliśmy, bardziej staraliśmy się o ich względy - wspomina Stefan Friedman, absolwent warszawskiego liceum Rejtana, które do 1958 r. było szkołą męską.
Miękka separacja płci
Mimo pozytywnych efektów stosowania segregacji płciowej w szkołach przeciwstawiono się jej we Francji - zaważyły argumenty polityczne. Osobne klasy dla dziewcząt i chłopców uznano za "zagrożenie dla idei równości płci" - jak to ujął Daniel Motta z francuskiego Narodowego Instytutu Badań Pedagogicznych. W Polsce dotychczas nie rozważano (nie licząc kilku artykułów w pismach dla nauczycieli) pomysłu rozdziału płci w szkołach publicznych. Koedukacja wciąż jest u nas przedstawiana jako "zdobycz nowoczesnego społeczeństwa". Jedyną publiczną szkołą, która oparła się koedukacji, jest krakowskie gimnazjum żeńskie prowadzone przez siostry prezentki.
Leonard Sax uważa, że w przyszłości upowszechni się tzw. miękka forma separacji płci, czyli koedukacyjne szkoły, ale osobne klasy żeńskie i męskie. Po raz kolejny okazuje się, że - używając lewicowej frazeologii - to, co uchodzi za postępowe, okazuje się wsteczne, bo nieefektywne.
Więcej możesz przeczytać w 20/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.